kontakt

wtorek, 30 kwietnia 2013

W kanał, czopki, przez oczy albo opary

           Wiadomo – alkohol mój wróg, więc leję go w mordę! Są jednak i inne sposoby, by się nawalić, a ich zaletą jest to, że z pyska nie jedzie z obory. O dziwo, nie wszystko wymyślili Ruscy, chociaż ich innowacyjne metody, doświadczenia i zwyczaje, to materiał na doktorat i nie tylko z psychiatrii! Z chemii też.
Nowa moda - Vaportini
            Wpadła na to chicagowska barmanka Julie Palmer, po wizycie w szwedzkiej saunie, gdzie zamiast wody używano wódki. Ewidentny plagiat! Ruskie tak piją od dawna!
            Vaportini składa się ze szklanej kuli, słomki, metalowego pierścienia i świeczki. Aby podgrzać alkohol do momentu parowania, wykorzystać można też zwykłą szklankę. Potem za pomocą słomki wdycha się opary.
          Skutek jest natychmiastowy! Podobno pełny odlot, a i wątroba nie obciążona! 
Czopki, lewatywa i przez oczy
            Amerykańscy i brytyjscy studenci zainicjowali nową, pijacką modę – „vodka eyeballing”. Wlewają sobie alkohol wprost do oczu, albo aplikują w czopkach, które robią sami. Są to po prostu nasączone wódką tampony. Wszystko za sprawą teorii, że alkohol bardzo dobrze ichnia się przez błony śluzowe. Wlewanie wódki do oka skończyć się może ślepotą, a jeszcze w dodatku ponoć boli.
Można też robić lewatywę, albo walić wódę bezpośrednio w kanał, ale jest to jazda po bandzie! I to bez trzymanki!
Znanych jest co najmniej kilka śmiertelnych przypadków - dotyczą on m.in mężczyzny, który walnął sobie lewatywę z alkoholu czy kobiety z Huston (USA), która zabiła męża serwując mu lewatywę z sherry. Był alkoholikiem, ale nie mógł normalnie pić wódki czy wina, gdyż miał owrzodzone gardło.
Nic to! Straszyć to my, a nie nas! Dla hardcorów liczy się efekt!

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Jedzcie, pijcie i rozmnażajcie się!

            Mierzyć można wszystko! Długość, obwód, jak wisi i jak stoi! Głębokość i szerokość też! Można też bić rekordy - ilość dzienna, miesięczna czy roczna. Czas onanizmu, spermę mierzyć na litry, w setki ilość kochanek i nałożnic. Wszystko gwoli pomnażania rodu ludzkiego!
             A propos... Jak to drzewiej bywało i teraz z nocą poślubną.
Kiedyś nowy żonkoś wchodził do sypialni, gdzie czekała na niego połowica ubrana w koszulę nocną z „dziurką do robienia dzieci”. Śmiało zagajał:
`           - Nie gwoli swawoli, ale gwoli rodu ludzkiego pomnożenia, daj mi waćpanna swego przyzwolenia!
             - W imię ojca i syna, niech waćpan zaczyna! - odpowiadała kobieta.
            A teraz? Wchodzi ślubny do sypialni, gdzie na kanapie sód mnóstwa poduszek czeka naga oblubienica.
            - Na chuj te poduszki?! - pyta.
            - A ja was wiem? Jeden lubi z poduszkami, drugi bez! - pada odpowiedź.
           Dziwne jest to, że to „pomnożenie” wymyka się racjonalnym osądom. Bo jak jednocześnie można „pomnażać” i być przeciw in vitro?! Przecież Bóg dał dziecko, da i na dziecko! Niektórzy i niektóre wiodą prym, zadziwiają swoimi osiągnięciami, ale kudy im do rekordzistów!
 
             Marokański władca z pierwszej połowy XVIII wieku, Moulay Ismail Ibn Sharif, władca dynastii Alaouite, znalazł się w Księdze Rekordów Guinessa jako najbardziej płodny mężczyzna w historii. Ponoć dał życie co najmniej 342 dziewczętom i 525 chłopcom. A do roku 1721 r. liczba jego męskich potomków (synów i wnuków) wzrosła do 700. Miał w czym wybierać, gdyż jego harem liczył 500 żon. Jak by nie patrzeć, niektóre pewnie leżały odłogiem!









 
               Z oczywistych względów kobietom trudno taki rekord ustanowić. Rekordzistką pod względem liczby urodzonych dzieci jest Fiodorowa Wasilijewa (1707-1782) nieznana z imienia, rosyjska chłopka, żona Fiodora Wasilijewa. Pochodziła z Szui, wsi położonej na wschód od Moskwy. W latach około 1725 -1765 urodziła 69 dzieci, z czego tylko dwójka zmarła w okresie niemowlęcym. Była 27 razy w ciąży, ale wszystkie ciąże były mnogie. Urodziła 16 par bliźniąt, siedem razy rodziła trojaczki i cztery razy czworaczki. Po jej śmierci Fiodor ożenił się ponownie.






 
             Tytuł najbardziej płodnej, żyjącej kobiety świata należy do Leontiny Albiny z San Antonio w Chile, która jest matką 55 dzieci. Ma już ponad sześćdziesiąt lat, więc chyba rekordu Wasiljewej nie pobije. Sama twierdzi, że urodziła łącznie 64 potomków, jednak nie zostało to udokumentowane.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Śmierć nie żyje! Granice prowokacji i odjazdu w sztuce

            Sztuka od zarania kami się przekraczaniem kolejnych barier, tabu czy zakazów. Bez tego byłą by martwa. Są jednak granice, których przekroczenie nie świadczy o „szukaniu”, a raczej o popierdolonym umyśle i walniętej psyche. Przy niektórych dokonaniach, papież przygnieciony meteorytem, obóz koncentracyjny z klocków Lego czy ukrzyżowanie genitaliów – to pikuś!
Per Yngve „Dead” Ohlin był wokalistą black metalowego zespołu „Mayhem” (Okaleczenie). 8 kwietnia 1991 r. popełnił samobójstwo w swoim mieszkaniu w Oslo – podciął sobie żyły i strzelił w głowę. Kumpel z kapeli, który znalazł ciało – gitarzysta Øystein Aarseth (Euronymous) - pierwsze, co zrobił, to pobiegł do pobliskiego sklepu po aparat fotograficzny i zrobił kilka zdjęć martwego Deada. Jedno z nich trafiło później na okładkę bootlega „Dawn of the Black Hearts”. Euronymous z początku opowiadał, że przed przyjazdem policji przyrządził sobie sałatkę z szynki, mrożonych warzyw i fragmentów mózgu Ohlina, od czego się jednak później odciął. Niezaprzeczalny jest jednak fakt, że z kawałków czaszki Deada zrobił amulet sobie i i ówczesnemu perkusiście „Mayhem” Hellhammerowi. Fragmenty kości rozesłał też znajomkom z innych kapel - między innymi do szwajcarskiego „Samaela" i szwedzkiego „Marduka”.
Dead, co tu ukrywać, był mocno walnięty. Gdy miał trzy lata, przeżył śmierć kliniczną, co sfalowało jego psychikę. Zaczął postrzegać się jako istota nie z tego świata. Przed koncertami zakopywał w ziemi na całe tygodnie swoje ubrania, zakładał przed koncertem, co niby lepiej pozwalało mu „wczuć się w atmosferę rozkładu” emanującą ze sceny.
Podczas jednej z tras „Mayhem” Dead znalazł martwego kruka, którego trzymał w plastikowej torbie. Wąchał go przed wyjściem na scenę, by poczuć zapach śmierci. Podczas koncertów ciął zebrane obok wzmacniaczy świńskie głowy, a czasem dosłownie siebie. W 1990 r. w Sarpsborgu, po scenicznej zabawie ze stłuczoną butelką - „tulipankiem”, trafił do szpitala z powodu utraty dużej ilości krwi. Dead wielokrotnie powtarzał, że niedługo umrze, w końcu dotrzymał słowa. 
Dead i Euronymous


Euronymousa i Kristiana Vikernesa (ps. "Varg" - z norweskiego "Wilk", wtedy basista Mayhem), po śmierci Deada pociągnęło w stronę w stronę dziwacznej, mrocznej organizacji „The Black Circle”. Jej członkowie oddawali się pogańskim rytuałom, ale również podpalali kościoły. Sam Wilk przyznał się m.in. do zjarania słynnej zabytkowej świątyni Fantoft z dwunastego wieku. Jej zgliszcza ozdobiły nawet okładkę EP-ki Burzum Aske (Popioły).
Jak gminne wieści niosą Euronymous 10 sierpnia 1993 r. wkurwił Wilka. O co poszło, tak dokładnie nie wiadomo, ponoć o dupę albo jakiś szmal. W każdym bądź razie, Wilk zadał Euronymousowi 23 ciosy scyzorykiem - dwa w głowę, pięć w szyję i 16 w plecy. Ten skamląc uciekał w samych gaciach, ale Wilk zaciukał go na amen. Bronił się, twierdząc, że większość ran Euronymousa, to ślady tym, jak ten wpadł na fragmenty potłuczonej lampy. Tak czy siak trafił do pierdla. I prędko na basie nie zagra.

sobota, 27 kwietnia 2013

Niewinna jako lelija Beata Sawicka

Sąd Apelacyjny w Warszawie orzekł, że Beata Sawicka i burmistrz Helu Mirosław Wądołowski są uniewinnieni z zarzutów korupcji. W pierwszej instancji (2012 r.) sąd skazał posełkę na trzy lata w cieniu, pozbawienie praw publicznych na cztery lata i 40 tys. zł grzywny. „Burmajstra” na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat i 20 tys. zł grzywny.
W uzasadnieniu usłyszeć można było, że dowody zostały uzyskane przez CBA nielegalnie, a metody były „totalitarne”, a „demokratyczne państwo wyklucza testowanie uczciwości obywateli”.
Taak… Pięknie, kurwa, pięknie! I jeszcze:
„To z Konstytucji RP, z zasad demokratycznego państwa prawnego wynika, że operacyjna inwigilacja obywateli w celu zdobycia przeciwko nim materiałów mających następnie stanowić materiały w postępowaniu karnym jest niedopuszczalna, bezprawna i nielegalna dopóty, dopóki nie istnieją uprzednio uzyskane informacje rodzące choćby domysł, że ta osoba już popełnia bądź jest w stanie popełnić przestępstwo” - stwierdził sąd w uzasadnieniu. 
Otóż przesłanki co do charakteru i „siły moralnej” Beaty Sawickiej, proszę wysokiego sądu, były! To, że agent Tomek je wykorzystał zgodnie z założonym zadaniem, to inna inszość!
Nielegalne metody? Czyżby agent Tomek przystawił jej pistolet go głowy, siłą do łóżka zaciągnął, a potem zgwałcił? Czyżby Beata Sawicka była „pierwszą naiwną”, nie wiedziała jakie lody kręci? Czyżby sąd zapomniał jakie sms-y słała posełka do agenta Tomka? I jeszcze jedno. Jeżeli cala akcja była nielegalna (jak autorytatywnie orzekł sąd), to sprawę spaprali przełożeni agenta Tomka, a nie on i oni powinni beknąc. Swoją drogą, nie słyszałem, aby toczyło się jakiekolwiek postępowanie wyjaśniające - legalna czy nielegalna – a Mariusz Kamiński (ówczesny szef CBA), wręcz twierdzi – wszystko było przeprowadzone zgodnie z odpowiednimi przepisami.
Trudno było nie przyznać, że 50 tysięcy wzięła bez oporu, co jest „naganne moralnie” ale jest, zgodnie z orzeczeniem sądu – niewinna!
Zawsze Sąd Apelacyjne kojarzył mi się z odwołaniem opartym na jakiś racjonalnych podstawach. Nowe dowody, błędy proceduralne, nowi świadkowie… A tu nic z tych rzeczy!
O co tu, kurwa, chodzi?! Jest jakieś prawo czy go nie ma? Jeden sędzia mówi winna, drugi niewinna! Któryś z nich jest niedouczony! Przecież wyrok nie może zależeć od jakiegoś widzimisię sędziego! Jeden z nich powinien wisieć za jaja!
A teraz Beata Sawicka i burmistrza Helu mają możliwość wystąpienia o odszkodowanie, liczone pewnie w dziesiątkach, jak nie setkach tysięcy.
Ten kuriozalny wyrok spowodował, że była posełka już nie zalewa się rzęsistymi łzami. Wręcz przeciwnie, satysfakcja bije od niej jak od obrazu „niepokalanej”.
Aha, warto zapamiętać nazwisko przewodniczącego sądu apelacyjnego, który firmuje ten wyrok. Paweł Rysiński.
           Wróżę mu ministerialną karierę, ale tylko pod skrzydłami PO. Bój się pan Pis-u! Pamiętliwi są!

piątek, 26 kwietnia 2013

Prawo jazdy czy jazda po kursantach?

             57-letnia Lucyna L. mieszkająca we wsi między Lublinem a Łęczną, 12 razy podchodziła do egzaminu na prawo jazdy. Z częścią teoretyczną nie miała kłopotu, na palcu manewrowym też jakoś jej szło, zawsze jednak oblała jazdę po mieście.
            Dwunasty raz do egzaminu podeszła w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego w Lublinie. I szło jak zawsze! Część teoretyczna i plac manewrowy - do przodu!
           Gdy do skody wsiadła egzaminatorka, by wyruszyć „w miasto”, Lucyna L. Zaoferowała jej dwa tysiące złotych łapówki za „zaliczenie jazdy”. Zawiadomiono policję, a dowodem próby korupcji jest nagranie z monitoringu. Kobiecie grozi do 10 lat więzienia.
           Sprawa wydaje się banalna, ale budzi kilka wątpliwości. Przede wszystkim kwestia wymagań egzaminacyjnych. Zdobycie prawa jazdy w Polsce staje się drogą przez mękę. Odnosi się wrażenie, że egzaminatorzy chcą na siłę „uwalić” kursanta. Wiąże się to przecież z dodatkową kasą, za następne podejścia. 
 
            Może by tak posłużyć się wzorami amerykańskimi?
            W stanie Kalifornia 18 latek, który chce posiadać prawo jazdy udaje się do odpowiednika polskiego wydziału komunikacji, składa odpowiednie dokumenty, wnosi niewielką opłatę i... przystępuje do egzaminu (część teoretyczna i praktyczna). Bez kursu, bez nauki jazdy. I co najważniejsze – egzamin jest łatwy, ponoć nawet bardzo łatwy. Sztuką jest, żeby go nie zdać.
            Delikwent ma trzy podejścia, dopiero jeśli nie zda, kierowany jest na kurs. Godzina jazdy z instruktorem kosztuje 50 – 60 USD, co przy tamtejszych zarobkach nie jest dużym wydatkiem. Jak czuje się na siłach przystępuje znowu do egzaminu, ale płaci za każde podejście 6 USD.
           Jazdy uczą rodzice, starsze rodzeństwo, albo inne osoby posiadające prawo jazdy i samochód. Nastolatkowie mogą pod kontrolą dorosłych prowadzić pojazd. Opiekun musi jednak siedzieć w samochodzie tak, by móc w razie niebezpieczeństwa przejąć nad nim kontrolę.
           W USA niemal każdy chce posiadać prawo jazdy i prawie każdy je ma. Coś jak u nas z rowerami – kto się pyta: kiedy i jak nauczyłeś się jeździć? I aby poruszać się po drogach publicznych osoby pełnoletnie nie potrzebują żadnych specjalnych uprawnień!

czwartek, 25 kwietnia 2013

Nowak nie odpuszcza – Nergal na celowniku

           Tropiciel sekt i „obrońca uczuć” Ryszard Nowak nie odpuszcza. Po uniewinnieniu Nergala (zarzut profanacji Biblii podczas koncertu w gdyńskim klubie „Ucho” w 2007 r.), od wyroku sądu odwołali się i Ryszard Nowak, i posłowie PiS, którzy również poczuli się obrażeni. Tak więc przed Sądem Rejonowym w Gdyni od kilku tygodni ponownie toczy się proces.
             Nie dość tego, Nowak oskarżanie „o obrazę uczuć religijnych” rozszerzył. Według niego Nergal miał zbezcześcić Pismo Święte nie tylko w czasie koncertu w gdyńskim klubie Ucho, ale także podczas innych występów, które w 2007 r. odbyły się w ramach trasy koncertowej Behemotha promującej płytę „The Apostasy”. Efektem tego jest zaangażowanie do sprawy prokuratur z Warszawy, Torunia, Poznania, Krakowa, Katowic, Wrocławia, Łodzi i Rzeszowa.
            - O ile mi wiadomo, w sumie było ok. 20 takich koncertów. Część odbyła się w Polsce, a część za granicą - twierdzi Nowak.
            Dżesus! Czy to ma oznaczać, że do sprawy włączone zostaną następne prokuratury?!
            Fakt jest faktem – Nergal Biblie podarł, opatrując to „wyrazistym” komentarzem. Tylko zawiadomienie o przestępstwie złożone zostało na podstawie nielegalnego zapisu koncertu. Z drugiej strony, czyny polegające na publicznym znieważeniu przedmiotów czci religijnej ulegają przedawnieniu po pięciu latach.
            Prosty rachunek 2007+5=2012. Poziom szkoły podstawowej. Szkoda czasu i atłasu na takie brednie! Ale prokuratura musi się do zarzutów ustosunkować.
           Ryszard Nowak to swoisty Maciarewicz walki z satanizmem. Od sześciu lat jest szefem Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami. Stworzył „Czarną listę zespołów satanistycznych”, na którą wpisał ok. 40 zespołów z Polski i z zagranicy. Z pasją składa doniesienia do prokuratury, a zło widzi wszędzie i u każdego. Poza Nergalem i Dodą narazili mu się także m.in. raperzy Hukos i Peja, Bas Tajpan, nawet Lech Wałęsa.
          Hmmm... Może przydała by mu się wizyta u okulisty? Wtedy rozróżni źdźbło od belki.

środa, 24 kwietnia 2013

Porażająca bezradność i bezjajectwo premiera Tuska

            Ostatnie zawirowania w rządzie dowodzonym przez premiera Donalda Tuska, wskazują na to, że zupełnie stracił kontrolę nad swoimi ministrami, ale również nad sobą. Kopie dołek, by ze szczętem pogrzebać szanse wyborcze PO.
            Nad jego głową podpisano memorandum gazowe, poleciał za to minister skarbu Mikołaj Budzanowski, ale premier o swojej decyzji nie raczył nawet powiadomić koalicjanta. Wicepremier Janusz Piechociński uniósł się honorem, ale to tylko takie machanie szabelką. 
            Jakoś dziwnie premier nabrał wody w usta po doniesieniach tygodnika „Wprost” o biznesowych kontaktach ministra transportu Sławomira Nowaka. A to wymienia się drogimi zegarkami z Piotrem Wawrzynowiczem (biznesmen z górnej półki), a to odwiedza ekskluzywny klub w Warszawie, gdzie cena „wieczoru” dochodzi do 150 tys. zł. A zapraszany jest przez zapraszany przez osoby związane z firmą CAM Media - realizującą intratne zamówienia dla państwa. Nic nagannego, prawda? Dziury w całym szukają pismaki jedne!      
           Z ministrem sprawiedliwości Jarosławem Gowinem, sprawa jest prosta jak drut - od wana sypie piasek w tryby PO. Jego wypowiedź o eksperymentach niemieckich naukowców na przehandlowanych polskich zarodkach woła o pomstę do nieba! Takie rzeczy może gadać pan Józek w barze przy piwie, a nie minister sprawiedliwości! A premier chowa głowę w piasek, plecie trzy po trzy, tłumacząc swojego ministra prawie na zasadzie „co poeta chciał przez to powiedzieć”. Nie dość tego, grozi mediom procesami! Prawdziwe kuriozum! Jakby nie było taśm z nagraniami, jakby widział i słyszał zupełnie coś innego niż reszta społeczeństwa!
           Donaldu Tusku chyba zupełnie się pogubił! Zamiast ostro wziąć się za to tałatajstwo, wyciąć równo z trawą i pokazać kto rządzi, kto rozdaje karty, po raz kolejny pokazuje, że tak naprawdę cyka, że nie ma jaj. A jeżeli nie panuje nad ministrami, jak może odpowiedzialnie rządzić krajem?
         Wydaje się, że Donald Tusk bardzo wydajnie „pracuje” na sukces wyborczy PiS. A wtedy jak nic, trzeba się pakować! Bo na kogo głosować? Prawdziwej alternatywy nie widać...

wtorek, 23 kwietnia 2013

Rocznik ciechanowski - najbardziej spektakularna mistyfikacja

             Najbardziej znanym polskim oszustwem naukowym był „Rocznik ciechanowski” (zwany także mistyfikacją ciechanowską). W 1975 r. Jerzy Gaczyński „odnalazł" XV-wieczny manuskrypt. Autorem dokumentu liczącego sześć kart o wymiarach 31 x 21 cm miał być Stanisław z Lipia, proboszcz parafii ciechanowskiej. 
 
              Manuskrypt naukowcy ocenili jako wyjątkowo ważny dla Ciechanowa, gdyż księgi miejskie i wszystkie ważne dokumenty dotyczące miasta spłonęły w pożarze w 1476 r. „Odnaleziony” dokument „odtworzył” dzieje grodu, zawierał wiele dat i nazwisk.
            Po latach naukowcy i historycy stwierdzili, że „rocznik” wraz aktem lokacyjnym z 1266 r. to jedna wielka ściema! Był to bowiem XX-wieczny falsyfikat. Mistyfikacja miała na celu podniesienie prestiżu miasta. Nie dość tego, oszustwem okazały się również wiadomości o odnalezieniu starych monet w Ciechanowie, z czasów panowania Bolesława Chrobrego. Mistyfikację wykrył prof. Stanisław Suchodolski.
           Prestiżu miasta oszustwo nie podniosło, wstydu się tylko najedli.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Pieniądze nie śmierdzą, czyli reklamowa żenada

         Wiadomo, reklama jest dźwignią handlu, ale i też dobrą, nawet bardzo dobrą, kasą! Nie tylko polskie gwiazdy wiedzą, gdzie łapać szmal. Pół biedy jeśli jak Marek Kondrat reklamuje się bank, gorzej jednak z „Biedronką „ Daniela Olbrychskiego czy „Geriavitem” macho Lindy. A były też „gwiazdy” polecające pasztety z puszki i gotowe dania do podgrzania (Katarzyna Skrzynecka) czy elektroniczne papierosy (Olaf Lubaszenko), nie wspominając o słynnych „Morlinach" Katarzyny Dowbor. 

           Miałkość scenariusz walczy w nich o lepsze z porażającą grą aktorską! Nóż się w kieszeni otwiera, widząc takie dokonania!
          Zachodnie gwiazdy, nawet te z górnej półki, też nie zasypują gruszek w popiele. Skrzętnie wykorzystują nadarzające się okazje, by uszczknąć nieco szmalu.
  




 
          Sylwek Stallone polecał kiedyś pudding dla bywalców siłowni. Pewnie „dobrze robi na rzeźbę". 















 
           Inny macho, Steven Seagal, reklamuje napój energetyzujący Lightning Bolt. Ponoć zawiera „niezbadane moce natury", płynące z zawartych w nim tybetańskich jagód goi i azjatyckich grzybów z rodzaju Cordyceps.





 
          Jessica Simpson, gwiazda muzyki country, poleca doczepiane włosy.













              W tym kontekście nie dziwi, że Paris Hilton sprzedaje wszystko jak leci - od sztucznych włosów do sukienek dla psów. Reklamuje także linię elementów do przyozdabiania albumów rodzinnych, co ponoć jest pasją Amerykanów.
            Osobną działkę stanowią produkty będące „autorką” propozycją gwiazd. Tutaj lista jest tak długa, że tylko kilka przykładów. Danny DeVito wypuścił własną linię limoncello - włoskiego likieru o smaku cytrynowym, Carlos Santana uruchomił produkcję butów dla kobiet, Bill Wyman (Rolling Stones) wypuścił sygnowaną przez siebie linię wykrywaczy metalu, Sofia Coppola produkuje musujące wino w puszce, a Marilyn Manson halucynogenny trunek, wytwarzany w Szwajcarii.
            Swoją drogą, czy im się dziwić? Każdy orze, jak może! Rynek dyktuje prawa!



niedziela, 21 kwietnia 2013

Pieskie życie, psie prawa i charaktery

             Internet obiegły zdjęcia dwóch dogów niemieckich, które to stanowią jakby przykład przyjaźni, przywiązania i bezinteresownego oddania. Lily jest niewidoma, jej oczy zostały usunięte ze względu na chorobę zwaną entropium. Schorzenie to polega na tym, że powieki wrastają w gałki oczne. Maddison „jest” jej przewodnikiem. Psy przestawiane są jako nierozłączne, razem nivy się bawią, jedzą i biegają. 
             Prawda jest jednocześnie okrutna i banalna. Właściciele nie mogli sobie poradzić z tą parą dogów i oddali je do schroniska w Shrewsbury (Anglia), gdzie przebywały pięć lat. Po nagłośnieniu sprawy w necie, znalazła się rodzina, która je przyjęła. Chętnych było ok. 2000 osób, ale wybrano małżeństwo mieszkające niedaleko Crewe.
            Anne Williams, jest dyrektorem w firmie ubezpieczeniowej, jej mąż Len emerytowanym strażakiem. Po miesiącu Lily wróciła do schroniska, w nowym domu pozostał jedynie Maddison.
            Mimo starań nowych właścicieli, okazało się, ze psy razem wcale nie są szczęśliwe. Zupełnie zmienił się charakter ich związku. Lily w nowym środowisku była bardzo zestresowana, objawiły się również jej neurotyczne skłonności. Niepewność i chyba strach spowodowały, że zaatakowała Maddisona, który w pewnym sensie ją terroryzował, chcą wymusić określone zachowania. Prawdopodobnie i jego sytuacja przerosła.
             Teraz Lily czeka na jeszcze jeden nowy dom, ale szanse na adopcję ma bardzo małe.

sobota, 20 kwietnia 2013

Wiosna i terror matek z wózkami

Kilka ciepłych dni i już byłoby fajnie, gdyby nie te nerwy… Nosi mnie, bo w zasadzie na każdym kroku, bezmyślność ziomali doprowadza mnie do szału!


Chodniki jakie są takie są, najczęściej wąskie. Słoneczko przygrzewa, więc na spacerki wychynęły marki z wózkami. Przy okazji zakupu można przecież zrobić. Dobrze jeśli pociecha śpi, gorzej jak sobie przypomni, że coś by się tam popiło, czy przegryzło. Włącza syrenę i ciekawie zaczyna się dziać. Mamuśka zatrzymuje się na samym środeczku chodnika i zaczyna uspakajanie – tiu, tiu, tiu… Ominąć ją można włażąc na jezdnię albo zdzierając tynk. Dobrze jak się nie zjawi koleżanka z drugim wózkiem, by rady dawać, czy też pogawędkę o kupkach uciąć. Wtedy chodnik zablokowany na amen! 
Osobną kategorię zmór chodnikowych stanowią obładowane siatkami kobietony, w wieku nieco przejrzałym. Tak na oko 120 kg, dwie siaty i telepie się z nogi na nogę, oczywiście środkiem chodnika, bo jakże by inaczej! I one również uwielbiają zebrania i pogaduszki w najwęższym miejscu chodnika!
Inna rasa uwielbia paczki, paczuszki i eleganckie, firmowe torby. Dyrdają do samochodu zaparkowanego „za rogiem” i chodnik ich! 
Gang matek z wózkami wspierany jest przez rowerzystów. Jeżdżą, gdzie się da, a da się wszędzie! Czasem strach iść chodnikiem, bo popierdala taki kaskader i nie wiadomo – wykręci czy nie wykręci?
Tak trochę poza centrum, na działki zdążają „dwukołowcy” obojga płci – oczywiście chodnikami! Dlaczego nie jednią? Bo niebezpiecznie!
Idę sobie do marketu, a tu z tyłu wrzask – uwaga, uwaga! Kurczę się pod jakimś żywopłotem, bo toto musi przejechać! 
               W markecie ciach koszyk i po półkach wybieram co mi potrzebne. Raz, dwa i do kasy! Najczęściej z pięciu czynna jedna, ale co tam! Kolejka jednak dziwnie niemrawo się posuwa. Aha… Zator…
              Jestem już blisko i słyszę powtarzający się dżingiel. Ma pani/pan drobne? Dobrze pani/pan kumate są, szybko coś tam wysupłają. Ale przecież, kurwa mać, drobne powinna mieć kasjerka, nie klient! A jak nie ma, niech umyślny zapierdala rozmienić!
No już… Przede mną kobieta z wyładowanym po sufit wózkiem, nie wiem po ci jej tyle…Od ziemi ogrodniczej, przez jakieś słoiki i słoiczki, torebki i torebeczki, po czteropaki piwa. Aha, zapomniałam zważyć paprykę! I spokojniutko bieży do wagi… A kolejka stoi i czeka…
Inna wersja…Pada suma i pani z niewinną minką mówi: - Jeszcze zapomniałam masła, parówek … (wstawić co kto chce!). I znika na kilka minut. Wraca z czymś tam i jeszcze czymś… - Wzięłam przy okazji… A kolejka milczy. Gdyby oczy mogły zabijać, już by trupem padła! Nie pamiętasz? Notuj na kartce listę zakupów! Wszystkim ułatwisz życie!
              Grunt to się nie denerwować i dobrze odżywiać! Zamknąć oczy i policzyć do dziesięciu… Podobno działa!
 
 
 

 

piątek, 19 kwietnia 2013

Puzzle dla dzieci – w Smoleńsku był zamach!

          Wydawnictwo Edu Mal firmuje kuriozalną, ponoć edukacyjną, „Układankę Europa” dla dzieci w wieku szkolnym w formie puzzli. Jest na nich mapa Europy, na niej Katyń i Smoleńsk, a obok podpis: „Mord polskich oficerów 1940 r. Śmierć Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w prawdopodobnym zamachu 2010 r.”.
        
             To druga wersja puzzli. W pierwszej (2010 r.) obok Smoleńska była adnotacja o śmierci prezydenta w „niewyjaśnionej katastrofie”.Na pudełku umieszczono informację, że układanka jest polecana przez nauczycieli geografii i historii. Kto to - na Boga! - zatwierdził?! Kto to poleca?! A kosztuje toto 50 zł. Czyżby przypadkiem sprzedawano ją w Warszawie na Targach Książki Katolickiej?
Właściciel wydawnictwa Edu Mal, Tomasz Małek, nie ma wątpliwości. - Wierzę w zamach! Bezapelacyjnie nawet! - podkreśla. - Wersja Anodiny i Millera jest tak skompromitowana, że byłoby mi wstyd wstawiać takie brednie polskim dzieciom. Chodzi o to, by nasze polskie dzieci wiedziały, w jakim świecie żyją.
Prawda, prawda i jeszcze raz prawda! Tylko nie można pozwalać oszołomom na bicie piany, na robienie dzieciom wody z mózgu! To indoktrynacja jak w pysk strzelił! Koślawienie obrazu świata, manipulowanie opinią dziecka.
            MEN jak zwykle chowa głowę w piasek. To nie jest podręcznik i nie podlega dopuszczeniu ministerstwa, nie wymaga żadnych procedur. A pomoce dydaktyczne nauczyciel może dobierać według swojego uznania. Scyzoryk się w kieszeni otwiera!
           „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Te słowa kanclerza Jana Zamoyskiego z aktu fundacyjnego Akademii Zamojskiej, trzeba by niezmywalnym tuszem wypisać na czole Tomasza Małka i tego typu „myślicieli”.


 


czwartek, 18 kwietnia 2013

I Bóg zstąpił na Ziemię, a ma dwa ogony

33-letni Chandre Oram mieszka w niewielkim mieście Jalpaiguri w Zachodnim Bengalu (Indie) i pracuje w fabryce herbaty. Uważa siebie i wielu ludzi to potwierdza, za wcielenie hinduskiego bóstwa Hanumana. Natura wyrządziła mu bowiem figla, wyposażając w 33-centymmetrowy ogon. Jego dotknięcie ma przynosić szczęście i błogosławieństwo, więc przed jego domem ustawiają się kolejki. Są dni, kiedy w kolejce ustawia się kilka tysięcy osób.
Potwierdzeniem jego świetności ma być dzień jego narodzin. W Indiach nazywa się go Rama Navami i jest świętem, upamiętniającym narodziny hinduskiego króla Ramy, uważanego za inkarnację Kriszny. Losy Ramy opisane w sanskryckim eposie „Ramajana” (II wiek p.n.e.) splatają się nieodłącznie z towarzyszem jego wędrówki, małpokształtnym Hanumanem. To bóstwo , jako wódz małp – wszechobecnych w przyrodzie jak i kulturze Indii – jest ważną postacią w hinduskim panteonie bogów.
Dla podkreślenie związku z Hanumanem, Chandre Oram imituje wiele małpich zachowań – wspina się po drzewach i budynkach, codziennie je banany. Niedaleko miejsca swojego zamieszkania wybudował również niewielką świątynię, na szczycie której zatknął jedwabną czerwoną flagę, widoczny symbol Hanumana.
Chandre Oram skromnością nie grzeszy. Wierzy w swoją moc uzdrawiania, poprzez dotknięcie ogona. 

Problem w tym, ze niektórzy lekarze twierdzą, że w przypadku Orama nie można mówić o „klasycznym” ogonie. Jest to raczej o wrodzona wada pokrewna rozszczepowi kręgosłupa, wynik rzadkiej i stosunkowo niegroźnej odmiany przepukliny oponowej. Gdy ludzki embrion rozwija prawdziwy ogon (są takie przypadki), jest on przedłużeniem kości ogonowej, podobnie jak ogon psa lub małpy. Tego typu atawizm u Orama jednak nie wystąpił, a jego dodatkowa cześć ciała wyłania się z tyłu pleców na wysokości lędźwi.
Co ciekawe, mimo zainteresowania mediów i popularności, jakoś nie może znaleźć żony. Czyżby kobiety odstraszały „dwa ogony”? Co za dużo to niezdrowo?
Chandre Oram nie zgadza się na żadną operację chirurgiczną. Nic dziwnego, jakże można amputować „boskość”?
 

środa, 17 kwietnia 2013

Działki na cenzurowanym, czyli skok na kasę

            Solą w oku niektórych posłów, ale wydaje się, że również rządu, są pracownicze ogródki działkowe. No bo jak to? Warzywka sobie hodują, owoce pod nogi im spadają, słoneczko świeci, wiaterek chłodzi… I to za friko! Państwo z tego nic nie ma! A przecież market można by tam postawić, haracz ściągać i kasa jest!
            Nie ma tak dobrze! Platforma szykuje kolejny skok na dużą kasę, bardzo dużą. W sejmowej szufladzie leży projekt grupy posłów z Stanisławem Huskowskim (PO) na czele, pod pięknym hasłem „Oddajmy działki działkowcom”. Taaak… Tylko, że politycy PO chcą zlikwidować Polski Związek Działkowców, zrzeszający 4948 rodzinnych ogrodów działkowych, z których korzysta około 4 000 000 osób. Jest to jedyna organizacją, która działkowców broni i dba o ich interesy, więc żeby zachamęcić, trzeba ją uziemić. A potem ziemię (ok. 43,5 tys. ha) mają przejąć samorządy. Dalszy ciąg jest posty jak konstrukcja cepa – wysoka dzierżawa albo wręcz wywłaszczenie działkowców. No i oczywiście będzie ją można będzie sprzedać za dużą kasę, gdyż często ogródki działkowe znajdują się w bardzo intratnych miejscach. Nawet w centrum dużych miast.
          Gra idzie o setki miliardów złotych!
          Jakby tego było mało, jeśli ustawa wejdzie w życie, to Skarb Państwa przejmie również środki pieniężne zgromadzone na kontach funduszu ogrodowego, czyli składki działkowców. Projekt PO nie gwarantuje żadnych odszkodowań czy to za altanę, czy to drzewa. Otwiera natomiast wiele furtek, by działkowców zrobić w konia i działki im po prostu odebrać.
           Przymiarki do ustawy trwają już kilka lat, działkowcy protestują, sprawa cichnie, potem znowu wraca. 
  Działkowcy napisali obywatelski projekt ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych i zamiast wymaganych 100 000 podpisów zebrali ich 924 801. Gwarantuje on właścicielom działek zachowanie prawa do działki, pełną swobodę zrzeszania czy zachowanie własności majątku na działce. Popiera to jedynie Ruch Palikota, PO i PiS są wyjątkowo zgodni – przeciw! PSL jak zwykle chowa głowę w piasek – niby są za projektem obywatelskim, ale jakby co, zagłosują jak PO. Wytłumaczenia będzie – koalicja zobowiązuje! My chcieli dobrze!
             Żaden poseł działkowców nie poparł, mają ważniejsze sprawy na głowie - jak załapać się na wycieczkę za państwowe pieniądze? Może być Galapagos!


wtorek, 16 kwietnia 2013

Czy to prawda, że Czajkowski był homoseksualistą?

            Elżbieta Janicka z Instytutu Slawistyki Polskiej Akademii Nauk, autorka książki „Festung Warschau”, doszła do wniosku, że bohaterowie powieści Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec” - „Zośka” (Tadeusz Zawadzki) i „Rudy” (Jan Bytnar) – prawdopodobnie byli gejami. 
            Guzik mnie to obchodzi! Mogli by nawet być kosmitami! Zapisali się w pamięci kilku pokoleń jako wzorzec młodego pokolenia, a „Szare Szeregi” są ikoną polskiego harcerstwa. „Zośka” 26 marca 1943 r. dowodził grupą „Atak” w głośnej „Akcji pod Arsenałem” („Meksyk II”), podczas której odbito z rąk Gestapo 25 więźniów, a w niej znajdował się również „Rudy”.
            Tego się nie da zdeprecjonować! Twierdzenia Elżbiety Janickiej o „mitologizowaniu” postaci „Zośki” i „Rudego” są po prostu żenujące. Wpisują się w stwierdzenia typu – Ignacy Paderewski był erotomanem, Konopnicka lesbijką, a Broniewski alkoholikiem.
          Te aspekty ich osobowości wychodziły jakby przy okazji, tutaj mamy do czynienia li tylko ze wskazaniem palcem – o geje! 
 
           Nawet jeśli to prawda, to są w dobrym towarzystwie! Ot, choćby Achilles i Patrokles, Kastor i Polluks, Aleksander Macedoński i Hefajstion, czy nasze słowiańskie bóstwa Lel i Polel, przetransformowane przez Juliusza Słowackiego w dramacie „Lila Weneda” w Lelum Polelum.
           Przypomina się rozmowa z radia Erewań:
           - Czy to prawda, że Czajkowski był homoseksualistą?
           - Prawda, ale nie za to go cenimy.


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Żołnierz Kurwa Dupa

         W Kenii, na cmentarzu w niewielkiej miejscowości Marsabit, zobaczyć można niecodzienny nagrobek. 
 
           Widnieje na nim napis: „Pochowany jest tu szeregowiec (private) - indeks TML/19199(?) - z East African Military Labour Service, który nazywał się: Kurwa Dupa. 14 grudnia 1943”.
           Budzi to śmiech Polaków i od razu dopowiedziano historię, jakoby spoczywał tu szeregowiec, który umierając w polowym szpitalu, takie podał dane. To jednak mit.
Pochowany tutaj żołnierz był Kenijczykiem, członkiem formacji East African Military Labour Service. 











           EAMLS była paramilitarną formacją roboczą, podobną do niemieckiego RAD, czy polskiego OHP, działającą na terenie Brytyjskiej Afryki Wschodniej (obecnie Kenii). Werbowani do niej byli rdzenni mieszkańcy tej kolonii. Europejczycy stanowili tam wyłącznie kadrę - nie było szeregowców europejczyków w EAMLS!
          Słowo „Kurwa" (wymowa: kuh-wah) jest w języku suahili imieniem męskim i oznacza: drugi z dwóch. Słowo „Dupa" (wymowa: du-pah) w suahili oznacza: przekraczać, przeskakiwać, przepychać. Tak więc nazwisko szeregowego Kenijczyka po polsku oznacza „Drugi Który Przekroczył”.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Facebook szuka kasy

             Facebook przymierza się do wprowadzenia opłat za wysyłanie wiadomości do nieznajomych. Ewidentnie w ten sposób szuka się szmalu, gdyż głównie dotyczyć to ma celebrytów, a stawka uzależniona będzie od popularności strony - ilości zainteresowanych wysłaniem wiadomości do adresata, liczby wyświetleń profilu czy śledzących.
              Ostatnio testowanie tej kontrowersyjnej usługi firma rozpoczęła w Wielkiej Brytanii. Opłaty wprowadzono już jakiś czas temu w Stanach Zjednoczonych, gdzie za wiadomość Facebook kasuje po 5, 10 lub 15 dolarów. Jednym z testowanych wariantów było nawet 100 dolarów za komunikat bezpośrednio do skrzynki odbiorczej najpopularniejszych gwiazd. Obecnie najwyższa stawka ustalona w Wielkiej Brytanii to 10 funtów dla takich gwiazd jak olimpijski medalista, Tom Daley czy Michael Rosen - autor popularnych książek dla dzieci. Podobną kasę trzeba wybulić za wysłanie wiadomości do Snoop Dogga.
             Kto na to pójdzie?! Na razie pomysł jest w proszku, ale trwają prace nad optymalizacją opłat. Pewności, że odpowie adresat nie ma żadnej.
             A może by tak zasadę odwrócić? Już widzę jak Doda płaci mi 5 dolców za „lajka”! Na razie ten chory pomysł dotyczy tylko wiadomości, ale myślenie ma kolosalna przeszłość! Można przecież kasować za udostępnianie zdjęć, a nawet wprowadzić miesięczny abonament za samo korzystanie z „księgi twarzy”.


sobota, 13 kwietnia 2013

Galapagos za nasze pieniądze - możecie mi skoczyć!

            Pięcioro posłów - Ryszard Kalisz, Wanda Nowicka, Beata Mazurek, Bożena Bukiewicz i Damian Raczkowski polecieli do Ekwadoru na konferencję „Współczesne problemy międzynarodowe". Można uznać, że Kalisza i Nowicką zainteresowały omawiane tematy, pozostałych chyba nie bardzo, gdyż „urwali się” na wycieczkę, by zobaczyć wyspę Galapagos. Może zainspirować ich miały żółwie?
             Poinformował o tym „Fakt” i wkurwiło to nieco Bożenę Bukiewicz (PO). - Pojechaliśmy za własne pieniądze! Nic Wam do tego. To moja prywatna sprawa! - wykrzyczała do słuchawki i ucięła rozmowę.
             Nie do końca, pani posełko! Nasza, społeczeństwa, również! Do Ekwadoru poleciała pani za państwowe pieniądze, nie po to, by sobie żółwie oglądać!
             Pozostali uczestnicy wycieczki na Galapagos (Damian Raczkowski - PO i Beata Mazurek - PiS) nabrali wody w usta. Co tam różnice polityczne! Ssanie państwa przede wszystkim! Grabią równo do siebie, jak pon buczek przykazał!
            Gwoli przypomnienia, lista przywilejów „wybrańców narodu”: pensja 9892,30 zł, dodatkowa dieta 2473 zł, pieniądze na utrzymanie biura ok. 12 tys. zł, darmowe loty krajowe, przejazdy PKP w I klasie i PKS, immunitet, hotele na terenie kraju rozliczane jako delegacje, dopłata do mieszkania wynajmowanego w stolicy 2200 zł. Biedni ci oni! Mają więc możliwość nisko oprocentowanych pożyczek, z czego skrzętnie korzystają!
            Przywołana posłanka Bukiewicz, reprezentująca ziemię lubuską, wykpiła ostatnio petycję w sprawie utworzenia w Gorzowie Wlkp. centrum onkologii z radioterapią. Podpisało ją ponad 7,5 osób. Widać, że swoich wyborców ma w głębokim poważaniu!



 

piątek, 12 kwietnia 2013

Spuść wodę - WC trochę śmierdzi!

            Ostatnio intelektem znów błysnął Wojciech Cejrowski, który na okładce tygodnika „Do Rzeczy” stwierdził, że „mógłby być prezydentem”, ale gdyby miał władzę absolutną jak prezydent USA. Bardziej jednak kręci go ewentualne bycie królem.
Nie ukrywa, jakie to pomysły wtedy wcielił by w życie! Tak więc katolicyzm byłby religią państwową, każdy będzie mógł jeździć samochodem „na podwójnym gazie”, byle prosto i nosić ze sobą nabitą broń, również maszynową oraz „siać kulami na lewo i prawo”.
            Naczelny katol III RP (sam siebie tak nazywa) martwił się, że nowym papieżem może zostać „Murzyn z Afryki”. Jak sam twierdzi, trudno było by mu to zaakceptować. 
             WC uważa, że katolicy powinni jak dawniej płacić dziesięcinę na Kościół. Jako przykład podaje Dolly Parton, piosenkarkę country. Swoje pięć minut ma już za sobą, media bardziej teraz zajmują się jej cyckami, niż muzyka. A to je zwiększy, to zmniejszy i jest na topie! Jej dochody sięgają milionów dolarów, oddawanie baptystom 10% to w kij dmuchał!
              Poglądy WC są znane, często budziły kontrowersje. Tak naprawdę nie wiadomo, czy WC robi sobie jaja, czy traktuje to poważnie.
              Jeżeli można zgodzić się z postulatem likwidacji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (choć z rożnych powodów), to ekskomunika księdza Bonieckiego za zdjęcie z Nergalem, ociera się o paranoję. W tym kontekście autorytatywne stwierdzenie - w Smoleńsku był zamach! - jest czymś normalnym dla WC.
Radykalizm WC nieco blednie przy języku autorów „Warszawskiej Gazety”. „Jedno mi tylko chodzi po głowie, to strzelić go w ten kapelusz w taki sposób, żeby mu wypadła sztuczna szczęka. Albo jeszcze gorzej - żeby nagle do niego podszedł jakiś lokalny pies i się na niego wyszczał". Te eleganckie słowa odnoszą się do ministra Zdrojewskiego. Takich kwiatków w „WG”znaleźć można więcej. Wystarczą same tytuły, resztę można sobie darować - „Czas łotrów i szubrawców”, „Kariera Tuska na trupach Smoleńska”, „Szczury z PO uciekają do ścieku Palikota” czy „Bolszewia na Czerskiej” (przy tej ulicy znajduje się siedziba „Gazety Wyborczej”.
             Aż chce się krzyknąć – kultury, kurwa, kultury!







czwartek, 11 kwietnia 2013

Memy fotograficzne, czyli „tryndy” w necie

            Internet żyje swoim życiem, czasem delikatnie mówiąc, dziwnym. Bardzo popularne są różne memy fotograficzne, które pojawiają się nie wiadomo jak, czasem na kilka zaledwie dni czy tygodni. Mają swoją nazwę, najczęściej pochodzącą z języka angielskiego, są z jednej strony przejawem swoistej mody, z drugiej poszukiwaniami oryginalności. Była seria plankingów, ironingów i batmaningów, a ostatnio popularne są vaderingi.
 
            Vadering jest nawiązaniem do scen znanych z serii Star Wars. Lord Vader, posiadał charakterystyczną umiejętność duszenia swoich przeciwników i unoszenia ich nad ziemią, bez dotykania.
            Japończycy odtwarzają na zdjęciach sceny walki rodem z bajki Dragon Ball Z, amerykanie postawili na vadering. Pierwsze zdjęcia tego typu pojawiły się najprawdopodobniej na profilu Roba Martineza na Twitterze, a pomysł został szybko podchwycony przez innych fanów „Gwiezdnych Wojen”.









 
             We wspominanej Japonii rodzi się najwięcej dziwnych pomysłów. „Kamehameha" to słynne słowa wykrzykiwane przez jednego z bohaterów japońskiej bajki Dragon Ball Z, tuż przed atakiem. Efektem tego zaklęcia było odrzucanie wszystkich przeciwników na dość duże odległości. 






             Planking to zabawa polegająca na kładzeniu się w miejscu publicznym, na brzuchu, twarzą w dół i z rękami wyciągniętymi wzdłuż ciała i fotografowaniu się w takiej pozycji.
Wywodzi się z wcześniejszej gry, znanej w Wielkiej Brytanii jako lying down game, a podobne były wcześniej znane w Korei Południowej („udawanie trupa”), we Francji („na brzuchu”) i Australii ( „ekstremalne leżenie”).
            15 maja 2011 r. 20-letni Australijczyk, który bawił się w planking na balkonie, zabił się, spadając z siódmego piętra. Po jego tragicznej śmierci premier Julia Gillard wezwała graczy w planking do ostrożności. W Australii zanotowano przypadki osób zwalnianych z pracy za planking, zawieszani byli też uczniowie bawiący się w taki sposób.
            Australijski rysownik satyryczny Jon Kudelka sparodiował premier Julię Gillard i ogłoszony kilka tygodni wcześniej budżet państwa, przedstawiając Gillard plankującą na budżecie.
 
           Batmning to „udawanie nietoperza”, czyli słynnego Batmana. Czasem uważa się to za bardziej skrajną odmianę plankingu.









             Extreme Ironing to specyficzny „sport ekstremalny”, polegający na prasowaniu ubrań w miejscach trudno dostępnych. Zawodników uprawiających ten sport nazywa się "ironmenami".
             „Sport” ten powstał latem 1997 r. Brytyjczyk Phill „Steam” („Para”) Shaw w ramach relaksu chciał się wybrać na wspinaczkę w okoliczne skałki, ale czekało na niego prasowanie. Połączył więc przyjemne z pożytecznym.
              Do uprawiania „sportu” potrzebna jest deska o długości minimum metra i szerokości 30 cm w najszerszym miejscu oraz żelazko. W 1999 r. Shaw ruszył w międzynarodową trasę w celu rozpropagowania nowej dyscypliny. Dotarł nawet do Nowej Zelandii, Australii i Kanady. Wkrótce założył Extreme Ironing Bureau – Biuro Ekstremalnego Prasowania, które ustala zasady tych działań.
             W 2002 r. w Niemczech Extreme Ironing Bureau zorganizowało pierwsze Mistrzostwa świata w ekstremalnym prasowaniu. Wśród dyscyplin znalazły się m.in. prasowanie w zepsutym aucie (oraz na nim i wokół niego), w rwącej rzece, na czubku drzewa oraz na ściance do wspinania. W zawodach uczestniczyło 80. ironmenów.
             Na całym świecie zarejestrowanych jest około tysiąca amatorów tego sportu. Prasowano już m.in.: na Kilimandżaro, Mount Everest oraz na górze Aconcagua w Argentynie, a w styczniu 2005 r. został pobity rekord równoczesnego prasowania pod wodą – udział wzięły 43 osoby prasujące przez 25 minut na 3 metrach głębokości.
             Z innych rekordów ciekawy jest wyczyn Creasa Lightnin'a, który przebiegł 26 mil londyńskiego maratonu z pełnym „ekwipunkiem” do prasowania. Sam Phill Shaw jest rekordzistą w prasowaniu najdłuższego elementu garderoby - 20 metrów.
            Popularność ekstremalnego prasowania spowodowała, że w 2004 r. pięciokrotny złoty medalista olimpijski Sir Steve Redgrave zaproponował włączenie go do puli sportów olimpijskich. Ale to już chyba przesada!









środa, 10 kwietnia 2013

Będzie padać, krowy dzisiaj nisko latają

          Żaby, pająki, piłki golfowe, słodycze, a nawet pieniądze – to wszystko czasem pada z nieba jak przysłowiowa manna. Wytłumaczenie tych zjawisk jest zazwyczaj banalne – trąba powietrzna porywa różne różniste rzeczy, apotem „oddaje”. Co jednak myśleć, gdy z nieba spada... krowa? 
           W 1997 roku japoński trawler rybacki został uratowany w Morzu Japońskim przez rosyjską łódź patrolową i zaczęły się schody. Rybacy twierdzili, że łódź została roztrzaskana przez krowę. Zostali aresztowani i pewnie długi czas spędzili by
„w cieniu”, gdyby sprawa się nie wyjaśniła.
           Około dwa tygodnie później okazało się, że krowę ukradła załoga jednego z rosyjskich samolotów transportowych na Syberii. Zwierzę już w powietrzu wpadło w panikę i zaczęło rozrabiać. Samolot zaczął tracić stabilność i zdesperowani „załoganci” wyrzucili krowę przez luk, przelatując nad Morzem Japońskim. Zwierzę spadało z imponującej wysokości, bo około 9 tys. metrów i walnęło w łódź rybacką! To się nazywa pech!
Przypomina mi się pewna, ciekawa (chyba) zagadka.
Lecisz samolotem. Masz 500 cegieł. Wyrzucasz jedną. Ile masz teraz cegieł ?
Odp. 499
Co trzeba zrobić, żeby wsadzić słonia do lodówki ?
Odp. Otworzyć lodówkę, wsadzić słonia, zamknąć lodówkę
Co trzeba zrobić, żeby wsadzić jelenia do lodówki ?
Odp. Otworzyć lodówkę, wyjąć słonia, wsadzić jelenia, zamknąć lodówkę
Są urodziny Króla Lwa. Na urodzinach są wszystkie zwierzęta, oprócz jednego. Jakiego ?
Odp. Oprócz jelenia, jest zamknięty w lodówce
Jakiś koleś chce przepłynąć przez rzekę pełną krokodyli. Jak może to zrobić bez łodzi?
Odp. Bez kłopotu, wszystkie krokodyle są na urodzinach Lwa.
Mimo wszystko zginął. Dlaczego ?
Odp. Spadła mu na głowę cegła, którą wyrzuciłeś z samolotu.




 

wtorek, 9 kwietnia 2013

UFO nad Smoleńskiem, nie takie rzeczy my ze szwagrem widzieli!

Pokazanie „Anatomii upadku" Anity Gargas wyprodukowanego przez „Gazetę Polską”, po filmie „Śmierć prezydenta” National Geographic i późniejsza dyskusja nad przyczynami katastrofy w Smoleńsku, wpisują się w jakiś dziwny, schizofreniczny ogląd rzeczywistości.
Decyzja o emisji tych dwóch filmów, jeden po drugim, nie ma nic wspólnego z obiektywizmem, to po prostu „cykoria” prezesa Baruna. Nie można zjeść ciasta i mieć ciastka! Oszołomy firmowane przez PiS i skupione wokół „Gazety Polskiej” ze swoją teorią „zamachu” mogą się dusić we własnym sosie, publiczna telewizja, ponoć „z misją”, nie powinna uczestniczyć w tym cyrku. Problem bowiem jest taki, iż ktoś tu jest chory, dwie wersje nie mogą tak od siebie odbiegać! Na kilometr tu śmierdzi manipulacją, czyli politycznym cwaniactwem. 
               Dokumentalny film Anity Gargas ma tyle wspólnego z dokumentem, co rozważania małego Jasia o maszynie do szycia. Przytoczone „naoczne relacje” świadków katastrofy budzą śmiech i politowanie. Nie od dzisiaj wiadomo, że każdy widzi to co chce widzieć, a jeśli jeszcze ktoś mu „pomoże widzieć”, to pozamiatane! Zresztą nie takie rzeczy my ze szwagrem widzieli po litrze!
               W zasadzie nie ma o czym merytorycznie rozmawiać, gdyż zwolennicy teorii zamachu są nieprzemakalni. Wierzą w zamach wbrew wszelkim zasadom logiki. A z wiarą trudno dyskutować. Nawet piramidalne bzdury głoszone przez zespół Maciarewicza, przyjmowane są jak prawdy objawione. Prof. Jacek Rońda z krakowskiej AGH, ekspert zespołu parlamentarnego, zupełnie odleciał! Jego stwierdzenia typu „samolot nigdy zszedł poniżej 100 m” są na granicy pomroczności jasnej. Zapewnienia o autentyczności „kupionych” od jakichś tajemniczych sił dokumentów, są po prostu śmieszne. Momentami jego argumentacja przypomina badania nad UFO. Byli, widzieli, wiedzą, ale jak przychodzi do naukowej plemiki – dupa w troki!
               Film Anity Gargas, podobnie jak później niektórzy dyskutanci, zupełnie pomija jakiekolwiek rzetelne opracowania. Skupia się na udowodnieniu zaniedbań polskiego rządu. Aluzja do „winnych zamachu” jest tak przejrzysta i delikatna jak latająca siekiera. Przywołanie wypowiedzi premiera Tuska czy prezydenta Komorowskiego prawie palcem na nich wskazuje – to oni! To oni są winni!
             Wydaje się, że cała „teoria zamachu” nie ma na celu ewentualnego wyjaśnienia wszystkich aspektów katastrofy, a jedynie doraźne cele polityczne, głównie całkowite podważenie instytucji państwa.
             Odezwał się też Jarosław Kaczyński, z charakterystyczną dla siebie przenikliwością. W wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennie” stwierdził - „nie ma również wątpliwości co do tego, że gdyby rzeczywiście (samolot) uderzył w podłoże z taką prędkością, co do której nie ma sporu - 9 m na sekundę, czyli tyle, ile przy normalnym lądowaniu - to o żadnym rozpadzie na tysiące części nie mogło być mowy. Jest nawet wysoce prawdopodobne, że nawet by nie pękł”. Pogratulować znajomości praw fizyki!
             Apogeum obchodów trzeciej rocznicy katastrofy przypadnie jutro, ale już w poniedziałek na Jasnej Górze modlono się w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej. „To byli prawdziwi bohaterowie, niewahający się przedłożyć dobro wspólne, troskę o ojczyznę ponad osobiste dobro i dobro swoich rodzin” - mówił o. Dariusz Cichor. Jak to bohaterstwo się przejawiało – nie wspomniał!
            Premier tego dnia wybiera się do Nigerii z wizytą gospodarczą. Przed wylotem złoży kwiaty pod pomnikiem na Powązkach. Uniknie widoku prawdopodobnych transparentów typu - „Tusk ma krew na rękach" czy „Komoruski”, które z taką pasją dzierżyli w zeszłym roku zwolennicy „Gazety Polskiej” i teorii zamachu.
           O dziwo, wobec takich poczynań, dystansuje się Zbigniew Ziobro. „Solidarna Polska nie będzie uczestniczyć w uroczystościach organizowanych, czy to przez PO, czy PiS. To upartyjnianie uroczystości dla własnych celów politycznych. Solidarna Polska tylko odda część zmarłym. Na mogiłach złożymy kwiaty, będziemy też uczestniczyć w mszy świętej” - zapowiedział.
Najsmutniejsze jest to, że tragedia smoleńska zamiast połączyć, Polaków podzieliła. Ten rów, w zasadzie już przepaść, trudno będzie, jeśli to w ogóle przy takim zacietrzewieniu możliwe, zasypać. Aż chce się powiedzieć – Ludzie! Ciszej nad tą trumną! Zginęło 96 osób, o różnych poglądach i różnej orientacji politycznej, uszanujmy ich pamięć!