kontakt

piątek, 31 maja 2013

Święto uwolnionych cycków

Tegoroczne święto Bożego Ciała pokryło się z ogólnoświatowym „Dniem Bez Stanika”. Jakoś w czasie procesji kobiety biustami nie nęciły, bo pogoda byłą przekropna. Nie ma to jako słoneczko i letnie sukienki!
Biskupi mówili co mówili, dla nich jakie to święto, jest sprawą drugorzędną. Potępiają małżeństwa homo, in vitro, zakupy w niedzielę i siedzenie w kawiarni w czasie procesji. Normalka! O Smoleńsku nie wspominano! 
 

Z cyckami to nie ma nic wspólnego, ale 30 maja 1431 r. w Rouen spalono na stosie Joannę d'Arc (została beatyfikowana w 1909 r. i kanonizowana w 1920 r.) – Dziewicę Orleańską. I ten dzień jest jej świętem. Chyba jednak stanika nie nosiła…














Jeszcze a propos stanika… W październiku zeszłego roku, firma „Vanish” (ta od proszków) ustanowiła nowy rekord Guinessa, szyjąc największy biustonosz świata. Była to cześć kampanii przeciwko rakowi piersi, której głównym motywem, podobnie jak „Vanisha” jest kolor różowy. Mierzył 32 m, a „miseczki” miały rozmiar 1222B.
Do czegoś takiego się przytulić – to by było coś! W takiej miseczce nawet łoże by można sobie przysposobić i - hulaj dusza, Boga nie ma!


czwartek, 30 maja 2013

Striptizerki po szychcie

            Bronwen Park-Rhodes mieszka w Londynie i jest jedną z najbardziej znanych artystów-fotogafików. Po ukończeniu Slade School of Fine Art Bronwen Park-Rhodes zajęła się produkcją i reżyserią filmów dla telewizji Channel 4 poświęconych np. Vivienne Westwood, czy Rihannie.
Zarówno jej filmy jak i fotografie są czasem kontrowersyjne w ujęciach tematów, ale zawsze fascynują prawdą kadru. 
             Jeden z jej cykli przedstawia „sypialnianą prywatność” striptizerek. Reportaż Bronwen Park-Rhodes odzwierciedla ich upodobania i mówi więcej niż słowny opis. Kilka takich zdjęć było prezentowanych na tegorocznym Word Press Photo. 
               Autorka zdjęć wiele nocy spędziła w klubach ze striptizem, udało jej się zdobyć zaufanie rozbierających się, głównie dla męskiej widowni, pań. 
              Bronwen Park-Rhodes w wywiadach opowiadała, że ich zachowania były inne niż na scenie, ale dalej była to jakaś kreacja. Do golizny dorabiają ideologię, na zasadzie wyrażania siebie poprzez swoisty ekshibicjonizm, ale stawiają warunki i wytyczają granice.
              W swojej sypialni mogły pozwolić sobie na pozorną szczerość i zabawę „w zdjęcia”. Pozorną, gdyż bycie striptizerką jakby zakłada grę z widownią, której końca nie widać.
              Wniosek nasuwa się sam – striptizerka to nie zawód, a raczej charakter. Wszystko na tacy! Chociaż... Fach jak każdy inny, a że świecić trzeba gołą dupą to inna inszość. Skoro są tacy, co chcą oglądać, to czemu nie?!






środa, 29 maja 2013

„Zespołowe” zabawy posłów

               Zgodnie z regulaminem w Sejmie jest 26 komisji stałych. Komisje stałe dzieli się na trzy kategorie: duże, średnie, małe. Niektórych komisji ten podział nie obowiązuje (m.in. komisji do Spraw Służb Specjalnych). Oprócz nich Sejm może powołać komisje nadzwyczajne oraz komisje śledcze.
             Działają również tzw. zespoły, chyba tylko po to, by parlamentarzyści mogli wykazać się „pracą”. W obecnej kadencji powołano ich 114, do... No właśnie, do czego?! Niby mają się zajmować określonymi regulaminami sprawami, ale praktyka jest zazwyczaj żałosna. Często sprowadza się do wyboru prezydium i pozoracji robienia „coś tam, coś tam”. Same nazwy są niekiedy kuriozalne i mówią wszystko.
Parlamentarna Grupa Rowerowa (dowodzi Ewa Wolak – PO), Parlamentarny Zespół ds. Afryki (no jakże by inaczej! John Godson – PO), Parlamentarny Zespół ds. Piastówanio Ślónskij Godki (Marek Plura – PO), Parlamentarny Zespół ds. Promocji Badmintona (Zbigniew Dolata – PiS), Parlamentarny Zespół ds. Przeciwdziałania Ateizacji Polski (Andrzej Jaworski – PiS), Parlamentarny Zespół ds. Wędkarstwa (Tomasz Kamiński – SLD), Parlamentarny Zespół ds. Wyścigów Konnych i Jeździectwa (Michał Szczerba – PO), sześć zajmuje się sportem (m.in. żużlem, szachami, brydżem).
             Ufff... Robota pewnie ich zawala! Ani chwili wytchnienia! 
              Każdy z zespołów zrzesza od kilku do ponad stu posłów i senatorów, co daje prosty wniosek, że parlamentarzyści „działają” w kilku jednocześnie. Rekordzistami są Michał Szczerba z PO i Jan Dziedziczak z PiSu, którzy należą do 9. Można się domyślać jak się angażują w działalność, ile czasu ma to poświęcają.
            Dla porównania - przez 4 lata ubiegłej takich zespołów utworzono zaledwie 65. No cóż, obowiązki i „ważne sprawy” rozmnażają się przez pączkowanie. Pewnie dlatego obietnice przedwyborcze PO o odchudzeniu administracji i wysłaniu urzędników na szczaw, były tylko kiełbasą wyborczą.
           Całe szczęście, że posłowie i senatorowie pracują w zespołach społecznie i nie pobierają za to ani grosza. Ale zabawę mają przednią. Jakby nie patrzeć, mimo wszystko – za nasze pieniądze!



wtorek, 28 maja 2013

Życie na śmieciach - syf, kiła, mogiła!

            Niedawno magazyn „Vice” opublikował niedawno wywiady z kanadyjskimi dziewczynami, które można określić jednym słowem – syfiary. W swoich pokojach mają totalny bałagan, nie dość tego, dopasowują do tego „ideologię”. 
 
            Niektóre z nich uważają się za artystki, a bałagan wołający o pomstę do nieba to według „artystyczny nieład”. W ich pokojach walają się zużyte baterie, butelki, talerze z zaschniętym jedzeniem, jakieś dziwne przedmioty, maskotki, bibeloty, pamiątki, kolorowe magazyny, zabawki czy nawet tampony. I oczywiście stery ciuchów! 














             Ten domowy burdel ma być protestem wobec uporządkowanego świata, a tak naprawdę jest tylko objawem totalnej degrengolady. W tym otoczeniu dziewczyny czują się zupełnie dobrze, przyzwyczaiły się do nurkowania w stercie śmieci. Nawet cieszą się z „niespodzianek”, jak znajdą coś dziwnego, zapomnianego.
              Ich rodzice dawno odpuścili, to walka z wiatrakami. Nie dość, że zabranie się do sprzątania, to dla nich syzyfowa praca i przymierzają się do tego tygodniami, to jeszcze nawet po jako takim „wysprzątaniu” entropia rośnie w postępie geometrycznym. One po prostu takie są.
Gości raczej nie przyjmują, a jak już to tylko niektórzy wytrzymują na trochę smród, brud i szukanie miejsca, gdzie by można usiąść. A gdy jeszcze hodują jakieś zwierzątka odór jest nie do wytrzymania!
            Niektóre zdają sobie sprawę, że coś jest nie tak, więc jeśli już, gości przyjmują w pokoju rodziców lub przedpokoju. O seksie mówią oszczędnie, ale twierdzą, że zawsze znajdzie się jakiś kamikadze, któremu ten syf nie przeszkadza. 

            Gwoli sprawiedliwości – jest również męskie wydanie „śmieciarza”. Ci nurkują głównie wśród butelek po piwie, resztek jedzenia, płyt i ciuchów.                                               Prawie każdy jest fanem gier komputerowych, wiec w pokoju obowiązkowo musi być pecet, walający się osprzęt, kartony, opakowania i pudła. Czasem dochodzą jakieś narzędzia, plakaty czy seksfotki.
Jedno łączy „obie rasy” - buty byle gdzie i sterty ciuchów. Dotyczy to głównie ludzi młodych. Czyżby kwestia hormonów?!
           Dyskretnie pomija się na ogół „zapach” samych śmieciarzy. Pewnie nie jest to Chanel nr 5.


 

poniedziałek, 27 maja 2013

Połóż się na torach i czekaj na uzdrowienie

          Mieszkańcy Dżakarty (Indonezja) uwierzyli w leczniczą moc torów kolejowych. Jak zwykle narodziny „wiary” łączą się z „cudem”. Częściowo sparaliżowany, niedoszły samobójca, położył się na torach, a potem odzyskał czucie w chorych kończynach. Wstał i poszedł, a potem uzasadnił, że uzdrowiły go prądy przepływające po stalowych szynach. 
             Skutek? W Dżakarcie ludzie masowo układają się na torach. Ludzie w Indonezji chętnie korzystają z tzw. medycyny niekonwencjonalnej i od razu czują poprawę zdrowia.
             Eksperci twierdzą, że przepływy elektryczne są niezwykle niebezpieczne, zwłaszcza, jeżeli nie wiadomo, jak dużą mają moc. 

    
            Zdesperowanym ludziom to do przekonania nie przemawia. Leża na torach i czekają na cud.
            Policja i spółka kolejowa nakłada kary zwolennikom takiej „terapii”. Są one dość wysokie i osobliwe - 3 miesiące więzienia lub 1800 dolarów grzywny. Dla ubogich Indonezyjczyków to suma księżycowa. 













            Przypomina to nieco kult cargo - ruch religijny szerzący się głównie na wyspach Oceanu Spokojnego. Ludność tubylcza zaczęła budować prymitywne lądowiska i pasy startowe dla samolotów, nabrzeża dla statków, magazyny itp. Widząc budowle białych, czego wynikiem jest przylatywanie samolotów z żywnością i innymi dobrami, zaczęła ich naśladować. W świadomości tubylców samoloty przylatywały z nieba i były kierowane na ziemię przez bogów, natomiast biali ludzie byli tylko pośrednikami, którzy nie przekazywali im wszystkich zsyłanych dobrodziejstw (stąd kult cargo).
             W tym jest taki sam sens, jak w wierze, że człowiek został ulepiony z gliny, a „wszystko” zostało „stworzone” w ciągu sześciu dni.
             Wiara z założenia jest irracjonalna. Nic nikomu do tego! Przynajmniej nie budują kapiących złotem kościołów, a kapłani i prorocy nie opływają w bogactwa.

niedziela, 26 maja 2013

Noblista wybrał śmierć

             95-letni Belg Christian de Duve - wybitny biochemik, lekarz, cytolog, laureat Nagrody Nobla - ogłosił 8 kwietnia, że postanowił zakończyć swoje życie. Datę swojej śmierci ustalił na 4 maja. Uzgodnił wszystko z rodziną, chciał się pożegnać przed planowaną eutanazją.
             Zamiar swój wykonał.
            W 1974 r. Christian de Duve otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii wraz z Albertem Claude'm i George'm Palade. Skomentował to wyróżnienie mówiąc: „Gdybym ja tego nie odkrył, zrobiłby to ktoś inny. Rzeczy istnieją, a technika decyduje, czy je odkryjemy. To jest jak poszukiwanie skarbów".
           Był ponoć w znakomitej formie, dlatego decyzja o śmierci dla wielu była dużym zaskoczeniem. Z tą formą i samopoczuciem - nie do końca to prawda. Miesiąc poprzedzający zaplanowaną śmierć spędził pisząc do przyjaciół, kolegów - naukowców, z którymi przez lata współpracował. Poinformował o swojej decyzji i pożegnał się.
         Popularny „Le Soir” opublikował pośmiertny wywiad z naukowcem, w którym powiedział: „Wiodłem przez prawie cały wiek, niezwykle satysfakcjonujące życie, które dało mi dużo radości i przyjemności. Miałem niezwykły przywilej uczestniczyć w wielu odkryciach i poznać wiele osobistości. Patrzę na to dziś ze wzruszeniem i z satysfakcją. Muszę powiedzieć, że na moje życie złożyły się szczęśliwe, nieoczekiwane przypadki. Ja sam nie zrobiłem nic.(...) Śmierć mnie nie przeraża”.(...) Jestem zmęczony. W nocy 1 kwietnia, upadłem i spędziłem kilka godzin na podłodze przy mojej szafie. Upadłem i nie mogłem wstać”.
            Po jego śmierci, w Belgii na nowo rozgorzała dyskusja o eutanazji. Wiele osób podkreślało, że odszedł godnie. Miał czas na pożegnanie z najbliższymi i przyjaciółmi, na podsumowanie swego życia.            
           Odszedł bez upokorzeń wynikających z braku kontroli nad własnym ciałem. Takie rozwiązanie oferują tylko dojrzałe demokracje, szanujące człowieka i jego wolę.

sobota, 25 maja 2013

Nagie cycki – znak rozpoznawczy Femen

           We wtorek cały świat obiegła wiadomość, że w słynnej paryskiej katedrze Notre Dame zastrzelił się mężczyzna. 78-letni Dominique Venner był znanym działaczem skrajnej prawicy i przeciwnikiem małżeństw homoseksualnych. Jego czyn odczytany został jako protest związany z przyjęciem przez francuski parlament ustawy zezwalającej na małżeństwa homoseksualne i adoptowanie dzieci przez pary tej samej płci. 
               Dzień później w katedrze, w ramach protestu przeciwko homofobii „ludzi takich jak Venner", happening zorganizowała jedna z działaczek feministycznej organizacji Femen. Z cyckami na wierzchu i wypisanym na nich hasłem „Niech faszyści odpoczną w piekle", wymachiwała atrapą pistoletu. Pozwała fotografom wkładając sobie lufę do ust i celując w obiektywy.
              Aktywistka Femen szybko została zatrzymana przez policję.
              Zdaje się, że forma tego protestu, przerosła treść. Aktywistki stowarzyszenia, założonego w Kijowie (2008 r.), bardziej dbają o medialne istnienie, niż o propagowanie swoich haseł - ruch sprzeciwia się prostytucji, przemocy wobec kobiet, potępia patriarchalizm, krytykuje turystykę seksualną, międzynarodowe agencje matrymonialne i walczy z naruszaniem praw obywatelskich.
             Jak na razie jest to gównie epatowanie gołymi cyckami. Popieram! Słuchać nie muszę, popatrzeć mogę!


piątek, 24 maja 2013

Symboliczny kościelny szmal – 90 mln złotych!

Biskupi na Jasnej Górze debatowali nad kościelnym szmalem. Nie pasuje im odpis podatkowy, bo więcej kasy od państwa można było wyciągnąć z Funduszu Kościelnego. Trochę chyba zagalopował się w szczerości, bo palnął, że te 90 mln. zł (tyle Kościół miał z Funduszu Kościelnego), to kropla w morzu potrzeb i „suma symboliczna”.
No, rzeczywiście drobiazg! Ale ten „drobiazg” może się jeszcze skurczyć, gdyż tak naprawdę nie wiadomo ile kasy spłynie do kościelnej sakwy z odpisu podatkowego.
Skąd więc Kościół ma szmal? - Ponad 6 mld zł jest z ofiar na tacę - zdradził metropolita warszawski, kard. Kazimierz Nycz. 
Przypomniał, że sporządzony niedawno bilans Kościoła w Polsce, obejmujący wszystkie 44 diecezje, 10 tys. polskich parafii oraz zakony, wykazał, że na swoją działalność (duszpasterską, edukacyjną, charytatywną, kulturalną, utrzymanie budynków, prowadzenie szkół itp.) Kościół potrzebuje „mniej więcej 8 mld zł rocznie".
Państwo współfinansując szkoły katolickie, kościelne zabytki sakralne, uposaża katechetów szkolnych. I na to idzie w sumie ok. 2 mld zł.
Finanse Kościoła to temat tabu. Nikt tak naprawdę nie rozlicza „Caritasu”, nie wiadomo ile szmalu trafia do kościelnej kasy z „posług” – pogrzebów, ślubów, chrzcin, intencyjnych mszy czy pierwszej komunii. To jest czysty pieniądz! Żadnego podatku (od „tacy” też), zero, nul! Dochodzi do tego sprzedaż, zwykły handel – opłatki, świece, różańce, medaliki itp.
Kiedy nowe przepisy zostaną wprowadzone (jeszcze wszystko w proszku) będzie można odpisać część podatku na dwa cele. Jak dotychczas 1% na organizację pożytku publicznego oraz 0,5% na Kościół lub związek wyznaniowy.
Umożliwienie osobom wierzącym dokonywania odpisu podatkowego na Kościół pomniejszy podatek odprowadzany na cele ogólnospołeczne, zmniejszy się bowiem podstawa podatkowa. Jak by nie patrzeć jest to dyskryminacja ateistów, agnostyków i wszystkich osób, które nie identyfikują się z żadnym związkiem wyznaniowym.
W konsekwencji od przyszłego roku osoby wierzące będą miały prawo do decydowania o losach 1,5% swoich podatków (1% na rzecz organizacji pożytku publicznego i 0,5% na Kościół), a niewierzący tylko o 1%.
W praktyce ci ostatni (rozpatrując grupowo) będą płacili podatki o 0,5% wyższe od osób wierzących na utrzymanie służby zdrowia, edukacji, policji itp. Bo jak by nie patrzeć, te 0,5% z budżetu państwa zniknie.
 

czwartek, 23 maja 2013

Drogie zabawy prezesa Kaczyńskiego, czyli „Newsweek" nie odpuszcza

             „Newsweek" dotarł do rozliczeń finansowych PiS za ubiegły rok. Ponad milion złotych rocznie partia płaci na ochronę Jarosława Kaczyńskiego, czym zajmuje się dzień i noc 20 byłych „gromowców”. Drugi milion trafił do niewielkiej firmy MTML. O wiekopomnej książce autorstwa prezesunia, już była mowa, więc potraktowano to skrótowo.

           Na konto niewielkiej spółki MTLM trafiło pięć wpłat na łączną sumę 1,2 mln zł. Za co? W zasadzie nikt nie potrafi tego racjonalnie wyjaśnić. Prezesem tej firmy jest Tomasz Pierzchalski, dyrektor warszawskiego biura europosłów PiS i członek rady Nowego Kierunku, fundacji kojarzonej z partią Kaczyńskiego.
         MTML zajmuje się marketingiem i działalnością sportowo-rekreacyjną. Ponoć obsługiwała debaty prof. Glińskiego i udostępniała plazmę podczas konferencji PiS. Dziennikarze „Newsweeka" twierdzą, że działająca od 2003 roku firma istniała tylko na papierze i przynosiła straty. Ruch w interesie zaczął się dopiero po nawiązaniu współpracy z PiS. 
             Dla fachowców suma wydawana na ochronę prezesunia jest niespotykana, przy tego rodzaju działaniach. Wychodzi bowiem około 90 tys. zł miesięcznie! Ochroniarze z Grom Group jeżdżą z nim po Polsce, zabezpieczają spotkania z sympatykami, pojawiają się na wyborczych konwencjach i pilnują jego domu.
           Poza tym PiS regularnie opłaca jedną z gdańskich kancelarii prawnych, której częstym klientem jest Kaczyński. Skarbnik PiS, Stanisław Kostrzewski, ma kłopot. Sam nie wie za bardzo, czy takie wydatki można pokrywać z partyjnych pieniędzy.
           No, jakże tak?! Prezesa trzeba chronić jak skarb narodowy! To oczywista oczywistość!
           Guzik mnie obchodzi na co PiS wydaje swoje pieniądze., ale obchodzi mnie, że pochodzą one z dotacji państwowych.
          Rękami i nogami podpisuję się pod wnioskiem, by znieść wszelkie dotacje dla partii politycznych. Niech się chłopcy bawią swoimi klockami! Niech na chronienie dupy prezesunia płaci on sam, albo niech zgodnie z „nowym świeckim obyczajem” członkowie PiS robią ściepę!





środa, 22 maja 2013

Panie! Bezmózgowcy i agenci! Mówią, że byli tam, gdzie ich nie było!

             Spór „Lecha” z „Borsukiem” przypomina festiwal piosenki żołnierskiej. Jak to zauważył ongiś Jan Pietrzak – im dalej od wojny, tym więcej partyzantów!
Przepychanka na zasadzie - To ja! Ja byłem najważniejszy! Ja dowodziłem! - żenuje, ale również obnaża po raz któryś miałkość myśli, przede wszystkim Lecha Wałęsy.
Nikt rozsądny nie neguje znaczącej roli Lecha Wałęsy podczas sierpniowych strajków, ale trudno słuchając relacji świadków wątpić, iż mózgiem robotniczych wystąpień był Bogdan Borusewicz. Wystąpienia Lecha Wałęsy coraz bardziej ocierają się o mitomanię - Przeskoczyłem mur i obaliłem komunizm! - to już nawet przestaje być śmieszne.
            Słowa Henryki Krzywonos, która w wywiadzie udzielnemu tygodnikowi „Wprost” powiedziała, że to nie Lech Wałęsa był przywódcą strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r. , a Bogdan Borusewicz, obecny marszałek Senatu, wywołały burzę w necie i mediach. 
             W zasadzie nie ma o czym dyskutować, gdyż dżentelmeni o faktach nie rozmawiają. Do tej kategorii jednak Lecha Wałęsę trudno zaliczyć. Zawsze jakoś odnosiłem wrażenie, że jest tylko figurantem, któremu woda sodowa rozsadza mózg.
             Dla przypomnienia, bo „Lechu” pamięć ma krótką. - Krzywonos powiedziała prawdę - stwierdził Andrzej Kołodziej, zastępca Wałęsy w prezydium MKS. - Do czasu Sierpnia ’80 Wałęsa nie był nikim specjalnym, po prostu jednym z robotników. Potwierdził również, że to Borusewicz wymyślił strajk i „wyznaczył Lecha" na „przywódcę”ze wzgędu na jego niekwestionowaną charyzmę.
             Problem w tym, że dokumenty (m.in. również film „Robotnicy’80”) wyraźnie mówią, iż Wałęsa chciał strajk skończyć 16 sierpnia, po podpisaniu porozumienia z dyrektorem stoczni odnośnie podwyżek – pensja 2 tys. zł, a dla niego gwarancja powrotu do pracy. Byłby to więc tylko „protest o kiełbasę”. Robotników spod bramy zawróciła Alina Barbara Pienkowska, żona Bogdana Borusewicza.
             Wałęsa nawet się nie zająknął o więźniach politycznych. Tylko twarda psotawa Andrzeja Gwiazdy i „Borsuka” spowodowała, że z więzienia wypuszczono m.in. Jacka Kuronia i Adama Michnika.
             Pomijając kwestię „Bolka”, Wałęsie wyraźnie puszczają nerwy. Insynuacje o bezmózgowiu Henryki Krzywonos i agenturalności „Borsuka”, to już słoma z butów.
Bogdan Borusewicz milczy. I słusznie. Kodeks Boziewicza wyraźnie mówi o tzw. zdolności pojedynkowej. Z niektórymi ludźmi po prostu się nie dyskutuje, nie ma sensu. Być może BB wychodzi z założenia – woźnica nie jest ,mnie w stanie obrazić.
            A wytrysk z mózgu Wałęsy, słowa - ja się wypowiadam w czasie i przestrzeni - określają go najlepiej. Tylko ta przestrzeń jest chyba krzywoliniowa, zapętlona we wstęgę Möbiusa.
I jeszcze jedno. Po co w ogóle ta dyskusja, jak wszem i wobec wiadomo, że strajkiem dowodzili bracia Kaczyńscy!


wtorek, 21 maja 2013

Kolekcjoner zegarków pękł! Tak czy owak, zawsze Nowak!

          Sprawa jest znana - „Wprost" pisał o powiązaniach ministra Nowaka z biznesmenami, którzy zarabiają na kontraktach państwowych oraz o zegarkach, które „wymienia” ze znajomymi szychami, ale w oświadczeniach majątkowych jakoś o nich zapomina.
Pozew o naruszenie dobrego imienia trafił do sądu, a reprezentujący ministra mecenas Roman Giertych zażądał od tygodnika 30 milionów złotych zabezpieczenia na poczet przyszłych przeprosin w różnych mediach. 

            Jak zwal tak zwał, wiadomo o co chodzi. Taka suma w pale się nie mieści! Doprowadzić by to mogło do bankructwa „Wprost”.
            Z tego żądania Sławomir Nowak się wycofał, ale pozew o przeprosiny dalej jest aktualny. Docenić trzeba „dobre serce” ministra! Wycofanie żądania wniosku o zabezpieczenie procesu (tych 30 baniek) uzasadnia dość kuriozalnie i pokrętnie. - Jest wiele sygnałów, że "Wprost" ma ogromne kłopoty finansowe. Istnieje ryzyko, że nie będą mieć pieniędzy, by mnie przeprosić – wyjaśnia. - A ja chcę, żeby przeprosili tam, gdzie to kłamstwo zostało powtórzone: we wszystkich telewizjach, gazetach, portalach.
            To zresztą praktycznie jest niewykonalne. Przedruki i komentarze po artykule w tygodniku „Wprost” zalały Internet. Trzeba by jakieś grupy dochodzeniowej, by dotrzeć do każdego portalu, każdej strony.
            Może mecenas Roman Giertych miał chwilę jasności umysłu? Wszystko wskazuje, że obaj podwijają ogon pod siebie.
            Wiadomo, ryba psuje się od głowy. Wiceminister transportu Tadeusz Jarmuziewicz, spotkał się „prywatnie” z przedstawicielami Alpine Bau, firmą, która ma państwowy kontrakt na budowę części autostrady A1. Idzie im jak po grudzie.
Historia sporów GDDKiA i Alpinie Bau dotyczących odcinka A1 Świerklany-Gorzyczki ma już kilka lat, a sprawa dotyczy - bagatela! - miliarda złotych. Pierwotnie cały odcinek miał być gotowy w sierpniu 2010 r. W grudniu 2009 r. GDDKiA wypowiedziała firmie kontrakt na budowę tego fragmentu A1, podając jako powód niewielkie zaawansowanie robót. W przetargu na dokończenie inwestycji jednak ponownie wybrano Alpine Bau. Teraz znowu zaczynają się schody. Firm wycofuje się z budowy mostu w Mszanie z powodu złych wyników finansowych. Jak wynika z danych na koniec kwietnia br., strata grupy Alpine za zeszły rok wyniosła 449,7 mln euro.
            Nic to, Jarmuziewicz pomoże! Na razie został przez Sławomira Nowaka wysłany na urlop. Ten nic złego w działaniach swego nie widzi, no może małą niezręczność. Trudno mu się zresztą dziwić, wzrok na feralny, a wyobraźnię kiepską. 
      Szef szefów – Donaldu Tusku – milczy. Wypieprzył jednego ministra sypiącego piasek w tryby, teraz kolej na drugiego. Pewnie nie uda się Nowaka uratować. A w kolejce czeka jeszcze specjalistka od sportu - Joanna Mucha.





poniedziałek, 20 maja 2013

Prezes Kaczyński - geniusz pióra godny Nobla

             „Newsweek" dotarł do dokumentów, które baaardzo ciekawie mówią o „sukcesie czytelniczym” dzieła Jarosława Kaczyńskiego „Polska moich marzeń". Pewnie są to marzenia prezesunia o genialności literackiej. Tygodnik wykrył, że zarobek - 160 tys. zł (informacja z oświadczenia majątkowego) - wcale nie jest zasługą czytelników, którzy niby to gremialnie ruszyli do księgarń.
               Prezesowi po cichu pomogli posłowie PiS. Partia „wodzunia” przelała na konto wydawcy książki - Akapitu - 186 tys. zł. Pewnie znowu zrobili ściepę, jak w przypadku wynagrodzenia mec. Rafała Rogalskiego. Nomen omen wydawnictwo Akapity prowadzi znajomy senatora PiS Grzegorz Czelej, a to ponoć dobry kumpel Adama Hofmana.
              Prezes Akapitu, Grzegorz Kieloch, nie pamięta, za co PiS przelało drukarni 186 tys. zł. Biedaczek stracił pamięć. Trudno sobie zaprzątać głowę takimi drobiazgami!
Milczą też władze PiS. Zresztą - słusznie, gdyż każdy komentarz może tylko ośmieszyć prezesunia et consortes.



niedziela, 19 maja 2013

Swastyka – symbol szczęścia i pomyślności

            Swastyka to znak graficzny, zazwyczaj w kształcie równoramiennego krzyża, o ramionach zagiętych pod kątem prostym - jednoznacznie kojarzy się z symbolem hitlerowskich Niemiec. Tymczasem nazwa pochodzi z sanskrytu i oznacza „przynoszący szczęście". W Azji jest to dalej powszechnie stosowany symbol szczęścia i pomyślności.
Postać „prawoskrętna", naśladująca kształtem ramion ruch Słońca (widziany z półkuli północnej Ziemi), kojarzona jest najczęściej z kultami solarnymi, jako symbol ognia i Słońca (krąg promieni). Jest talizmanem przynoszącym szczęście, bywała również symbolem bogiń, a więc płodności. Swastyka z ramionami skierowanymi w lewo jest znakiem nocy i magii, emblematem straszliwej bogini Kali, żony Śiwy.
             Swastyka występuje jednak na całym świecie (poza Australią) od pradawnych czasów. Jedno z najstarszych malowideł z motywem swastyki pochodzi z paleolitu – ma więc około 10 000 lat. Co ciekawe, znak ten odkryto również na palestyńskich synagogach sprzed 2000 lat. Jest symbolem religijnym w hinduizmie, dźinizmie i buddyzmie, a także w tybetańskiej tradycji bon.
             Jeszcze w 1918 roku, przed niemieckimi nazistami, swastyka w kolorze niebieskim (jak na fińskiej fladze) została przyjęta jako znak przynależności państwowej fińskich wozów bojowych. Miała ona zagięte ramiona krótsze od ramion krzyża. Następnie stała się znakiem rozpoznawczym fińskich samolotów, z ramionami długości równej ramionom krzyża, lecz w odróżnieniu od niemieckiej, malowana jako krzyż prosty, a nie ukośny. Jako znak rozpoznawczy fińskich sił zbrojnych, swastyka zniknęła w 1944 roku, jako jednoznacznie kojarzona z nazizmem. Fińska ochotnicza organizacja pomocnicza kobiet Lotta Svärd, działająca od początku lat 20. do 1944 r. przyjęła w 1921 r. jako swój symbol niebieską swastykę z różami.
             Lotnictwo Łotwy znakowało w latach 1935-1940 swoje samoloty ciemnoczerwoną (jak kolory łotewskiej flagi) swastyką. Islandzka firma transportowa Eimskip używała od czasu swego powstania w 1914 roku, starego nordyckiego symbolu oznaczającego Młot Thora, który jest swastyką o skróconych ramionach. Odmianą swastyki jest również słowiański kołowrót (kolovrat), który ma osiem ramion. Także Baskowie mają swój, ważny i pochodzący z dawnych czasów znak lauburu nazywany czasem baskijską swastyką.
              Swastyka ma również korzenie słowiańskie. Zwana była swargą. Bardzo często występuje szczególnie od II wieku przed naszą erą. Rysowano ją często na dnie naczyń glinianych jako symbol chroniący, umieszczano na narzędziach i broni, a także na ozdobach. Rozumiano to jako znak najwyższego dobrodziejstwa, znak Rodzimej Wiary i Starych Bogów. W czterech ramionach swastyki generują się moce żywiołów - Woda, Ogień, Powietrze i Ziemia. Podwójna swastyka wykuta jest na ścianie kolegiaty z XII w. w Kruszwicy.
 
             
             W okresie I Rzeczypospolitej symbol swastyki widniał również na herbach szlacheckim Boreyko, Brodzic, Kroje, Trąby, Cielątkowa i Drogomir (Złota Goleń) . W swej starożytnej roli talizmanu przetrwała na Podhalu, gdzie nazywana jest „krzyżykiem niespodzianym".










               W dwudziestoleciu międzywojennym symbol swastyki pojawił się w Wojsku Polskim jako część emblematu noszonego na kołnierzu munduru wielu formacjach.
               Może nadszedł czas, by swastykę odczarować? Niech przynosi szczęście, a nie złe skojarzenia.


sobota, 18 maja 2013

Kolejny „odleciany” ksiądz!

           Proboszcz parafii pw. Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus w Gdańsku – Andrzej Bemowski – wystosował do wiernych kuriozalny list informacyjny. 
             - Kto kupuje przedmioty z wizerunkiem kotki Hello Kitty, oddaje swoje dziecko w ręce demonów! - grzmiał również z ambony.
            Co zawiniła mu Kitty pozostanie jego słodką tajemnicą. Hello Kitty to postać wymyślona przez japońską firmę Sanrio w 1974 r. Jest bohaterką filmów animowanych, gier komputerowych, ozdobą wielu gadżetów. Jej wizerunek pojawił się po raz pierwszy na małej, plastikowej portmonetce. Jest niesamowicie popularna w Japonii i Korei, gdzie powstało nawet auto z jej wizerunkiem, ale „szpony demona” rozciągają się w zasadzie na cały świat, tworząc swoistą subkulturę.
            Nie dość, że Hello Kitty według księdza Bemowskiego promuje okultyzm i czarną magię, to jeszcze prowokuje dzieci do „rozbudzania w nich sfery seksualnej".
           Jak nic – zuooo, zuooo, zuooo! I to jeszcze jakie!
           „Według hiszpańskich źródeł, postać kociaka została stworzona przez zrozpaczonego ojca, którego chora na nowotwór córka umierała. Ojciec, by ratować życie dziecka, zawarł pakt z demonem, ofiarowawszy za ocalenie życia swojej córki stworzenie symbolu, który będzie czczony w świecie. Oczywiście - ku chwale piekieł. Nazwa jest następująca: Hell - o - Kitty. Jak widać kotek nie ma... ust! Dlaczego? Dlatego, że dziecku łatwo jest je zamknąć i wtłoczyć wszelką treść. Dziecko jest nieświadome. Także kto kupuje przedmioty z wizerunkiem tego kociaka, naraża dziecko na poważne niebezpieczeństwo sfery duchowej. Oddaje malucha w ręce demonów!" - pisze proboszcz.
            I znów tajemnicą jest źródło jego informacji. Yuko Shimizu - projektantka firmy Sanrio – powiedziała kiedyś, że pomysł, by kotka nie posiadała ust, jest związany z tym, by kotka odzwierciedlała nastrój właściciela. Gdy jest wesoły ma sobie wyobrazić uśmiechniętą maskotkę, gdy smutny – smutną. 
 
            Księdzu Bemowskiemu podpadła również Lady Gaga. Nic dziwnego, gdyż - „tuba iluminatów, przebiera się w odzież zdobną w wizerunek tego kota. Kłania się demonom na swych teledyskach i koncertach, cytuje zaklęcia, narażając na niebezpieczeństwo słuchaczy, poddając ich diabelskiej manipulacji i hipnozie, poprzez znaki, słowa i zaklęcia, rytualne formuły, ruch ciała i symbolikę okultystyczną!". Mocne słowa!











 
             Demoniczne są również Pokemony, animowane stworki, znane najpierw z gier komputerowych, a następnie z filmów i komiksów w rodzaju anime i manga.
„W Japonii po czasie rozpętała się seria samobójstw pośród dzieci. Powodem była... finalna walka z przeciwnikiem, którego należało pokonać poprzez... ofiarę z siebie, ze swojego życia!" - twierdzi proboszcz.









           To nie koniec satanistycznych zagrożeń! „Inne formy zagrożenia” to: Monster High (wampiryzm wśród dzieci, satanizm, okultyzm, New Age), Barbie, Halloween, Harry Potter, Dragon Ball, trupie czaszki na ubrankach i zabawkach, Batman oraz... konik Pony.
           Ksiądz Andrzej Bemowski niepotrzebnie wyhamował. Bo przecież co jak co, ale największym zagrożeniem dla dzieci są bajki. Szczególnie braci Grimm. Pełno w nich magii, diabłów, duchów i czarów.    Swoją drogą czym się różnią cuda będące kwintesencją wiary katolickiej od „czarowania” wiedzą tylko spece pokroju księdza Bemowskiego i Natanka.



piątek, 17 maja 2013

Wydrukuj sobie pistolet

             Grupa Defence Distributed, kierowana przez 25-letniego studenta prawa na Uniwersytecie w Teksasie, Cody'iego Wilsona, otrzymała zezwolenie od rządu amerykańskiego na produkcję i sprzedaż broni wydrukowanej przez drukarkę 3D.
W tym momencie mają już kilka gotowych produktów, między innymi łuski 9mm oraz plastikowe odpowiedniki pistoletów Glock, magazynki do popularnego karabinu AR-15 oraz AK-47, a nawet granaty. Starają się jeszcze o dodatkowe licencje, co umożliwi legalna produkcję np. karabinów wyborowych, broni automatycznej i karabinów wielkokalibrowych np. Baretta m82.
Nie ma co ukrywać, ci ludzie jak większość Amerykanów, mają pierdolca na punkcie broni palnej. Wilson, który sam określa siebie jako anarchistę, uważa że dostęp do broni to jedna z wolności obywatelskich. Powołuje się na drugą poprawkę do Konstytucji USA, która mówi, że prawo do posiadania i noszenia broni przez obywateli USA nie może być naruszone przez władze.
Defence Distributed realizuje już projekt DEFCAD, co być największym na świecie zbiorem projektów gotowych do druku 3D. Nie chcą nawet na tym zarabiać, bo wszystkie umieszczone w DEFCAD projekty mają być bezpłatne, oparte o Creative Commons. 
Ostatnio pojawiły się informacje, że grupa Defence Distributed na drukarce 3 D, kosztującej 8 tys. dolarów, a zakupionej na aukcji, wykonała zupełnie sprawny pistolet Liberator. Udostępniła również pliki CAD do druku. Za spust pociągnął sam Wilson. Pistolet składa się z 15 plastykowych części i do działania wymaga jeszcze zainstalowania gwoździa, który funkcjonuje jako iglica. A ponieważ broń działa, Defense Distributed spełniło swoje wcześniejsze zapowiedzi i udostępniło go na stronie internetowej defcad.org.
No i jak było do przewidzenia, zaczęły się schody. Dziennikarze brytyjskiego dziennika „Daily Mail” Liberatora i z rozłożoną na trzy części bronią wsiedli do pociągu Eurostar jadącego z Londynu do Paryża. Ochrona nie zwróciła na nich uwagi, a z założenia kontrola jest podobna jak na lotniskach. Po wejściu do wagonu reporterzy złożyli pistolet i swobodnie poruszali się z nim po wagonach. Tylko czekać jak dojdzie do jakiegoś napadu z użyciem wydrukowanego pistoletu!
            Jak na razie koszt wykonania plastykowej broni jest stosunkowo duży, ale obniżenie kosztów to tylko kwestia czasu. A wtedy otwierają się bramy raju dla wszelkiej maści terrorystów, świrów i bandytów.


 

czwartek, 16 maja 2013

Cycki Angeliny Jolie

           Cały świat obiegła informacja, że jedna z gwiazd kina - Angelina Jolie - poddała się podwójnej mastektomii. Aktorka zrobiła to prewencyjnie, bo wykryto u niej gen BRCA1, który zwiększa ryzyko zachorowania na raka piersi i jajników. Teraz ryzyko rakowe zmniejszyło się o około 87%.
            W specyficzny sposób na antenie TOK FM skomentował to Bolesław Piecha (PiS), były wiceminister zdrowia, który stwierdził, że zachowanie Angeliny Jolie jest „dość dziwne". - To pewien event, bardzo zły sygnał psujący profilaktykę - powiedział. Zdaniem byłego wiceministra zdrowia i lekarza ginekologa z wykształcenia, takie działanie może negatywnie wpływać na organizacje mammograficzne. Już następnego dnia za niefortunną, żeby nie powiedzieć głupią, wypowiedź przeprosił, ale niesmak pozostał.
            Jest to charakterystyczne dla ortodoksyjnego środowiska skupionego wokół ruchów pro-life, które kobiety traktują bardzo przedmiotowo. Są one postrzegane jako „wielkie macice”, których zadaniem jest rodzenie dzieci wbrew wszelkim ewentualnym zastrzeżeniom zdrowotnym. O co tutaj chodziło panu senatorowi dokładnie wiadomo. Może zatrwożył się, iż Angelina Jolie nie będzie mogła karmić następnych swoich dzieci piersią? Z Bradem Pittem ma ich już trójkę, troje również adoptowali.
            Konieczność mastektomii jest zawsze olbrzymią traumą dla kobiety, ale w przypadku Angeliny Jolie była to świadoma decyzja prewencyjna. Kobietom w takich przypadkach potrzebne jest duże wsparcie od partnera, a tutaj Brad Pitt spisał się znakomicie. - Jestem dumny z Angeliny - powiedział.
           W zasadzie Bolesław Piecha powinien podwinąć ogon pod siebie i siedzieć cicho. W latach 90. na łamach gazetki wydawanej przy parafii Bożego Ciała i Świętej Barbary w Rybniku-Niewiadomiu przyznał się do przeprowadzania aborcji, ale zaraz zadeklarował zmianę swoich poglądów w tej kwestii. W lipcu 2007 r. potwierdził raz jeszcze swoją przeszłość na łamach „Gościa Niedzielnego”, a w październiku powiedział o tym także w tygodniku „Niedziela”. Przyznał się do dokonania około 1000 aborcji.
        

środa, 15 maja 2013

Szopka z danielami, czyli co się czepiasz łosiu

            Sławoj Leszek „Flaszka” Głódź ciągle narzeka na brak pieniędzy i różnorakie szykany ze strony mediów. Tymczasem jego poczynania przeczą słowom, że gdańska kuria tonie w długach. Po wyremontowaniu zabytkowej rezydencji w historycznej dzielnicy - Stare Szkoty - i urządzeniu ogrodu z danielami, metropolita gdański inwestuje w odnowienie kolejnego budynku. Robotnicy przebudowują skrzydło budynku sąsiadującego z dworkiem metropolity gdańskiego. Formalnie posiadłość należy do parafii św. Ignacego Loyoli.
             Temat jest drażliwy, gdyż Sławoj Leszek Głódź przeznaczył na to kilka milionów złotych. Pieniędzy na wszytko nie wystarczyło, dziś zajęte są hipoteki wielu nieruchomości archidiecezji. Ośrodek formacyjny w Sobieszewie obciążony jest kwotą pół miliona franków, łąki i pola pod Gdańskiem - 3 mln zł, a archikatedra oliwska wraz z siedzibą kurii ma wpisane w hipotece 21 mln zł zabezpieczenia na rzecz banku. Zastawy na nieruchomościach ma też skarbówka (m.in. 3 mln zł za zaległości podatkowe Stella Maris) oraz osoby fizyczne.
             Komornik, który starał się „znaleźć” majątek kurii, nie mógł zająć rezydencji Sławoja Leszka Głódzia, ponieważ należy ona do parafii św. Ignacego Loyoli .
             Solą w oku dla gdańszczan jest hodowla danieli, którą Sławoj Leszek „Flaszka” Głódź urządził przy swojej rezydencji w Starych Szkotach (obecnie część Gdańska-Oruni).
Problem w tym, że działkę parafia Loyoli otrzymała do wykorzystania na cele kultu religijnego. Nie jest to jakiś skrawek, ma powierzchnię 3300 m2 i wyceniona jest na 457 tys. zł.
Prezydent Gdańska oddał działkę bez przetargu, co więcej za jeden procent wartość - czyli 4,5 tys. zł - tylko dlatego, że miała być wykorzystana „na cele działalności sakralnej, z przeznaczeniem do łącznego zagospodarowania z obecnym terenem parafii". Miał prawo udzielić bonifikaty wyłącznie, jeśli w grę wchodził „cel sakralny". Za ziemię pod hodowlę zwierząt nabywca musiałby zapłacić pełną kwotę z wyceny.
            Transakcja była dla miasta ucieczką od procesy sądowego. Od 2008 r. abp Głódź żądał od Gdańska oddania hektarowego fragmentu Parku Oliwskiego. Prawo kurii do tego gruntu było dyskusyjne, ale władze samorządowe schowały głową w piasek. Spór zakończyło dopiero obdarowanie metropolity tym kawałkiem ogrodu, który dziś służy jego danielom.
            Kuriozalne jest tłumaczenie stanowiska miasta przez Antoniego Pawlaka, rzecznika prasowego prezydenta Gdańska. Otóż twierdzi, że zgodnie z przepisami nabywca ma dziesięć lat na wprowadzenie na tym terenie celu sakralnego. Jeśli tego nie zrobi, po upływie tego czasu gmina może domagać się zwrotu bonifikaty.
           Wprowadzeniem celu sakralnego może być choćby budowa kapliczki. Hodowla zwierząt może być również realizacją celu sakralnego, jeśli daniele zostaną wykorzystane w szopce bożonarodzeniowej - twierdzi rzecznik. Byle daniele nie były sprzedawane!
            Jednym słowem – co wolno wojewodzie (arcybiskupowi), to nie tobie smrodzie! Śmiech na sali!





wtorek, 14 maja 2013

Penis w centrum Pekinu

           Nowo wzniesiony budynek w Pekinie, który jest jeszcze w trakcie budowy i ma górną część pokrytą rusztowaniami, budzi sensację i śmiech. Przypomina bowiem olbrzymiego penisa. 
            Chińskie władze zablokowały dostęp do oficjalnych zdjęć w gazecie Partii Komunistycznej, zahaltowały również portal Sin Weibo, odpowiednik Chin w Twitterze. Pojawia się komunikat, że rezultat wyszukiwania został zablokowany „Zgodnie z odpowiednimi przepisami ustawowymi, wykonawczymi i polityką państwa."
            Wieża ma 150 metrów wysokości i będzie wykorzystana jako redakcja codziennej „Ludowej Gazety”, oficjalnego organu partii komunistycznej. Pojawiły się głosy, że budowla będzie mniej „penisowata”, gdy usunięte zostanie rusztowanie.
            Wieża zbiera więcej drwin niż inny kultowy budynek w Pekinie, China Central Television (CCTV) Headquarters. Niektórym kojarzy się z gigantyczną parą gaci. Stało się to tak powszechne, że budowla często jest określana jako „wielkie kalesony”.


poniedziałek, 13 maja 2013

Mikrofalówka niszczy DNA

           W naturze ludzkiej leży nieufność do nowinek technicznych, wykorzystujących nowe technologie. Mimo praktycznie dziesięcioleci stosowania kuchenek mikrofalowych, ciągle pojawiają się głosy o ich szkodliwości, że zmieniają strukturę molekularną, wręcz niszczą DNA podgrzewanych produktów. 
             Domorośli „naukowcy” szkodliwość kuchenek mikrofalowych często „udowadniają” eksperymentem z podlewaniem roślin. Tak więc przegotowuje się wodę tradycją metodą na gazie i w kuchence mikrofalowej, a po wystudzeniu podlewa kwiatki. Te „karmione” mikrofalową ponoć marnieją.
Portal Snopes przyjrzał się temu dokładniej i fachowo. 
            3 rodzaje roślin po 3 sztuki z każdego rodzaju, podlewano wodą surową, gotowaną na gazie i w mikrofalówce. Woda wykorzystana do eksperymentu pochodziła z jednego źródła, przechowywano ją w tych samych warunkach i w identycznej temperaturze. Zapewniono również jednakowe dozowanie wody.        
           Wynik był jednoznaczny - nie było żadnych różnic w rozwoju roślin!
           Przyczyny mitów o destrukcyjnym działaniu na rośliny wody przegotowanej w mikrofalówce są trywialnie proste - po prostu eksperyment przeprowadzono niefachowo. I tak:
1. Jedna z roślin mogła być słabsza i „wadliwa”. Nawet po podlewaniu taką samą wodą mogła zmarnieć.
2. Pojemnik do gotowania wody w mikrofalówce mógł być zanieczyszczony.
3. W doniczkach mogła być ziemia niezupełnie taka sama.
4. Gotowanie wody na gazie i w mikrofalówce mogło być nierównomierne, podobnie chłodzenie. Jedna z roślin mogła być „karmiona” nieco cieplejszą wodą.
5. Różne mogły być również czynniki środowiskowe (światło, ciepło) ze względu na ustawienie. Kwiatki mają „charakter”, mogły więc inaczej reagować np. na owady.





niedziela, 12 maja 2013

By prawo znaczyło prawo, a sprawiedliwość sprawiedliwość

            Wszelkie badania opinii społecznej i to na całym świecie, wskazują, że przestępców odstrasza nie wysokość kary, ale jej nieuchronność i zdecydowanie spolaryzowany wymiar. Inaczej mówiąc sprawiedliwość. W Polsce od dawien dawna pokutuje przekonanie o względności orzeczeń sądowych. Praktycznie bezkarni są gangsterzy, milionowi defraudanci czy „świecznikowi” politycy (vide: Sawicka, Czarzasty, Wąsacz), a już szczególnie posłowie i ministrowie. Z drugiej strony w trybie „z bomby” karani są pijani rowerzyści czy „kolekcjonerzy” marihuany.
             Dochodzi do tego inercja wymiary sprawiedliwości, sprawy się ślimaczą, by w konsekwencji wylądować gdzieś na dnie jakieś szuflady. A to są źle przygotowane dowodowo, a to popełniono błędy proceduralne, a to wręcz dowody giną. Wcina je praktycznie wszędzie! W sądach, w prokuraturze, na policji! Tajemnicą poliszynela jest stronniczość sadów, by wręcz nie mówić o korupcji.
              Zmienił się zupełnie obraz adwokata. Jego rola nie sprowadza się do obrony oskarżonego, ale do szukania dziur w przepisach prawnych, do znajomości kruczków prawnych, by proces w nieskończoność przeciągać.
              Nie jest to przepadek, że Polska tyle spraw przegrywa przede Trybunałem Sprawiedliwości (Luksemburg) i Europejskim Trybunałem Praw Człowieka (Strasburg).
              Podejście do „sprawiedliwości” znakomicie ilustrują dwa przykłady.
             W grudniu zeszłego roku Janusz D. (58 l.) rzucił na Jasnej Górze w Częstochowie w obraz Matki Boskiej żarówkami wypełnionymi czarną farbą. Obraz był zabezpieczony i w zasadzie nie został uszkodzony. Mężczyzna prawdopodobnie jest chory psychicznie. Za ten czyn od razu usłyszał prokuratorskie zarzuty „zniszczenia dobra o szczególnym znaczeniu dla kultury i obrazy uczuć religijnych”. Grozi mu do 10 lat więzienia. 
             

            Na początku maja tego roku Policja ujęła w Poznaniu mężczyznę, Mieczysława K. (57 lat), który napastował dwie młode kobiety. Wcześniej był karany za gwałty, m.in. na dziesięcioletniej dziewczynce. Grozi mu 8 lat więzienia.
          






            Nijak się to ma do społecznego poczucia sprawiedliwości! Coś jest tutaj postawione na głowie!
            Przypomina się anegdota , jak to w sądzie oskarżony uporczywie, mimo upomnień, zwracał się do sędziego per „wysoka sprawiedliwości”. W końcu sędzia nie wytrzymał i wypalił:
            - Tu nie ma żadnej sprawiedliwości! Tu jest sąd!


sobota, 11 maja 2013

POsiedzenie komisji – przypierdolił mu czy nie przypierdolił?

             Kultura posłów (niezależnie od przynależności partyjnej) jest jaka jest. Jaki elektorat, tacy wybrańcy narodu. Najgorsze w tym wszystkim jest orwellowskie przekonanie – są równi i równiejsi – a my jesteśmy ci najrówniejsi, nam wszystko wolno! Wara od tego!
Na posiedzeniu sejmowej komisji infrastruktury, która przyjęła sprawozdanie z Rady Języka Polskiego (sic!), szef podkarpackiej Platformy Obywatelskiej Zbigniew Rynasiewicz, który stoi na jej czele, dał popis swej elokwencji. W czasie głosowania nad składem komisji, „kulturalnie” zwrócił uwagę koledze Łukaszowi Borowiakowi (też PO):
           - Ten kutas Borowiak podniesie łapę, czy mu przypierdolić?!
              Zasłonięcie mikrofon nic nie dało, spicz poszedł w eter. W „Faktach po Faktach” marszałek Sejmu Ewa Kopacz rozłożyła ręce. Stwierdziła, że może tylko sprawę skierować do komisji etyki, a ta wyznaczę karę w postaci nagany lub upomnienia. Na kary pieniężne posłowie się nie godzą!
             Hulaj dusza, diabła nie ma! Jakby walnęło ich po kieszeni, to może częściej trzymali by język za zębami. Chociaż z drugiej strony uposażenia poselskie są tak mizerne, że po zapłaceniu kary byli by pod finansową kreską.
             Panowie p(osłowie) i panie posełki! Kultury, kurwa, kultury! Z chamstwem trzeba walczyć siłom i godnościom osobistom!