kontakt

czwartek, 28 lutego 2013

Lepiej być zdrowym i bogatym, niż chorym i biednym

Prawie 40 lat budowany jest szpital w Łodzi, a końca dalej nie widać. Do zakończenia inwestycji, która pochłonęła już ok. miliarda złotych, brakuje ok. 50 mln złotych.
Kamień węgielny pod Centrum Kliniczno-Dydaktyczne Uniwersytetu Medycznego w Łodzi położono w 1975 r., budowę rozpoczęto rok później. Szpital miał na 14 piętrach pomieścić 1500 łóżek. Najpierw budowę zahamowało powstanie Szpitala Matki Polki (zatarły się fundusze), później regularnie pojawiały się problemy z pieniędzmi na kontynuowanie inwestycji.
W latach 90. rząd zdecydował się na reanimację Centrum, ale kiedy udało się znaleźć pieniądze, upadła firma, która wygrała przetarg na zakończenie budowy. Na początku lat 2000. zdecydowano, że oddziały szpitalne powstaną tylko na ośmiu piętrach. Szpital będzie zajmował dwie trzecie całości budynku (część wschodnia i centralna) do ósmego piętra włącznie, będzie miał 367 łóżek, ma tam znajdować się 31 klinik i pięć sal operacyjnych. Wyżej będą przychodnie, laboratoria i sale wykładowe.
Jakoś tam łatano prace i była nawet mowa o otwarciu szpitala. Gdzie tam! Trzeba było zacząć remont!
W CKD nie było sprawnej instalacji oddymiającej, w kilku miejscach budynek był zagrożony katastrofą budowlaną. Zawaleniem groziły podziemne korytarze. W trakcie budowy zostały źle zaizolowane i do środka lały się strumienie wody. Na ścianach urosły grzyby, na sufitach i podłogach były najprawdziwsze stalaktyty i stalagmity. Brakowało oddzielnych traktów komunikacyjnych do wożenia jedzenia i brudnej pościeli - bo 30 lat temu takich wymogów nie było. Projekt zmieniał się kilkukrotnie, ale kto by myślał o takich drobiazgach!
Nie było też głównego wejścia do szpitala (!). Przedostać się z jednaj klatki schodowej do drugiej można tylko wychodząc na dwór, bo korytarze zostały zabudowane. Okazało się również, że windy przy bloku operacyjnym są za ciasne, a w gmachu nie ma sieci informatycznej, co jest „sercem” nowoczesnego szpitala. Niby wszystkie usterki zostały usunięte, ale naprawy pochłonęły ok. 50 mln zł. Tyle właśnie brakuje! Zabrakło kasy na wyposażenie szpitalnych oddziałów w specjalistyczny sprzęt medyczny. Wiosną tego roku do użytku będą się nadawały tylko zakład diagnostyki obrazowej i izba przyjęć. Ale już oddziałom zabraknie od 10 do 70 proc. potrzebnego do pracy sprzętu. Inny, najwyżej klasy specjalistyczny sprzęt (np. do dializy), od kilku lat nie jest nawet rozpakowany.
            Pytanie za 100 punktów – są winni?! Gdzież tam! Pewnie po otwarciu szpitala (jeśli!), co zostanie odtrąbione z wielką pompą, posypią się kilkusettysięczne nagrody!

środa, 27 lutego 2013

Nieudane przecwelenie posła Mężydło

            W wywiadzie, jakiego udzielił poseł Antoni Mężydło z PO Konradowi Piaseckiemu (radio RMF FM) znalazło się parę kwiatków, zasługujących na pielęgnacją, jako przykład retoryki.
- Nie jestem homofobem - zapewniał poseł podczas rozmowy o związkach partnerskich. - Wie pan, w czasach PRL-u protoplaści dzisiejszej lewicy, która najgłośniej mówi o tej tolerancji na homoseksualizm, wykorzystywali homoseksualizm do tego, żeby szantażem zmuszać homoseksualistów do współpracy ze służbą bezpieczeństwa - kontynuował.
- Pana też jakoś próbowano skłonić w TEN SPOSÓB? - niewinnie pytał prowadzący audycję „Kontrwywiad RMF FM”.
Konrad Piasecki albo poszedł po bandzie, albo sam nie wiedział co mówi, o co pyta.
- Ja TAKIEJ PRÓBIE byłem poddany na ostatnim roku studiów – brnął Antoni Mężydło.
O żesz, ty! Co poeta chciał przez to powiedzieć?! Skomplikowana wolta intelektualna! Szantażowali gejów, czyli co? Mężydło = gej? Chcieli go szantażem zmusić do współpracy? A patrząc z drugiej strony, nie lepiej było do koja w akademiku niezłomnemu działaczowi Mężydło podrzucić panienkę? Czemu, geja?! Innych środków operacyjnych oprócz geja na Antka SB nie znalazło? 
          - Byłem przydzielony do akademika z gejem. Myśmy się ze sobą porozumieli w jakiś sposób i nam się ta współpraca bardzo dobrze układała. On praktycznie ze względu na to że dla niego była również niewygodna sytuacja żeby być szantażowanym, on wiedział, o co chodzi, że on ze mną się znalazł. I dla niego to była być może bardziej przykra sytuacja niż dla mnie. Praktycznie mieszkał u swojego współpartnera, bo miał lepsze warunki mieszkaniowe niż ze mną. A ja mogłem wykorzystać ten lokal do działalności politycznej.
             Przykra sytuacja? Czyli, co? Mężydło mu się nie podobał? Nie był w jego typie, czy też umizgi na nic się zdały?!
Emigrant z PiS (tak, tak – dwie kadencje posłował z tego ugrupowania) słynie z „ciekawych” wypowiedzi. Dla przypomnienia – podczas głosowania w Sejmie w sprawie związków partnerskich, wypiął się na wszystkie trzy propozycje ustawy. Był jednym z 46 posłów PO głosujących przeciw. Swoje stanowisko uzasadnił bardzo oryginalnie.
             - Homoseksualiści? Nie ma mojego sprzeciwu wobec takich związków. Ale czy my musimy wyprzedzać tę rewolucję? Dzisiaj jest po prostu moda na homoseksualizm. Rozmawiam z młodymi ludźmi i niektóre kobiety mają problem ze znalezieniem partnera, bo większość potencjalnych kandydatów nawet jak nie jest gejami, to udaje gejów. Jeśli będzie taka potrzeba, by przegłosować związki partnerskie, to zrobimy to. Ale nie ma sensu wywoływać ustawą rewolucji. Dzisiaj, w dobie kryzysu, powinniśmy rozwiązywać głównie sprawy gospodarcze. Ale przede wszystkim te ustawy są niekonstytucyjne. Małżeństwo i związek partnerski jest w nich tożsamy. Tymczasem jedno jest w konstytucji, a drugiego nie ma. W atmosferze ideologicznej bitwy sejmowej trudno jest uchwalać związki partnerskie. I nie sądzę, by ten temat był problemem. Przecież nie trzeba brać ślubu kościelnego, można wziąć cywilny. Ale teraz ludzie w wolnych związkach nie biorą ślubu zwykle ze względów ekonomicznych. Dlatego, że instytucja samotnej matki jest bardziej opłacalna ekonomicznie.
               Nic dodać, nic ująć! Co wy na to pseudogeje?! Kobitki wam się podobają? Przecież one przez was cierpią! A wy samotne matki? Ładnie to tak? Ślubów nie bierzecie, bo o szmal wam chodzi? Wstyd!
               Tak to bywa, gdy słowo wyprzedza myśl. Specyficzną zresztą, myśl.




 

wtorek, 26 lutego 2013

Fotoradar? Możecie mi skoczyć!

            Żółte skarbonki przy drogach, które mały zarobić tyle szmalu, budzą coraz więcej wątpliwości. I to nie na zasadzie mają być - nie mają, czy też, że stoją nie tam, gdzie potrzeba.
Zdaniem ekspertów fotoradary, mają wadę prawną, którą można wykorzystać negując prawidłowość pomiarów.
Przepisy dotyczące sprzętu pomiarowego są dość rygorystyczne. Urządzenia do pomiaru prędkości pojazdów podlegają prawnej kontroli metrologicznej, co oznacza, że każde z nich musi uzyskać zatwierdzenie typu (ZT) - reguluje to Rozporządzenie Ministra Gospodarki z dnia 9.11.2007 r. (Dz. U. 225/2007 poz. 1663). W dokumencie tym są podane wymagania dotyczące urządzeń, sposób ich sprawdzania, itd. Gdy urządzenie uzyska ZT, każdy egzemplarz po kilku sprawdzeniach uzyskuje tzw. świadectwo legalizacji pierwotnej, które co roku trzeba aktualizować. 
Nowe fotoradary ponoć posiadają nieaktualne zatwierdzenie typu. Urządzenia stawiane przy drogach są inne, niż udostępnione Głównemu Urzędowi Miar do zatwierdzenia. Sprawa rozbija się o zastosowane urządzenia pośredniczące w przekazywaniu danych.
To oczywiste, ale widocznie nie dla wszystkich, że każda zmiana elementów stosowanych w fotoradarze oznacza, że na nowo powinien on przejść procedurę zatwierdzenia typu w Głównym Urzędzie Miar. Tak się nie stało i w efekcie nie zostało urzędowo potwierdzone, czy taki zestaw prawidłowo mierzy prędkość przejeżdżających obok niego samochodów.
Jasne, że Inspekcja Transportu Drogowego wzięła dupę w troki! Urzędnicy nabrali wody w usta!
Nie jest to jedyna wątpliwość, dotycząca funkcjonowania systemu fotoradarów w Polsce. Od lipca 2011 r. kontrola przydrożnych urządzeń i obróbka wyników, została odebrana policji i przydzielona Inspekcji Transportu Drogowego, która wcześniej zajmowała się tylko wykrywaniem nieprawidłowości w transporcie ludzi i towarów. W październiku 2012 r. Rzecznik Praw Obywatelskich stwierdziła, że ITD nie posiada uprawnień do przetwarzania danych osobowych, a to przecież łączy się z wysyłaniem zawiadomień o zarejestrowaniu przekroczenia prędkości.
Nie przeszkadza to jednak tej instytucji w dalszym funkcjonowaniu, ba! - zgłaszaniu i realizacji nowych pomysłów.
Kilka stówek i punkty karne - takie są skutki przesyłki od Inspekcji Transportu Drogowego. W ekstremalnych przypadkach skończyć się może odebraniem prawa jazdy.
Legalnie po bandzie?! Znowu trzeba będzie czekać na orzeczenie sądu czy Trybunału Konstytucyjnego, jeśli i niego się sprawa oprze? A co z ściągniętymi już mandatami? Co jeśli fotoradary naprawdę mają wady konstrukcyjne? Jeśli działają źle?
Może jednak lepiej „pozdrowień z fotką” od IDT nie olewać? Coś się musi w końcu z tą sprawą ruszyć!


poniedziałek, 25 lutego 2013

Bruzda na mózgu


            W wywiadzie dla Uważam Rze ks. Franciszek Longchamps de Bérier stwierdził, że są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą już, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych". Kto zacz? Kto te pierdoły wygłasza jako prawdy objawione? Ano nie byle kto, bo ekspert zespołu ds. bioetycznych Episkopatu.
Kościół był i będzie przeciwko zapłodnieniu in vitro. Dlaczego? Bo tak!
W zasadzie jakichś w miarę logicznych argumentów brakuje, więc doktrynę nie, bo nie podpiera się pojęciem grzechu, wyimaginowanego zabójstwa zarodków i ochroną życia poczętego (?).
Nawet jakby się udało zapłodnić jedną, jedyną komórkę jajową, by żadne embriony nie były zamrażane, to i tak Kościół wkłada kij w szprychy. Problem zamrażania i późniejszego niszczenia embrionów jest czymś pobocznym, wynikającym z praktyki stosowanej w klinikach, nie w tym zagwozdka.
Sprawa jest prosta jak konstrukcja cepa. Życie jest darem boskim i człowiek ma je przekazywać przez zwykłe bara-bara, a nie metodami medycznymi. To się bowiem odbywa z pominięciem Boga, jest wyrazem panowania człowieka nad życiem.
Na wszystkich, którzy poczną dziecko metodą in vitro oraz na wszystkich, którzy przyczyniają się do takiego zapłodnienia Kościół katolicki nakłada ekskomunikę.     
  
            Hmmm... Chyba lepsze in vitro niż takie naturalne nieudane mózgowo egzemplarze jak ks. Logchamps de coś tam. Kiedyś mówiło się zrobiony miękkim Nie będę kończył, by wartości nie kalać.
Katolicki ekspert szybko zwinął ogon po siebie. W Faktach po Faktach próbował się usprawiedliwić i wybielić, ale wyszło jak wyszło. Nie uważam, że dziecko poczęte in vitro jest gorsze. Mówię tylko o zagrożeniu, a nie o człowieku- stękał ks. Franciszek Longchamps de Bérier . 
Ksiądz de Bérier nie jest odosobniony w takich specyficznych przemyśleniach i sądach. Wpisuje się w nurt myślicieli, którzy szybciej mówią niż myślą. Może wcale nie myślą...
Bp Tadeusz Pieronek: Czymże jest literackie wyobrażenie Frankensteina, czyli istoty powołanej do życia wbrew naturze, jak nie pierwowzorem in vitro? To makabryczna perspektywa, ale ona istnieje.
Abp Józef Michalik: Refundacja in vitro to opłacanie zabójstwa””.
Bp Krzysztof Nitkiewicz: Przecież te zarodki to ludzie. Aby mógł się narodzić w ten sposób jeden człowiek, może umrzeć kilkunastu lub kilkudziesięciu innych".
Trudno powiedzieć, czy to się leczy.

         

niedziela, 24 lutego 2013

Artysta ze spalonego teatru

            Powstanie centrolewicowej inicjatywy Europa Plus, na której czele stoi triumwirat - Kwaśniewski, Siwiec, Palikot - nieco wkurwiło Leszka Millera. Nic dziwnego, bo został załatwiony bez mydła. Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało! – chce się krzyknąć za molierowskim bohaterem.
            Kilka dni temu z ironią wypowiadał się o spotkaniu Kwaśniewski – Palikot, wręcz nie widział takiej możliwości. A tu mas babo placek! Nie dość, że do spotkania doszło, to jeszcze ustalono na nim wspólną, centrolewicową listę na przyszłoroczne wybory do europarlamentu. Ruch Palikota zawarł w tej sprawie porozumienia z SDPL, Unią Lewicy, Racją Polskiej Lewicy. Prowadzi też rozmowy z Unią Pracy, Partią Demokratyczną, Stronnictwem Demokratycznym i Partią Kobiet. Tak więc byłaby to prawie całą polska lewica, a SLD znalazło się za burtą. Co ciekawe inicjatywa Europa Plus już dzisiaj może liczyć na poparcie między 18-22% społeczeństwa. Po jednym dniu od inicjacji!
            Zamiast podwinąć ogon pod siebie i skończyć jak mężczyzna, Leszek Miller toczy pianę i dookoła strzyka śliną, obrzuca nową formację inwektywami. Grozi nawet usunięciem z partii Ryszarda Kalisza, który jak na razie wytypowany został na „pośrednika”, „posłańca” czy „łącznika” między Formacją Europa Plus a SLD. Jak zwał tak zwał, długo w takim rozkroku pozostać nie może. Jak znam życie, dołączy do starych kumpli Olka i Marka, a nagrodą będzie jakaś jedynka na euroliście. 
  W wypowiedziach Leszka Millera słowo wyprzedza myśl, brednia goni brednię.
- Aleksander Kwaśniewski postanowił zapisać się do nowego PiS, czyli formacji Palikot i Siwiec. Jestem zażenowany. SLD nie może zniżyć się do poziomu polityki uprawianej przez Palikota. Kwaśniewski, niestety, się zniżył. I jeszcze: - SLD nie zgadza się na pozycję partii, której ktokolwiek cokolwiek się dyktuje. Jesteśmy dumni. Nadal proponujemy wspólną listę ludzi lewicy, ale bez ludzi, którzy łamią zasady życia politycznego, którzy uważają, że Nowicka chciała być zgwałcona.
            No cóż… Chyba sobie nabrechtał u wszystkich. A sam święty nie jest.

Leszku Millerze – poeta pamięta!

Swoją drogą, pojęcie lewicy w polskiej polityce dawno uległo degradacji. Wymyśla się nowe znaczeniowo pojęcia jak nowa lewica, centrolewica, skrajna lewica czy lewica chrześcijańska (!). A przecież jeszcze gdzieś trwają partie, czasem kanapowe, ale są, mające w nazwie „socjalistyczny”, więc lewicujące.
Określenie lewica pochodzi z okresu rewolucji francuskiej, kiedy we francuskich Stanach Generalnych deputowani stanu trzeciego zasiadali po lewej stronie od prowadzącego (reprezentanci arystokracji i duchowieństwa siedzieli po prawej). W czasie trwania rewolucji francuskiej, Zgromadzenie Ustawodawcze (francuski parlament) zmieniło zasady obradowania, a najbardziej radykalne grupy (jak jakobini) były zwane góralami (zajmowali miejsca w parlamencie od góry).
Jeśli w ten sposób lewicę pojmować, to OK.! Punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia! Ale co z poglądami?
Z definicji określenie lewica stosuje się do sił politycznych dążących do zmian polityczno-ustrojowych, społecznych i gospodarczych, przeciwstawiających się tzw. tradycyjnemu porządkowi społecznemu, przeciwne prawicy. Głównym założeniem lewicy jest dążenie do wolności, równości i sprawiedliwości społecznej.
Jeśli Leszek Miller ma lewicowe poglądy, to ja jestem durch głupi! Tych dążeń do wolności, równości i sprawiedliwości społecznej nijak nie widzę!

       

sobota, 23 lutego 2013

Gołe dupy w muzeum

          Wiedeńskie Muzeum Leopoldów otwarło wystawę „Nadzy mężczyźni od roku 1800 do dzisiaj”. Na ekspozycję składa się 300 obrazów, fotografii, rysunków i rzeźb, poświęconych męskiej nagości. Był to swoistego rodzaju performance, zainspirowany przez naturystów. Imitacja sztuki przez życie, odbywała się poprzez zwiedzanie nago. Większość gości, zgodnie z zaleceniami, zostawiła ubrania w szatni, ale nie było to obowiązkowe. Należało jednak do „dobrego tonu”. Zachętą było darmowe wejście dla nagusów. 
           Naturyści dopisali, ciuszki zrzuciło ok. 300 osób obojga płci z Austrii, Niemiec, Słowacji i Rosji. Temperatura w muzealnych salach była dostosowana do „ubioru” zwiedzających, więc nikt nie mógł zasłaniać się wymówką - za zimno do pokazania nagiej dupy. W ubraniach byli tylko pracownicy muzeum, przedstawiciele mediów i paru krytyków sztuki.
           Tłum fotoreporterów i kamerzystów wywoływał pewną irytację gości. Muzeum przewidywało duże zainteresowanie rozbieraną imprezą , więc wprowadzono ograniczenia - fotografować i filmować można było tylko w dwóch pierwszych salach i tylko przez pierwsze półtorej godziny. Później, już bez skrępowania, naturyści smakowali eksponowaną nagość.
           O tempora! O mores! Już widzę wystawę sztuki erotycznej i swingersów praktycznie demonstrujących zabawy rodem z Kamasutry!

piątek, 22 lutego 2013

Wychapali co chcieli, czyli dalsze dojenie państwa

            Likwidacja Funduszu Kościelnego dyskutowana była od dawna i wydawało się , że sprawa zostanie ostatecznie załatwiona. Bo niby dlaczego państwo ma utrzymywać Kościół? Niech to robią wierni, jeśli mają ochotę finansować potrzeby panów w sukienkach.
            Minister cyfryzacji Michał Boni z dumą obwieścił, iż osiągnięto kompromis. Ustalono 0,5 proc. odpisu z podatków na Kościół, który początkowo chciał stopy 0,8%. Rząd stał na stanowisku 0,3%. Różnica niby niewielka, ale gra toczy się o miliony złotych. Ocenia się, że jeśli taki odpis zrobi chociaż połowa Polaków, to i tak Kościół otrzyma więcej niż stracił na Funduszu Kościelnym. Jest to suma rzędu 220 mln zł. Minister Boni wycenia ją na około 140 mln zł (wszystkie Kościoły i związki wyznaniowe), a przy progu 0,3% było by to ok. 90 mln zł. Jest to mniej więcej suma jaką państwo corocznie daje na Kościół. Fundusz Kościelny był głównie przeznaczony na emerytury i uposażenie księży (ok. 80%). Teraz to będzie „czysta” gotówka i na co pójdzie jest tylko sprawą KK.
            Nie są to jedyne pieniądze jakie hojnie Kościołowi oferuje rząd. Dochodzą m.in. środki na naukę religii w szkołach, dotowanie kapelanów w wojsku i we wszystkich możliwych służbach mundurowych. Razem uzbiera się ok. 1,3 mld zł rocznie. Warto przypomnieć, że księża i zakonnicy nie płacą w całości składek na ubezpieczenie emerytalne, rentowe i zdrowotne, gdyż częściowo finansuje to państwo.
A gdzie budowa kościołów? Remonty i dotacje państwowe? Dalej milczeniem pomija się nieopodatkowane dochody „z tacy”, opłaty za śluby, chrzty, pogrzeby, sprzedaż gadżetów (np. świeczki, opłatki, stroje komunijne). Sprawę Komisji Majątkowej i „zwroty” posiadłości kościelnych lepiej pominąć milczeniem, by nie dostać zawału. Przekręty wołają o pomstę do nieba, ale tam widocznie „szef” czuwa nad swoimi. 
           Rozmowy zespołów konkordatowych: rządowego i kościelnego rozpoczęły się na początku kwietnia 2012 r. Rozwiązanie, zakładające zastąpienie Funduszu Kościelnego odpisem w wysokości 0,5 proc. należnego podatku, miałoby obowiązywać od 1 stycznia 2014 r. , ale można to uwzględnić już w rozliczeniu podatkowym za 2013 r. Kościół nie bardzo wierzy w swoje owieczki, wiec na wszelki wypadek w „kompromisie” znalazł się zapis, że jak kasy będzie mniej jak dotychczas, różnicę przez trzy lata wyrównywać będzie państwo. - W 2016 r. dokonany zostanie przegląd sytuacji - zaznaczył Boni. No i pięknie! Będzie ewentualnie możliwość dołożenia kasy! Po cichu przedłuży się okres dopłaty i będzie zicher!
             Prawdopodobna jest wersja, że księża mając dostęp do informacji, kto przekazał swoje 0,5 proc. na Kościół, wymuszą odpisy od „niechętnych”. Będą po prostu odmawiali udzielania sakramentów, czy pochówków tym wiernym, którzy nie zdecydują się odpis podatkowy.
             Milczeniem pomija się również kwestię odpisów na rożne fundacje i organizacje pożytku publicznego. Jeśli 0,5% pójdzie na Kościół, to przekazać będzie można tylko pozostałe 0,5%, a nie jak dotychczas 1%. Ocenia się, że takich odpisów dokonuje ok. 50% Polaków, więc uszczuplenie takich dotacji będzie bardzo znaczące.


 

czwartek, 21 lutego 2013

Rekonstrukcja rządu, czyli zabawy chłopców w piaskownicy

            Po szumnie zapowiadanej rekonstrukcji rządu pozostało tylko zdziwienie i trochę jakby zażenowanie. Z dużej chmury mały deszcz, w zasadzie deszczyk.
      Nowym szefem kancelarii premiera, za wyjeżdżającego na placówkę do Madrytu Tomasza Arabskiego, został zgodnie z przewidywaniami Jacek Cichocki, dotychczasowy szef MSW. Będzie także pełnił funkcję szefa Komitetu Stałego Rady Ministrów. Prestiżowy resort „siłowy” objął po nim Bartłomiej Sienkiewicz. 
            Hmmm... Jak by nie patrzeć jest to jakieś zaskoczenie, ale większym zaskoczeniem są słowa premiera o „wieloletniej współpracy”. W jakiej branży? Bartłomiej Sienkiewicz był w latach 90. członkiem kierownictwa pionów analitycznych Urzędu Ochrony Państwa. Współpracował z ministrami spraw wewnętrznych Krzysztofem Kozłowskim i Andrzejem Milczanowskiem. Zbyt dobrych wspomnień po sobie nie zostawili... Sienkiewicza łączy się również z kręgiem Jana „Maryśki” Rokity. Od 2002 r. prowadzi własną działalność gospodarczą w branży doradczej. Czyżby „doradzał” Donaldu Tusku? Co, kiedy, jak?! Dziwne milczenie panuje wokół oświadczenia premiera o „wieloletniej współpracy”. 
            Donald Tusk powołał na stanowisko wicepremiera powołał ministra finansów Jacka Rostowskiego i to koniec zmian w rządzie. Uzasadnienie nie warte jest przytaczania – ble, ble, ble...
Dla przypomnienia i porządku - wicepremier (z łac. primus – pierwszy oraz z łac. vice – zamiast) – w Polsce zastępca premiera – Prezesa Rady Ministrów, członek Rady Ministrów. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej nie ogranicza liczby wicepremierów, ale również nie nakazuje powołania takiego urzędu. Od 6 grudnia 2012 r. funkcję tę pełni minister gospodarki, Janusz Piechociński. Jedynym powodem powołanie drugiego wicepremiera wydaje się być chęć utarcia nosa PSL-owi. Dziwna to koalicja...
             Te nominacje muszą być zatwierdzone przez prezydenta, ale to tylko formalność.
W mediach pojawiły się spekulacje, że stanowiska mogą stracić ministrowie: zdrowia - Bartosz Arłukowicz, skarbu - Mikołaj Budzanowski, sportu - Joanna Mucha, transportu - Sławomir Nowak czy sprawiedliwości - Jarosław Gowin. Ich praca oceniana jest, delikatnie mówiąc - „średnio”. Nic z tego!
            W zasadzie było to do przewidzenia. Donald Tusk chyba zdaje sobie sprawę, że „ta nie pomoże już nic, nic się nie zmieni”. Jeszcze dymisja Joanny Muchy po jej wpadkach medialnych jakoś tam by przeszła, ale Gowin? Jest nie do ruszenia! Ma swoje zaplecze polityczne i Donaldu Tusku praktycznie mógłby zostać bez większości w Sejmie. Nie ruszy też swojego kumpla Nowaka, który przecież tyle się napracował przy autostradach i remontach sieci kolejowej! Przecinanie wstęg i spektakularne podróże to nie jest łatwy kawałek chleba!
            Już zupełnie humorystyczna jest zapowiedź premiera o „poważnej rekonstrukcji” rządu gdzieś za pół roku. Chociaż w zasadzie ma rację! Ta była niepoważna! Tylko te zabawy odbywają się kosztem społeczeństwa, które ciągle czeka na konkrety. Jeszcze nieco wierzy, że być może... Nadzieja jest matką... – nie będę kończył. Wszyscy wiedzą!





 

środa, 20 lutego 2013

Kto by nie wziął kasy jak dają, jak się należy?!

           Posłowie Ruchu Palikota - Artur Dębski i Tomasz Makowski - w lutym skierowali do Kancelarii Sejmu pismo z prośbą o informację na temat nagród pieniężnych przyznanych w 2012 r. I odpowiedź otrzymali. Szef Kancelarii Sejmu Lech Czapla poinformował, że kwota nagród wyniosła ogółem prawie milion złotych! Po nagrodach dla prezydium Sejmu, jest to kolejny kwiatek na łączce pracujących w pocie czoła urzędników wierchuszki. 
            Wcześniej doradca prezydenta, prof. Tomasz Nałęcz stwierdził, iż suma nagród (245 tys. zł) dla prezydium Sejmu jest „szokująca”. Same premie nazwał „błędem”. Tymczasem dodatkowa kasa jaką chapnęli w 2012 r. pracownicy Kancelarii Prezydenta, to 570 tys. zł. On sam zgarnął, bagatela, ponad 30 tys. zł i otwarcie stwierdził – szmalu nie oddam! To szczyt hipokryzji!
             Argumentacja jest prosta jak konstrukcja cepa – takie są przepisy i budżetówce premia się należy! To, że te przepisy są chore (niektóre pochodzą z okresu stanu wojennego), że sankcjonują fikcję i niesprawiedliwość społeczną, zdaje się nie mieć znaczenia. Formą premii są również trzynastki. Co roku dostają je urzędnicy państwowi, nauczyciele, górnicy, pracownicy straży miejskiej, i oczywiście cała budżetówka. Nie za jakieś zasługi, ale „z paragrafu”, bo tak ustawa przewiduje.
           W latach 80., gdy system wchodził w życie, trzynastki były uwarunkowane osiągniętym zyskiem firmy na koniec roku rozliczeniowego. Budżetówka protestowała – jak my mamy osiągnąć zysk? To nierealne i niesprawiedliwe! I wywalczyli swoje. Trzynastka stała się dodatkowym, ustawowym uposażeniem, zupełnie oderwanym od jakości pracy i jej efektów.
          W zasadzie milcząco przyjmuje się, że trzynastki są już czymś normalnym. Pozostaje kwestia ich wysokości, jak i wysokości premii, dla „wybrańców narodu”, różnych prezesów, dyrektorów, naczelników, starostów, burmistrzów i innych gostków wiodących naród w „świetlaną przyszłość”.
          Towarzystwo cwaniaków ma oparcie w chorych przepisach, poronionych ustawach, nieprzystających zupełnie do życia. Niby obowiązuje ustawa kominowa, ograniczająca zarobki w sferze państwowej, ale Polak potrafi! Zawsze znajdzie się dziura skrzętnie wykorzystana przez wszelkiej maści darmozjadów.
          Co maja powiedzieć renciści i emeryci? Czekają na roczną podwyżkę średnio o 70 zł brutto i zaciskają zęby. Nóż się w kieszeni otwiera! Jak długo jeszcze społeczeństwo będzie tolerować hipokryzję i bezczelność władzy?
         A tak a ręką sercu – kto by premii nie wziął, jak dają, jak się należy?!

wtorek, 19 lutego 2013

W Jerozolimie ludziom odbija

          W latach 30. XX wieku pojawiła się nowa choroba, zwana syndromem jerozolimskim. Są to urojenia występujące wśród pielgrzymów i turystów odwiedzających Palestynę, a w szczególności Jerozolimę. Pod wpływem obecności w miejscach uważanych za święte, niektóre osoby doznają psychicznego szoku i utożsamiają się z postaciami biblijnymi. Psychiatrzy przyczyn choroby upatrują w zderzeniu własnych wyobrażeń pielgrzymów oraz ich oczekiwań dotyczących wizyty w Ziemi Świętej z rzeczywistością. Rocznie syndrom ten dotyka około 200 osób, głównie mężczyzn w wieku 20 - 30 lat.
 
            Chrześcijanie częściej utożsamiają się z postaciami z Nowego Testamentu (np. z Jezusem, Janem Chrzcicielem), natomiast Żydzi – z postaciami ze Starego Testamentu (np. z Mojżeszem, Samsonem czy królem Dawidem). Urojenie jest tak rzeczywiste, że osoba cierpiąca na syndrom jerozolimski, zakłada imitację stroju, jaki wtedy noszono i wychodzi na ulicę.













             Jednym z najgroźniejszych przejawów syndromu była próba spalenia meczetu Al-Aksa, aby „wygnać z Jerozolimy muzułmanów". Stało to się w 1969 r., a sprawcą był Australijczyk Michael Dennis Rohan. Efektem były wielodniowe krwawe zamieszki.
            Syndrom jerozolimski z reguły ustępuje samoistnie po opuszczeniu Palestyny. Osoby dotknięte tym schorzeniem, prowadzą potem normalne życie.
            Badania przyporządkowują osoby cierpiące na syndrom jerozolimski do trzech kategorii. Pierwsza to ludzie, którzy podobne „odloty” mieli już przed przyjazdem do Jerozolimy i bardzo często swój przyjazd do Świętego Miasta motywują wykonaniem jakiejś misji. Druga grupa to osoby, które są członkami nieformalnych związków religijnych i prowadzą życie jak w czasach biblijnych, cofając się w czasie. Trzecia grupa to ludzie, którym „odbija” po przyjeździe do Jerozolimy. Odłączają się od wycieczki, przebierają w togi (czasem są to zwykłe prześcieradła), śpiewają psalmy i nauczają, głosząc odnowę moralną. 
 
            Syndrom jerozolimski, czyli przeświadczenie o byciu Mesjaszem, to temat kolejnego dzieła Katarzyny Kozyry, realizowanego od 2000 r. Dokumentalny film jest w trakcie montażu, ale w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej artystka zaprezentowała jego skróconą wersję - „Szukając Jezusa”.


poniedziałek, 18 lutego 2013

Seks z samochodem i helikopterem

           Prawdziwa miłość nie zna ograniczeń, potrafi naprawdę zrobić wodę z mózgu! 
             Edward Smith, 57-latek z Waszyngtonu, jak sam się chwali, uprawiał seks z ponad tysiącem samochodów. Po raz pierwszy poczuł „wolę boską” w wieku 15 lat. Nie kręcą go ani kobiety, ani mężczyźni, tylko pojazdy samochodowe. Z biegiem lat jego zainteresowania seksualne rozciągnęły się na wszystko, co ma silnik.
            Najbardziej „odlotowy” seks uprawiał ze śmigłowcem z hitowego serialu „Airwolf”. Obecnie jest „wierny” białemu volkswagenowi garbusowi o wdzięcznym imieniu Vanilla.
           Hmmm... Jak on to robi?! Edward Smith nie ma wątpliwości – jest zupełnie zdrowy! Samochody są po prostu piękne i seksi!

niedziela, 17 lutego 2013

Boski Diego Maradona



            Tak do końca nie wiadomo, czy Iglesia  Maradoniana (Kościół Maradony) taktować poważnie czy jako swoiste jaja.
            Na całym świecie znane jest zjawisko kulturowe, polegające na parodii religii. Jest to często wyraz protestu wobec nadmiernego, zdaniem ich wyznawców, wpływu  na przestrzeń publiczną, zwłaszcza naukę i szkolnictwo W taki wymiar wpisuje się Latający Potwór Spaghetti czy Niewidzialny Różowy Jednorożec. Może to również działanie artystyczne bez jawnych intencji politycznych (Haruhizm). Zjawiskami mającym cechy zarówno parodii religii, jak i religii właściwej są dyskordianizm i Kościół SubGeniuszu.
            Formę parodii religii przyjmują czasem także ruchy fanowskie, czego przykładami są Kościół Emacsa czy właśnie Iglesia Maradoniana.

Kościół Maradony powstał w Rosario (Argentyna), w 2001 r. , a założyli go fani byłego Diego Maradony, którego uznają oni za najlepszego gracza wszech czasów.
Według jego wyznawców mamy obecnie rok 53 naszej ery, tak długo bowiem On stąpa po ziemi. Boże Narodzenie Diegorianie obchodzą 30 października (w dzień urodzin „Boga”), zbierają się wtedy w kaplicy Ręka Boga. Ich biblia to „Yo soy El Diego” – wspomnienia podyktowane w 2000 r. dwóm argentyńskim dziennikarzom.
            Iglesia  Maradoniana ma swoje - jakże by inaczej! - przykazania, a jest ich dziesięć. Wśród nich - „Będziesz nad wszystko kochał piłkę nożną”, „Będziesz wyznawał bezwarunkową miłość do Diego i pięknej gry”, „Będziesz propagował słowo Diego w każdym miejscu świata”, „Będziesz odwiedzał kościoły, w których nauczał Diego”, „Przyjmiesz drugie imię Diego”, „Nazwiesz swojego syna Diego”.
            „Kościół Maradony" ma swoich apostołów (m.in. byłego trenera reprezentacji Argentyny Carlosa Bilardo) i heretyków (pierwszym i najważniejszym jest były szef FIFA Brazylijczyk Joao Havelange). Współtwórca „wyznania" dziennikarz Hernan Amez lapidarnie i dosadnie określił główny dogmat kultu: „Ten kto twierdzi, że 30 października nie urodził się Bóg futbolu, jest bezczelnym kłamcą".
            Członkowie „Kościoła” ze szczególną pobożnością czczą dzień 22 czerwca, w którym Maradona (1986 r., mundial w Meksyku) strzelił Anglikom dwa gole, w tym jeden ręką (jak sam twierdzi – była to ręka Boga) i oczywiście - 30 października. W owe dni fani Maradony niejednokrotnie mieli okazję spotkać się z osobami bliskimi piłkarzowi, jak na przykład jego córka Dalma, która w 2001 r. wzięła udział w uroczystościach. Do całej sprawy kultu podchodzi humorystycznie, podobnie jak ponoć sam Diego. 

Obrzędy, jakie towarzyszą takim spotkaniom, są dość zabawne, zachęca się uczestników do imitowania gola, jakiego Maradona strzelił Anglikom, je się angielski pudding, śpiewa się utwory odnoszące się do tamtego zwycięstwa i w nieskończoność ogląda pamiętny mecz. Fani ułożyli nawet modlitwę na wzór „Ojcze nasz” -  „Wierzę w Diego, piłkarza wszechmogącego, stworzyciela magii i pasji. Wierzę w Kudłacza, króla naszego, pana naszego, który się począł z czynów i łaski królów futbolu, narodził się w Villa Fiorioto, umęczon został siłą Havelange, ukrzyżowany, umarł i pogrzebion, powrócił i ożyła jego magia i zostanie w naszych sercach teraz i na wieki. Wierzę w Ducha Futbolu, święty kościół Maradony, w gola strzelonego Anglikom, w rękę magiczną, cudowny zwód i w Diego wiecznego.”
            Do Kościoła Maradony należy wielu sławnych piłkarzy, jak np. Brytyjczycy Michael Owem i Gary Lineker (król strzelców z mundialu 1986 r.), Brazylijczyk Ronaldinho, Portugalczyk Deco, Juan Roman Riquelme i wszyscy gracze reprezentacji Argentyny.
            30 października 1998 r., kiedy Maradona wycofał się z czynnego uprawiania sportu, dziennikarz Hernan Amez, fan Maradony, wyszedł na spacer  i,jak mówi, doznał objawienia. Spotkał swego przyjaciela Hectora Campoamor i życzył mu wesołego Bożego Narodzenia. Ten dopiero po chwili „zajarzył”, że to dzień urodzin ich idola. Pół godziny później Hernan zatelefonował do innego kumpla, aby życzyć mu wesołego zmartwychwstania. I zaczęło się! Kościół Maradony oficjalnie został powołany w 2002 r. Reszty dopełnił Internet.
            Hernan Amez tłumaczy, że są wierzącymi chrześcijanami, a ich uczucie do Maradony nie ma nic wspólnego z religią. Po prostu podczas spotkań fani dobrze się bawią, śpiewają i oglądają 34 gole, jakie Maradona strzelił, grając w reprezentacji Argentyny. Aby zostać członkiem kongregacji, należy tylko wypełnić formularz ze strony internetowej. Potem taka osoba dostaje identyfikator i jest informowana o wydarzeniach związanych z Kościołem.
            O narkotykowych i alkoholowych ekscesach „Boga” jakoś cicho...

 

 

sobota, 16 lutego 2013

Seks niejedno ma imię

          Ponoć jak mężczyzna nie mówi o seksie, to o nim na pewno myśli. Coś jak taka rozmowa:
          - Jesteś głodny?
          - Stosunkowo – tak...
            Zwyczaje i upodobania seksualne są różne, różniste! Niezbyt to eleganckie, by zaglądać komuś pod kordłę, a nuż jakąś kurę tam zobaczymy, ale może jednak, tak trochę...


Lodzik z połykiem w ramach szacunku
Sambia to plemię górskie, zamieszkujące pogranicze prowincji Eastern Highlands w Papui-Nowej Gwinei. Polują sobie i uprawiają roślinki, a opisani zostali przez amerykańskiego antropologa Gilberta Herdta . Sambia (nazwa wymyślona przez antropologa) uprawiają „zrytualizowany homoseksualizm”.
Chłopcy by osiągnąć status mężczyzny przechodzą swoistą „szkołę”. W wieku 7 lat są odsuwani od wszelkich kontaktów z kobietami. Uczą się polowania, budowania chat, uprawy roślin i innych niezbędnych do przeżycia umiejętności. Żyją z mężczyznami przez 10 lat i aby stymulować wzrost, siłę i mądrość - robią starszym „lodzika z połykiem”
Tymczasowe małżeństwo – bzyk i do domu!
            Kraje muzułmańskie są bardzo ortodoksyjne w sprawach seksu. Teoretycznie nie ma mowy o żadnych skokach w bok, szczególnie dotyczy to kobiet. A jeśli już „polegną” to najczęściej tylko w pozycji misjonarskiej. Koran nie pochwala również żadnego rodzaju współżycia, w którym głowa lub nogi skierowane są na Mekkę.
W niektórych krajach muzułmańskich (np. Iran), para młodych, którzy mają ochotę na małe bara-bara, zawiera tzw. tymczasowe małżeństwo (Muslim lub Nikah al-Mut).
Zawierają pisemną umowę określającą czas bycia „mężem i żoną” i mogą używać bez naruszenia islamskiego prawa. Pozwolenie jest jednorazowe, trzeba je wykupić, a kosztuje niemało!
Indonezyjski rytuał

Podczas festiwalu Pon, tysiące Indonezyjczyków i turystów udaje się na świętą górę, na Jawę, aby wziąć udział w ceremonii mającej przynieść szczęście. Ceremonia ta, odbywająca się siedem razy w roku, to nic innego jak zbiorowa kopulacja.
Jest w tym mały szkopuł - zgodnie z tradycją, życzenia się spełniają tylko wtedy, gdy zaliczy się siedem rundek z tą samą osobą. Nie może to być, oczywiście, ani ślubny, ani ślubna!
Nie ma szans na loda!
            Seks oralny, czyli lodzik, w Rumunii wśród konserwatywnych pań jest zupełnie tabu! Kochankowie, mężowie, przyjaciele – nawet na to nie nalegają. Sami nawet udają, ze jest to be.Taką jazdę oferują jedynie prostytutki i … hmmm… dziwki. To ponoć dla kobiety poniżające!   
Moja żona, twoja żona, nasza żona
Według artykułu w Psychology Today ", prawie wszystkie z niewielu praktyk poliandrii (w danym czasie, kobieta ma kilku mężów jednocześnie, przy czym żaden z jej mężów nie ma innej żony) spotyka się w Himalajach. Spowodowane sjest to prawdopodobnie małą powierzchnią ziemi uprawnej. Byłby kłopot przy dzieleniu „na synów”, którzy chcieli by założyć nową, tradycyjną „podstawową komórkę społeczną”.
Najlepszym więc rozwiązaniem jest jedna żona dla wszystkich swoich synów, aby mogli żyć razem jako rodzina i zachować „pole” w całości.
Co ciekawe, zainteresowani mężczyźni wcale nie narzekają. Twierdzą, że taki układ świetnie się spisuje, szczególnie, gdy żona jest mistrzem w planowaniu bra-bara z każdym bratem.

Zwyczajowa kradzież żony
Plemię Wodaabe z Nigru w Afryce Zachodniej, nie widzą nic zdrożnego i dziwnego w podkradaniu żon. Pierwsze małżeństwo aranżowane przez rodziców w dzieciństwie, zawarte być musi między kuzynami z tej samej linii.
 Na dorocznym Festiwalu Gerewol mężczyźni Wodaabe noszą wyszukany makijaż, papuzie stroje i starają się tańcem zaimponować kobietom. Cel jest znany – podprowadzenie cudzej żony. Jeśli mąż kobiety jest „niekumaty”, albo zbytnio mu na połowice nie zależy i przymyka oko, nowe małżeństwo zostaje społecznie zaakceptowane. Nazywane są „małżeństwami z miłości”.
Kto jeszcze nie miał panny młodej?
Tradycją papuaskiego ludu Marind-Anim jest rytuał zwany otiv bombari. Noc poślubna jest dla panny młodej dość wyczerpująca. Zwyczaj wymaga, by po mężu kobiecych słodyczy popróbowali wszyscy jego męscy krewni.
Ceremonia ma spowodować płodność i wielodzietność. Niektóre kobiety kręcą nosem na takie zwyczaje, chłopy nie narzekają! 

Obrzezanie u Aborygenów i konsumpcja napletka
Obrzęd ten nazywa się Mardudjara. Pasowanie na mężczyznę polega na obrzezaniu, potem delikwent musi skonsumować swój napletek. To nie koniec „przyjemności”. Jak się rana zagoi, kuśka jest nacinana pod spodem wzdłuż, aż do jajek. Krew powinna spływać w ogień i go „oczyścić”. Od tego czasu sika jakoś dziwnie, od spodu, trochę jak baba.
Pozostaje pytanie jak z „tymi” rzeczami? Jakoś sobie radzą, pewnie mają specjalne sposoby na przywrócenie „męskości”.
Rytualne walenie gruchy
W kosmogonii egipskiej Atum był bogiem stworzenia, który wyłonił świat z chaosu poprzez masturbację. Teksty Piramid mówią o tym bogu jako „Ten, który stworzył sam z siebie”.
Przypływy i odpływy Nilu wiązano z częstotliwością wytrysków demiurga, nic więc dziwnego, że faraonowie powtarzali cykl stworzenia publicznie waląc gruchę na brzegu Nilu. Miało to zapewnić obfitość wody, która warunkowała dobre plony.
Była to ceremonia podczas święta boga Min, który reprezentował potencję seksualną faraona. Ochoczo przyłączali się do niego inni mężczyźni. Czegóż nie robi się dla dobra kraju i ludzi!

I coś z Europy! Francja, nie bez przyczyny, od dawna uważana jest za jeden z najbardziej romantycznych i bezpruderyjnych krajów świata. Miliony nowożeńców ruszają w podróż poślubną, by pstryknąć sobie fotkę na tle wieży Eiffla. Trochę to pewnie śmieszy tubylców, gdyż 41% Francuzów (obie płcie) przyznało się do udziału w orgii, a 27% w czasie takich „zabaw” wymieniało się partnerami. Luz, blues, alleluja i do przodu!