kontakt

niedziela, 30 czerwca 2013

Poluzowane śrubki w mózgu

             Ludziom niekiedy odbija, to oczywista oczywistość. Trudno wtedy mówić o jakimkolwiek „znalezieniu się w rzeczywistości”, czasem jest to wprost totalny odlot. A lot trwa, trwa i trwa…
             Modlić się tylko trzeba (ci wierzący) lub mieć nadzieję (agnostycy i ateiści), że jakiś świr nie dorwie się do władzy, prawdziwej władzy. W tym kontekście uzasadnione wydają się obowiązkowe badania psychiatryczne dla polityków „z górnej półki”.
             A że takie obawy płonne nie są historia nie raz, nie dwa, potwierdzała. 
 Karol VI Szalony – jestem ze szkła
Rządził Francją od 1380 do 1422 roku. Większość tego czasu spędził w strachu, że „się zbije”. Przyczyną urojeń była choroba psychiczna, na którą zapadł podróżując do Orleanu (1392 r.). To schorzenie, powodowało przekonanie, że jest ze szkła. Prawdopodobnie była to odmiana schizofrenii.
Król był konsekwentny – zabronił się dotykać, nosił miękkie, wyściełane poduszkami ubranie. Hmmm… Zdziwienie budzi fakt, ze doczekał się 12 dzieci! Jakim cudem?
„Szklaność” nie byłą jedynym odlotem Karola. Cierpiał na zaniki pamięci, trzeba mu było przypominać kim jest, jak się nazywa i to delikatnie! Pewnego razu, śrubki mu się tak poluzowały, że nie mył się i chodził w tych samych ciuchach przez wiele miesięcy.
Jednym z głośniejszych incydentów za panowania Karola był „bal płonących mężczyzn". 29 stycznia 1393 roku król oraz kilku dworzan, świętując zaślubiny jednej z dam dworu, przebrali się za dzikich ludzi i tańczyć przykuci łańcuchem jeden do drugiego. Kostiumy z płótna przesiąkniętego woskiem żywicznym zapaliły się. W efekcie wszyscy „dzicy", oprócz cudem ocalałego króla, stracili życie w wyniku oparzeń.
Kaligula – seks i tortury
Cesarz Rzymu, panował zaledwie dwa lata, a stał się symbolem ześwirowanego despoty. Jedno z ustanowionych przez niego praw, zakazywało spoglądania mu w twarz, gdyż nikt nie zasługiwał na widok jego „boskiego oblicza”. Karą za ten występek było wrzucenie do jaskini pełnej lwów.
Cesarz lubował się także w okrutnych i wymyślnych metodach tortur, był również seksoholikiem. Nie przepuścił nikomu, chłop, baba, ponoć „seksił się” z każdą ze swoich trzech sióstr. Cesarski pałac za jego panowania przypominał burdel, w którym odbywały się trwające po kilka dni orgie.
Najbardziej malowniczym przykładem cesarskiego odlotu (najprawdopodobniej choroba mózgu) była chęć nominacji konia wyścigowego o imieniu Incitatus, senatorem. Pomysł został jednak zablokowany „chłytem” retorycznym - tłumaczono, że czworonóg nie może pełnić tej funkcji ponieważ, jako pochodzący z dzisiejszej Hiszpanii, nie był obywatelem Rzymu. Niemniej jednak Incitatus z cesarskiego rozkazu mieszkał w marmurowej stajni, jego uprząż wysadzana była szlachetnymi kamieniami. Ze żłobu rzeźbionego w kości słoniowej jadał owies mieszany z płatkami złota. Często też brał udział w urządzanych przez cesarza ucztach.
Poddani i senatorowie mieli już go dosyć i został zamordowany podczas przejścia z teatru do pałacu cesarskiego. Łącznie zadano mu około 30 ran. Zabito również jego żonę Cezonię wraz z córką. 
Ibrahim I – tylko puszyste!
              Szaleństwo najczęściej łączy się z okrucieństwem. Sułtan turecki Ibrahim I również dorobił się ksywy „Szalony”. Wpływ na jego psychikę miał bez wątpienia fakt, że większość młodości spędził pod kluczem, w budynku bez okien. Wypuszczono go w 1640 roku, gdy zmarł jego brat, pełniący urząd sułtana i wtedy zajął jego miejsce.
              Lata zamknięcia „odreagował” w głównie w haremie. Gust miał dość specyficzny, lubił bowiem kobiety bardzo, ale to bardzo, puszyste.
              Podobno Ibrahim wysłał swoją służbę z misją odnalezienia najgrubszej kobiety na rządzonych przez niego ziemiach. Efektem wyprawy było pojawienie się na dworze sułtana ważącej ponad 150 kilogramów kobiety z Armenii, która stała się ulubioną kochanką władcy. Nazwał ją Sheker Pare, czyli „cukiereczkiem".
             Okrucieństwo sułtana było jak fala morska, pojawiało się nieoczekiwanie, ni stąd, ni zowąd. Miał w zwyczaju zarządzać egzekucje i tortury jak mu przyszła na to ochota. Pewnego razu wrzucił swojego syna do sadzawki i pobił. Kiedy indziej rozkazał utopić 280 kobiet ze swojego haremu, ponieważ na jedna z nich coś przeskrobała. Nie wyjaśniono która, utopił więc wszystkie. 
Jerzy III – rozmowy z aniołami i drzewami
            Jednym z najsłynniejszych przypadków poluzowania śrubek w mózgu jest osoba Jerzego III, który rządził Imperium Brytyjskim w drugiej połowie XVIII wieku. Historycy podejrzewają, że król cierpiał na jedną z odmian choroby krwi, porfirii. Prawdopodobnie uaktywniła się w wyniku zatrucia arszenikiem, który stosowany był w XVIII wieku jako jeden ze składników pudrów stosowanych do upiększania peruk. Choroba objawiała się między innymi napadami szału, do tego stopnia, że trzeba go było krępować, by nie wyrządził krzywdy sobie i innym. Popularny zabieg „puszczania krwi” tylko pogarszał jego stan.
            Jerzemu wydawało się, że Londyn dotyka potężna powódź, wydawał rozkazy od dawna nieżyjącym urzędnikom. Zdarzało się, że napastował służbę, poduszkę nazywał „księciem Oktawiuszem" (takie imię nosił zmarły syn) i nakazał obchody jego narodzin. Raz też ubrał się w czarne szaty i poinformował wszystkich, że nosi żałobę po zmarłym królu Jerzym III.
            Król prowadził czasem wielogodzinne rozmowy ze znajomymi aniołami. Raz też wdał się w pogawędkę z dębem, uścisnąwszy wcześniej, w powitalnym geście, jego gałąź. Był przekonany, że ma przed sobą samego króla Prus.
Cesarz Zhengde – lubił wypić
              Zhengde, chiński cesarz z dynastii Ming, zasiadł na tronie w 1505 roku. Miał wtedy czternaście lat. Rządzenie mu wisiało, wolał „wesołe” życie, szczególnie gdy osiągnął wiek męski. Pijany odwiedzał burdele, sam też tworzył nowe.
Kiedyś nakazał zbudować wewnątrz swego pałacu całą handlową dzielnicę miasta. Jego słudzy, żołnierze i eunuchowie, przebrali się za ulicznych sprzedawców, a sam Zhengde kroczył pomiędzy straganami, udając zwykłego przechodnia.
Na dworze szerzyła się korupcja. Powszechne stało się kupowanie i sprzedawanie urzędów i godności państwowych. Równocześnie stale zwiększano podatki.
             Cesarz spędzał czas podróżując po kraju w przebraniu i ucząc się języków. Podczas podróży prosił napotkane osoby o ocenę swoich rządów. Każdy kto krytykował cesarza tracił swój urząd, trafiał do więzienia, bądź zostawał zabity. W ten sposób na rozkaz Zhengde stracono wiele osób. W 1521 roku statek, na którym podróżował cesarz uległ katastrofie. Zhengde wprawdzie ocalał, ale niebawem nabawił się choroby, prawdopodobnie wdała się infekcja, w wyniku której zmarł.









sobota, 29 czerwca 2013

Ubzdurał sobie, że jest Hannibalem Lecterem

           Morderca pięciorga dzieci (wraz z kochanką Myrą Hindley w 1960 r.) i skazany na dożywocie Brytyjczyk Ian Steward Brady, zamarzył, jak jego idol Hannibal Lecter, pomagać policjanci złapać innych zabójców. Uważa się za eksperta przestępczości.
 
            Od 1999 r. śle listy do policji, oferując swoje usługi. Napisał nawet książkę, mówiącą „jak wejrzeć w umysł przestępcy”. Dokładnie pilnowany przebywa na przymusowym leczeniu psychiatrycznym w Ashworth Hospital, ale uważa, że jest zupełnie zdrowy. Obecnie ma 75 lat. Prowadzi strajk głodowy, karmiony jest przez rurkę w nosie, ale ponoć w tajemnicy „podjada”. Chce wrócić do więzienia i umrzeć śmiercią głodową, gdyż tam nie ma „siłowego kamienia”.
           Twierdzi, że jego zabójstwa to „drobne wykroczenie”, wobec wyczynów globalnych, seryjnych morderców jak Blair i Bush.


piątek, 28 czerwca 2013

Zakatowała syna i jest ekspertem MEN od wychowania

             Na łamach „Gazety Wyborczej” Mariusz Szczygieł opublikował wstrząsający artykuł, który stawia pod znakiem zapytania zarówno system wymiaru sprawiedliwości jak i edukacji. 
             Ewa T. nauczycielka, trzydzieści lat temu wojskowym pasem zakatowała na śmierć swojego 6-letniego syna, Tomka, za to, że zgubił w przedszkolu sznurowadło. Została skazana na 15 lat więzienia.
            Po wyjściu z zakładu karnego, dwa razy przebywała w zakonie, raz - cztery lata, raz - dwa. Pracowała jako sprzątaczka w katolickiej szkole i jako pomoc biurowa w kościelnej instytucji. Skończyła ze świetnymi wynikami teologię. Wyrok uległ automatycznemu zatarciu (po 10 latach) i obecnie Ewa T. jest ekspertem MEN oraz dalej nauczycielką (katechetką). Pełni tę funkcję w jednym z miast wojewódzkich.
            Jest to tak przerażające, że lepiej milczeć. Aż się chce krzyczeć – czy Ewa T. nie powinna mieć sądowego, dożywotniego zakazu pracy z dziećmi?!

czwartek, 27 czerwca 2013

Świat według Kurskiego

             To już się staje nudne! Europoseł Solidarnej Polski Jacek Kurski, po raz kolejny złamał przepisy. Walił przez Warszawę samochodem subaru legacy (własność nomen omen Zbigniewa Ziobry) z prędkością 156 km/h, nic nawet dla niego czerwone światło!
Dziennikarze podliczyli, że za oba drogowe występki powinien zapłacić w sumie 1 tys. zł i dostać 16 punktów karnych. Jest oczywistą oczywistością, zę nic z tego nie będzie! Ymunytet jest ymunytet!
             Europoseł zasłynął ekspresowym przejazdem do Brukseli. 840 km z granicy polsko-niemieckiej pokonał w 6 godzin i 17 minut. Urzędnicy Parlamentu Europejskiego zakwestionowali rozliczenie jego podróży, twierdząc, że to niemożliwe. Jak to – niemożliwe?! Polak potrafi!
               W lutym 2013 r. szef PE Martin Schulz ogłosił, że Prokuratura Generalna RP zwróciła się do niego o uchylenie immunitetu Kurskiemu, w związku z postępowaniem dotyczącym domniemanego wykroczenia. Eurodeputowanemu zarzuca się, że w styczniu tego roku, w Elblągu, złamał zakaz skrętu w lewo i przejechał podwójną linię ciągłą. Immunitet mu uchylono, ale polski dalej obowiązuje.
              W styczniu 2012 r. przyjechał na spotkanie z wyborcami w Elblągu luksusowym bmw x5. Starczyło mu 40 minut, by kilkakrotnie złamać przepisy: dwa razy nie zatrzymał się na czerwonym świetle, wyprzedzał na linii ciągłej, wjechał na stację benzynową pod prąd, skręcił w lewo, wyjeżdżając z parkingu mimo zakazu. Po podliczeniu - powinien dostać 27 punktów karnych i minimum 1 tys. zł mandatu.
W październiku 2009 r. posła zatrzymała olsztyńska policja. Jechał z prędkością 109 km/h, a obowiązywało ograniczenie do 70 km/godz. Bardzo się spieszył na otwarcie swojego biura w Elblągu.
              W listopadzie 2008 r. poseł, wtedy jeszcze PiS, podczepił się do policyjnego konwoju CBŚ (konwój wiózł z Trójmiasta do Warszawy dwóch gangsterów i dwóch podejrzanych o łapownictwo). Walił na światłach awaryjnych za radiowozem. Policjanci nawet trochę spanikowali, że to próba odbicia bandytów i wezwali posiłki. Jasne, że nie reagował na dawane znaki wzywające do zatrzymania. Przystopowała go dopiero blokada.
             Dla Jacka Kurskiego przepisów ruchu drogowego, po prostu nie ma! I bata na niego również! Nasuwa się orwellowskie stwierdzenie – są równi i równiejsi. Ale przecież Polacy od dawna wiedzą, że – co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie!
             Posłowi wolno jeszcze więcej, europosłowi - widać - jeszcze więcej!
             Być może to za daleko posunięty wniosek - retoryczne pytanie - jeśli nagminnie łamie się prawo drogowe, to szanuje się i przestrzega prawo w ogóle?





środa, 26 czerwca 2013

Papu i amciu czy masturbacja i orgazm?

            Burzę w mediach i protest prawicy spowodowała publikacja wydawnictwa Grzegorza Czeleja, czyli broszura zalecającą edukację seksualną skierowaną nawet do przedszkolaków. Senator z ramienia PiS od momentu wejścia do Senatu nie zasiada we władzach firmy, ale jak by nie patrzeć – to jego dziecko. 
 

           Wydawnictwo wypuściło broszurę Światowej Organizacji Zdrowia „Standardy edukacji seksualnej w Europie". Ów dokument zaleca wprowadzenie edukacji seksualnej nawet wśród dzieci poniżej 4. roku życia. Ponoć już wtedy dzieci powinny umieć wyrażać swoje hmmm... hmmm.... potrzeby. Starsze dzieci powinny poznać takie określenia jak masturbacja i orgazm. Ciekawe jakie „potrzeby” seksualne ma czterolatek?











            W maju „Newsweek" ujawnił, że wydawnictwo Akapit (drugie dziecko Czeleja) wybuliło 160 tys. zł prezesuniowi Jarosławowi Kaczyńskiemu za książkę „Polska naszych marzeń". Tak hojny jak by się zdawało Grzegorz Czelej nie jest, PiS wcześniej przelało na konto wydawnictwa 186 tys. zł.
           Jak by nie patrzeć, wydawnictwo jest firmą usługową, drukuje, co mu zlecą. Bardziej interesuje mnie kwestia – gdzie i jak ta publikacja trafi? Można iść o krok dalej i np. w przedszkolach uczyć czterolatki zakładania prezerwatywy. Można też w czasie leżakowania puszczać im filmy porno, wtedy wejdą w życie przygotowani jak trza! Mniejsza o jakieś tam rachunki czy poszerzanie zasobu słów, seks i prokreacja – głupcze!

wtorek, 25 czerwca 2013

Zemsta – spalili żywcem szefa z żoną i … zjedli?

             Pod koniec grudnia, na plantacji herbaty Konapathar w prowincji Assam w północno-wschodnich Indiach, pracownicy w akcie zemsty spalili żywcem właściciela - 75-letniego Mridula Kumara Bhattacharya i jego żonę Ritę. Tłum rozjuszonych pracowników plantacji najpierw sfajczył kilka samochodów służących do pracy, a następnie otoczył domek, w którym mieszkało właścicieli. Po chwili budynek także podpalono, przedtem barykadując drzwi.
           Stosunki między szefem a pracownikami od dawna były napięte, gdyż ten do łagodnych i wyrozumiałych nie należał. Spóźniał się z wypłatami, a protesty dusił w zarodku reagując gwałtownie i ekstremalnie. Dwa lata temu w Rani (tam też miał fabrykę herbaty) podpalono budynki firmy. Oskarżano bowiem Mridula Kumara Bhattacharya o zastrzelenie ucznia miejscowej szkoły i zranienie czterech innych osób. Plantator wypalił w tłum, podczas próby rozproszenia protestujących w pobliżu jego domku. Ponoć napastował kobiety...
          Według policji w morderstwo na plantacji Konapathar może być zamieszanych około 14 z 800 pracowników. Iskrą zapalną było zwolnienie dwóch osób oskarżonych o kradzież (zostali aresztowani) i groźby zwolnienia dalszych 300. Są podejrzenia, że mogło dojść nawet do aktu kanibalizmu na ciele Kumara.





poniedziałek, 24 czerwca 2013

Największa kasa na świecie

           Jak wiadomo, ludzie najbardziej lubią zaglądać bliźnim w portfele i do łóżka. Stąd też pewnie taką popularnością cieszy się zestawienie magazynu Forbes, tych najbogatszych, dosłownie mówiąc - miliarderów. Ile mają? Sporo!
          Właśnie ukazał się ranking na 2013 r. 
 
              Pierwsze miejsce po raz czwarty z rzędu, zajął meksykański magnat telekomunikacyjny Carlos Slim Helu. Jego majątek oszacowano na 73 miliardy dolarów.










 
               O 6 miliardów mniej ma Bill Gates, który znalazł się na drugim miejscu. 








             Na pudle zmieścił się także hiszpański biznesmen Amancio Ortega - większościowy udziałowiec koncernu odzieżowego Inditex (właściciel Zary). Majątek Ortego powiększył się w ciągu ostatniego roku o prawie 20 miliardów dolarów. To jest rekord!                                                Udało mu się wyprzedzić Amerykanina Warrena Buffetta (inwestycje), chociaż ten i tak dorzucił do swojej fortuny 9,5 mld. Buffet jest poza podium pierwszy raz od 2000 roku.
             Sklasyfikowano również czterech Plaków. Najbogatszy - Jan Kulczyk - uplasował się na 348 miejscu, z majątkiem 3,5 mld dol. Na 430. miejscu znalazł się twórca telewizji Polsat i właściciel „Plusa" Zygmunt Solorz (2,9 mld dol.). 736. miejsce zajął właściciel chemicznego Synthosa, Michał Sołowow (2 mld dol.) a na 1031. pozycji znalazł się twórca Getin Banku Leszek Czarnecki (1,4 mld dol.).
            W 2013 r. lista miliarderów zwiększyła się do 1426 osób. Najbogatsi ludzie świata zgromadzili w sumie 5,4 bln dolarów - w zeszłym roku było to 4,6 bln dolarów. Doszło 210 nowych, dziesięciocyfrowych fortun
           Po raz kolejny na czele listy są Stany Zjednoczone - 442 miliarderów, następnie region Azji i Pacyfiku (386), Europa (366), obie Ameryki (129) oraz Bliski Wschód i Afryka (103).

             Największym przegranym jest Brazylijczyk Eike Batista - OGX Petroleo e Gas (poszukiwania ropy naftowej i gazu ziemnego) - którego fortuna stopniała o 19,4 mld dolarów, czyli mniej więcej - 50 mln dolarów dziennie. Tym samym spadł z 7. na 100. miejsce. Ma się czym martwić!
            Jak by jednak nie patrzeć, na hamburgera z frytkami, na pewno mu starczy!



niedziela, 23 czerwca 2013

Pieniądze nie śmierdzą, czyli jak się nachapać na państwowej posadzie

            Media, swoim zwyczajem, jak się przyczepią, nie odpuszczają! Ostatnio pojawiają się bulwersujące informacje, na co partie polityczne wydają szmal. Nie ma świętych, każdy orze jak może! Garnitury, napitki, spa, sukienki, ochrona, ekspertyzy, szkolenia - wszystko w najlepszym gatunku.
           Oczywiście działacze partyjni (głównie posłowie), są oburzeni jak im ktoś zagląda w kieszeń. Przecież oni tacy biedni, wszystko finansują z własnych składek, a o państwowe dotacje dbają jak kura o pisklęta. Każdą złotówkę dwa razy oglądają zanim ją wydadzą!
             Jest tajemnicą poliszynela, że większość tego towarzystwa oddaje się działalności politycznej, by się nachapać! Wspominając czasy PRL-u, niektórzy starzy ormowcy jeszcze pamiętają – kradło się łyczkami, teraz kradną koparkami! I śmieją nam się nos!
             Przebąkiwania Donalda Tuska p likwidacji lub ograniczeniu dotacji państwowych dla partii politycznych to czystej wody populizm, jak nie zwykłe pieprzenie w babus! Posłowie nigdy tego nie przegłosują, kto będzie podcinał gałąź na której siedzi? 
 

            Jedyną radą i możliwością, by chłopcom odebrać zabawki są Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Po odcięciu „elyt” od żłoba jest szansa na zmianę zasad finansowania partii politycznych. Chcecie się bawić w politykę? Bawcie się za własne pieniądze! STOP państwowym dotacjom na partie polityczne!
           Stwierdzenie, że gdy urwie się państwowa kasa na działalność, politycy będą siedzieć w kieszeni biznesmenów – jest humorystyczne! Teraz nie siedzą?! Sami tam włażą i jeszcze się przepychają!
 
           Na koniec zagadka... Wiadomo, że posłowie i rząd potrafią o siebie zadbać. Potrafią też zadbać o administrację (szczególnie tę wyższą), która mimo obietnic zmniejszenia, rozrasta się przez pączkowanie.
Pytanie brzmi – ile wyniosła największa premia dla urzędnika państwowego i kto ją dostał? Dla ułatwienia - nie Bogdan Borusewicz (marszałek Senatu – 50 tys. zł.), nie Ewa Kopacz (marszałek Sejmu – 41,2 tys. zł.), a … ten pan...



 Lech Czapla, szef kancelarii Sejmu, dostał prawie 65,5 tys. zł.

sobota, 22 czerwca 2013

Nowoczesne „malowanie” - penisem, cyckami albo kolorowe rzygi

              Sztuką jest tworzyć prawdziwą sztukę, ale szokowanie staje się czymś przypisanym niektórym „artystom”. Niecodzienna forma wypowiedzi ma potwierdzić ich wyjątkowość i polot, a czasem jest li tylko zwykłą hucpą. 
 
Tarinan von Anhalt, czyli odrzutowiec
              Amerykańska artystka, przebrana w czarny strój kota, rozpyla farbę na płótna o wymiarach 2,5 do 2,5 metrów, za pomocą silnika samolotu odrzutowego. Za spektakl „na żywo” wybulić trzeba nawet 50 tys. dolców! Są chętni!




 
Scott Wade, czyli brudne szyby samochodowe
               Maluje na brudnych szybach samochodowych, pędzlami i palcami. Jak sam twierdzi, najbardziej „kręci go” odtwarzanie obrazów starych mistrzów. Praca trwa od kilku minut, do kilku godzin. 







  Tim Patch, czyli penisowy malarz
Nazywa siebie Picassem, a spotkać go można przede wszystkim na wybrzeżach Australii. Odkąd zdobył sławę, występuje na całym świecie, a ludzie gotowi są zapłacić nie zła kasę za pokaz malowania... penisem.
Tim Patch, za wykonywane przez siebie taką „techniką” portrety liczy sobie sporo, ale chętnych nie brakuje. Osoba spoza Australii za portret płaci 224 dolary, za dwie twarze stawka wzrasta do 274 dolarów.
Do zamówionego portretu każdorazowo dołącza film obrazujący „akt twórczy”. Pricasso oferuje trzy możliwości - film ocenzurowany; film ze zbliżeniami na martwą naturę („pędzel” w stanie spoczynku); film, na którym 1/3 malowania przebiega z pędzlem-wackiem „w ręce”.


Kira Ayn Varszegi, czyli cycki w akcji
Kira Ayn Varszegi nie ma wielkich ambicji „artystycznych”, chce „dawać radość”, a przy okazji zarobić nieco szmalu. Maluje biustem o rozmiarze 38 DD. Cycki zanurza w farbie i potem odciska na płótnie.
Praktycznie każdy obraz Kiry bez problemu znajduje nabywcę. Użytkownicy eBay płacą za nie po kilkaset dolarów. 











 

 

Millie Brown, czyli kolorowy paw
Najpierw Millie opija się mleka z dodatkiem barwników, a potem wyrzyguje zawartość żołądka na przygotowane płótno. Każda potwora znajdzie swojego amatora. Rzygi Mille Brown kosztują nawet 2400 dolarów. 










Ian Cook, czyli sterowane samochodziki
Na pomysł wykorzystania zdalnie sterowanych aut do malowania, artysta wpadł kiedy dostał od rodziców pierwszą zabawkę i usłyszał, by nie ubrudzić jej farbą. Teraz 28-letni Ian Cook przy pomocy dziecięcych zabawek tworzy obrazy, które czasem zaskakują precyzją wykonania. Co najważniejsze, artysta „przy pracy” świetnie się bawi!

Val Thompson, czyli prochy ludzkie
Ta malarka, do swoich „artystycznych” celów wykorzystuje ludzkie prochy. Miesza z nimi farby i maluje np. widoczek, typu zachodzące słońce.
I ona również nie narzeka brak amatorów jej dzieł.

Widząc wystawiennicze dziwadła, a poszczególni różne „instalacje”, najlepiej wzruszyć ramionami i iść dalej. Nawet totalna krytyka przyjmowana jest jako „wyrażanie emocji”. Nie dajmy się zwariować!


piątek, 21 czerwca 2013

I … prysły zmysły! Kłamią!

            Człowiek, co nie rewelacją, widzi lepiej lub gorzej, w całym spektrum odbioru „świetlnych” informacji. Może mieć przysłowiowy sokoli wzrok lub być niewidomym, widzieć całą gamę najsubtelniejszych kolorów lub być daltonistą. Ale zmysły mogą nas zupełnie mylić, wręcz wprowadzać w błąd. Są nawet „iluzje optyczne”, których mnóstwo krąży po necie. Coś nieruchomego obserwujemy w ruchu, rysunek jest młodą kobietą, albo staruszką, powstają niemożliwe konstrukcje czy zabawy z perspektywą.
Naukowcy z Instytutu Technologicznego w Massachusetts (MIT), a konkretnie Oliva Aude, stworzyli w 2007 r. niezwykły obraz, zwany hybrydowym. Łączący w sobie twarze Alberta Einsteina i Marylin Monroe. Patrząc z bliska widzimy na obrazku wielkiego fizyka, jednak oddalając się o parę metrów, wizerunek noblisty zmienia się w legendę światowego kina. 
Efekt ten uzyskano, usuwając z fotografii aktorki drobnoziarniste elementy, takie jak na przykład zmarszczki. Natomiast na zdjęciu Einsteina pozbyto się grubo ciosanych rysów nosa czy wykroju ust. Następnie oba obrazy nałożono na siebie. Ponieważ drobnoziarniste detale są widoczne przy zbliżeniu, najpierw widzimy fizyka, a po oddaleniu się zostają tylko mocno zarysowane kontury - jego podobizna przeistacza się w wizerunek aktorki.
          Złudzenie to można wykorzystać do sprawdzenia wady wzroku. Im krótkowzroczność danej osoby jest większa, tym mniejszą odległość musi ona pokonać, aby zobaczyć podobiznę Marylin.



czwartek, 20 czerwca 2013

30 lat sądowego sporu o gałęzie drzewa grejpfrutowego

             Włoski Sąd Najwyższy ostatecznie rozstrzygnął trwający 30 lat sądowy spór o gałęzie drzewa grejpfrutowego, między dwiema posesjami. Kłótnia sąsiadek przeszła do historii jako jeden z niechlubnych rekordów włoskiego wymiaru sprawiedliwości.
             Spór toczyły od marca 1982 r. dwie mieszkanki okolic miasta Bari w Apulii, na południu kraju. Jedna z nich domagała się, by ta druga, na posesji której stoi drzewo cytrusowe, obcięła jego gałęzie, gdyż sięgają ściany jej domu.
             Sprawa trafiła najpierw do miejscowego sędziego pokoju, orzekającego w drobnych sporach cywilnych, potem skierowana była do kolejnych sądów, które oddalały ją z różnych względów proceduralnych oraz niejasności, dotyczących kompetencji w tej kwestii.
             Pierwszy wyrok zapadł dopiero w 2003 r., więc 21 lat po złożeniu pozwu. Sąd pierwszej instancji nakazał wówczas obcięcie spornych gałęzi. Właścicielka drzewa odwołała się od tego wyroku, domagając się wydania orzeczenia, że jej mające kilkadziesiąt lat drzewo cytrusowe może „przez zasiedzenie" pozostać nienaruszone w miejscu, w którym rośnie. Cztery lata później sąd apelacyjny odwołanie odrzucił. Kobieta skierowała sprawę do Sądu Najwyższego, ale ten również uznał racje sąsiadki.
            Agencja Ansa podała, że na mocy wydanego właśnie orzeczenia właścicielka drzewa będzie musiała obciąć gałęzie, które od trzech dekad przeszkadzają jej sąsiadce. Musi także pokryć koszty sądowe - 1700 euro.
            Jak widać, nie tylko w Polsce są sadowi „artyści” i z wymiarem sprawiedliwości dzieją się cuda!

środa, 19 czerwca 2013

Zupa z ptasich gniazd, a na deser pasta ze sfermentowanych krewetek

             Chińskie potrawy budzą z jednej strony podziw wymyślnością, a z drugiej same składniki mogą powodować u niektórych „wrażliwców” odruch wymiotny. No bo jak tu jeść zupę z ptasich gniazd (wcale nie jest tania!), pastę ze sfermentowanych krewetek, o psach i kotach nie wspominając. Powodzeniem cieszą się także jaja gotowane z rozwiniętym ptasim płodem, a także nietoperze, sprzedawane na tamtejszych targach w postaci surowej, a także jako przyrządzony i gotowy do spożycia przysmak.
            Ostatnio właśnie w Chinach wybuchłą afera spożywcza. Produkt o nazwie „Hewang Snow Flake Lamb Meat" zamiast być w 100 procentach baraniną, był nią tylko w 5 procentach. Resztę stanowiło mięso z kaczek. Ale nie tylko… Baraninę udawało także mięso szczurów, lisów i norek.
aAfera dotknęła do żywego sieci handlowe - Tesco, Auchan, Carrefour, Walmart i Lotus.
Produkt do sprzedaży dostarczała firma Hewang Food Co Ltd z Szanghaju, ale mięso kupowała w... Mongolii, u siebie podobno tylko pakując...
Ostatnio chiński rynek spożywczy ma fatalna passę. Prawie codziennie pojawiają się wiadomości o fałszowaniu wołowiny, ryżu zatrutym kadmem, podawaniem mięsa z chorych świń i ptactwa oraz zatruciach jedzenia bakteriami E. Coli.
Brytyjska sieć supermarketów Tesco, która w 2007 r. otworzyła swój pierwszy firmowy market w Chinach podpadła pierwsza z fałszowaną baraniną. Tesco China wycofało produkt ze sprzedaży, ale smród się ciągnie.
Przypomina mi się dowcip…
Klient w chińskiej restauracji (w Europie), o bardzo szerokim asortymencie potraw, zamawia „pieczeń po arabsku”.
Po zjedzeniu woła kelnera i pyta:
- Dlaczego ta potrwa nazywa się „pieczeń po arabsku”?
- Pies był Abdula… - odpowiada kelner.

Smacznego! Chyba jednak wolę grochówkę z wkładką, do tego razowy chleb, piwo, a na deser lody.

wtorek, 18 czerwca 2013

Nie kijem go, to biczem!

            Iran prawodawstwo ma jakie ma, za byle co, można nieźle sobie nabrechtać. Kodeks karny receptę prawie na wszystko widzi w biczowaniu, a karę tę często wykonuje publicznie. 
 
Art. 88. Cudzołóstwo popełnione przez osobę nie będącą w związku małżeńskim podlega karze biczowania w ilości 100 uderzeń batem.
Art 121. Akt homoseksualny bez odbycia stosunku podlega ustawowej karze biczowania w rozmiarze 100 uderzeń batem.
Uwaga: Jeśli aktywny uczestnik tego aktu nie jest wyznawcą islamu, a pasywny jest wyznawcą islamu, pierwszemu wymierza się ustawową karę śmierci.

Art 129. Osobom dopuszczającym się aktu lesbijstwa wymierza się ustawową karę biczowania w rozmiarze 100 uderzeń batem.
Art 131. Akt lesbijstwa popełniony czwarty raz podlega karze śmierci, jeśli za każdy poprzedni akt sprawcy wymierzono ustawową karę.
Art 174. Spożywanie alkoholu podlega ustawowej karze w rozmiarze 80 uderzeń batem bez względu na płeć sprawcy.
Art 176. Podczas biczowania skazaniec płci męskiej powinien znajdować się w pozycji stojącej, a z odzieży mieć na sobie tylko tę zakrywającą genitalia. Skazaniec płci żeńskiej powinien znajdować się w pozycji siedzącej i mieć na sobie odzież zakrywającą całe ciało.
Uwaga: uderzenia batem nie powinny być wymierzane w głowę, twarz i genitalia skazańca.

Art 201. Ustawową karę za kradzież wykonuje się w następujący sposób:
A. Za pierwszą kradzież ucina się skazańcowi cztery palce prawej ręki, w taki sposób, by nietknięty pozostał kciuk oraz dłoń.
B. Za drugą kradzież ucina się połowę stopy lewej nogi, w taki sposób, by nietknięta pozostała część miejsca moczonego podczas rytualnego obmycia.
C. Za trzecią kradzież wyznacza się karę dożywotniego pozbawienia wolności.
D. Za czwartą kradzież wyznacza się karę śmierci, nawet jeśli do kradzieży doszło w więzieniu.
Art. 630. Mąż ma prawo zadać śmierć lub obrażenia cielesne swojej żonie i innemu mężczyźnie w momencie popełnienia przez nich aktu cudzołóstwa, do którego doszło za obopólną zgodą sprawców. Jeśli kobieta została siłowo zmuszona do aktu cudzołóstwa, mąż ma prawo zadania śmierci lub obrażeń cielesnych tylko mężczyźnie.

Ciekawe, czy kogoś czwarty raz złapano na kradzieży? Swoją drogą – albo jednak nie kradną, albo tak dobre mają protezy! W Iranie, jak widać, lepiej jednak się upić, niż chędożyć cudzą żonę. Kumpla też raczej nie… Strach się bać!









 
 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Jadą, jadą chłopcy, chłopcy radarowcy!

W niesławie, ale z niezłą kasą, odszedł na emeryturę komendant opolskiej policji generał Leszek Marzec. Niby beknął za romans z podwładną, ale nie powinien narzekać. 11 tys. zł. to nie byle co! Otrzymał też 100 tys. zł odprawy i 30 tys. zł ekwiwalentu za niewykorzystane urlopy. Przełożeni nie byli tak łaskawi wobec policjantki i założono jej dyscyplinarkę.
Jota w jotę taka sama „romansowa” sprawa przydarzyła się Mirosławowi Schosslerowi, zastępcy komendanta głównego Policji. Swoją wybrankę awansował na wyższe stanowisko, ale z jakiegoś powodu sprawa się ryła. Bada ją prokurator, zarzucana jest mu jeszcze niegospodarność i przekroczenie uprawnień. 
             W kontekst policyjnych seksskaldali wpisali się policjanci z Bydgoszczy. Ponoć gremialnie odwiedzali „tirówki” stojące przy drodze krajowej nr 10. Jasne, że za friko! Panie zbyt zadowolone nie są, ale wyjścia nie mają. Lodzik w radiowozie, albo szybki numerek i do pracy! Prawie jak filmowa „Drogówka”!
Po jednej z takich imprezek jedna z „tirówek” przebrała się w policyjny mundur i „dla jaj” kumpel „radarowiec” pstryknął jej fotkę. Wyciekła do netu i zaczęły się schody!
- Komendant wojewódzki zdecydował o natychmiastowym wyjaśnieniu sprawy - mówi Monika Chlebicz, rzecznik prasowy kujawsko-pomorskiej policji. Twierdzi, że wcześniej takie sygnały do niej nie docierały.
              Panowie policjanci! Jak można było nie meldować komendantowi co robicie na „dziesiątce”? Może sam by skorzystał z oferty full wypas?

 

niedziela, 16 czerwca 2013

Hilary, Hilary! Oj ty, niegrzeczna!

Walnęło jak piorun w zacierkę! Jaja, że najstarsi ormowcy nie pamiętają!Hillary Clinton jest biseksualna i żyje w związku z kobietą! To rewelacje, jakie ostatnio pojawiły się w amerykańskich mediach. Tą kobietą ma być Humę Abedin, jej asystentka.
Ponoć Hilary Clinton oficjalnie to ujawni w swoich pamiętnikach, które są przygotowywane do druku. Podobno została nawet została przyłapana w Białym Domu, podczas prezydentury Billa, gdy „zabawiała się” z kobietą. Na obściskujące się panie natknął się podobno weterynarz, który opiekował się Socksem, kotem prezydenckiej pary.
Pamiętniki Hillary Clinton mają ukazać się za rok, ale już teraz pojawiają się przecieki, być może „kontrolowane”. Być może Hilary idzie po bandzie, gdyż zamierza wystartować w wyborach prezydenckich w 2016 r. Gdyby wtedy ktoś złośliwie zarzucił jej biseksualność, było by „po ptokach”. W ten sposób chce zdobyć głosy mniejszości seksualnych w USA, ale także wytrącić z ręki broń swoim politycznym przeciwnikom.
Tabloidy zarzucają jej, że pora ujawnienia orientacji seksualnej, nie jest zbyt szczęśliwa, gdyż Bill Clinton jest ciężko chory. Cierpi na chorobę wieńcową oraz Parkinsona. 
W tym kontekście dość zrozumiała wydaje się jej tolerancja wobec Billa Clintona, który miał również „specyficzne” upodobania męsko-damskie. Monika Lewinsky zbiła na tym majątek! Kwestia kasy też może wchodzić w grę w przypadku Hilary Clinton. Ma bowiem otrzymać za swoje pamiętniki 14 mln dolarów.! Za swoją wcześniejszą książkę „Tworząc historię. Wspomnienia" wykasowała 8 milionów.
           Pamiętne „wsparcie” i trwanie Hilary Clinton przy mężu, budzi tylko pusty śmiech! Ot, życie! A może rzyć…



sobota, 15 czerwca 2013

Mity mammografii

             W ogólnym przekonaniu wczesne wykrycie raka piersi zwiększa szansę wyleczenia i przeżycia. Ogólnie stosowaną profilaktyką jest mammografia. Wszystko prawda, tylko jest małe „ale”... Brytyjskie badania wykazały, że można mówić o skuteczności dla kobiet powyżej 50-tego roku życia, młodszym mammografia wyrządza więcej szkody niż pożytku.
             Spektakularna mastektomia Angeliny Jolie, spowodowała, że przychodnie onkologiczne pękają w szwach. Tylko ona wiedziała na pewno, że jest nosicielką zmutowanych genów, które dramatycznie podnoszą ryzyko zachorowania.
             Kobiety, które nie są zagrożone tak wysokim ryzykiem zachorowania, powinny bardzo ostrożnie podchodzić do mammografii.
             Badania przesiewowe (w tym właśnie mammografia) pomagają wykrywać raka skuteczniej i wcześniej, jednak zupełnie nie przekłada się to na zmniejszenie śmiertelności wśród kobiet. Czymś innym bowiem jest wykrywanie, a czymś innym samo leczenie. Na raka piersi umiera tyle samo kobiet, co umierało.
            Takie same wnioski wyczytać można z raportu medycznego, który ukazał się w piśmie „Journal of the Royal Society of Medicine". Analizuje on skuteczność badań mammograficznych w Wielkiej Brytanii w ciągu niemal 40 lat. Wprowadzono je w tym kraju w 1988 roku. Okazało się, że mammografia nie miała żadnego znaczenia dla śmiertelności kobiet z powodu raka piersi w skali całej populacji.
Jej przeciwnicy twierdzą nawet, że wyrządza więcej szkody niż pożytku, skłaniając nieraz kobiety do niepotrzebnych zabiegów chirurgicznych oraz radioterapii.
              Skuteczność mammografii potwierdzono jedynie w grupie kobiet po 50. roku życia, niestosujących hormonalnej terapii zastępczej. To wiek, w którym uaktywnia się wiele zmian nowotworowych zachodzących w piersiach. Jeśli takie zmiany wyłapie się odpowiednio wcześnie, można zastosować skuteczną terapię. Później często jest już za późno, wcześniej - za wcześnie. Wiele zmian wykrytych u 30-, 40-latek nigdy nie będzie zagrażało ich zdrowiu, nigdy się nie obudzi.
             Zdarza się także, że u kobiet młodszych sama biopsja (pobranie podejrzanych tkanek piersi do badania za pomocą specjalnej igły) pobudza nowotwór do rozwoju (być może powoduje drobne skaleczenia i wpływa na angiogenezę, czyli tworzenie się nowych naczyń krwionośnych, które zaczynają odżywiać nowotwór).
             Zwolennicy badań przesiewowych są przeciwni upowszechnianiu takich informacji. Zwłaszcza że dla wielu innych nowotworów badania przesiewowe są skuteczne - dotyczy to np. cytologii, która wykrywa wczesne stadia raka szyjki macicy.
            Coraz częstsze są glosy, że pieniądze przeznaczone na prewencyjną mammografię
można wydawać lepiej. Zamiast skłaniać do niej kobiety przed 50. rokiem życia, trzeba zwiększyć dotarcie do kobiet po menopauzie. Można też lepiej monitorować kobiety z grup ryzyka (w których rodzinach były przypadki raka sutka), refundować im badania genetyczne oraz objąć je lepszą opieką profilaktyczną.
           Nadgorliwość, jak wszędzie, szkodzi.

piątek, 14 czerwca 2013

Dziennikarze biorą szmal od partii politycznych

            Zdumienie budzi dyskusja nad tendencyjnością dziennikarzy, wręcz ich dyspozycyjnością wobec partii politycznych. Jest szmal – jest artykuł! To oczywista oczywistość już od dawna, nad czym tu się rozwodzić? Uczciwość dziennikarska to pojęcie z zamierzchłych czasów, teraz liczy się tania sensacja i niedomówienia.
            „Gazeta Wyborcza" prześledziła wydatki dwóch partii: Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej. Okazało się, że wydają one miliony złotych na agencje PR i usługi dziennikarzy.
            Takie zlecenia PR dla PiS świadczyli: Sergiusz Trzeciak (agencja), Bogdan Szcześniak (agencja) i Stanisław Janecki (były redaktor naczelny „Wprost", obecnie publicysta tygodnika „Sieci"). Ten ostatni wykasował od partii 40 tys. zł.
            Po kilka tysięcy złotych dostali: Andrzej Urbański (były prezes TVP), Małgorzata Raczyńska (była dyrektor TVP 1), Teresa Bochwic (członek zarządu głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich).
             143 tys. zł z konta PiS wpłynęło na konto Radia Wnet należącego do Krzysztofa Skowrońskiego, byłego dziennikarza Radia Zet, a za rządów PiS szefa radiowej Trójki, obecnie prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
              PiS wspomogło też kwotą 20 tys. zł fundację Lux Veritatis ojca Rydzyka, nadawcę telewizji Trwam.
Trzeba przyznać, że nie pracowali na dwa fronty. Platforma Obywatelska wynajmowała innych dziennikarzy (na jej liście płac są też agencje reklamowe: Pan Media Western, CAM Media, DDB). Fundacja Świat Ma Sens założona m.in. przez Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetkę dostała 400 tys. zł na organizację projektów kulturalnych i społecznych. Burnetko to były dziennikarz „Tygodnika Powszechnego" i „Polityki", nadal współpracuje z serwisem internetowym Polityka.pl.
              Po kilka tysięcy złotych otrzymali też od PO za współpracę z Instytutem Obywatelskim komentatorzy Aleksander Kaczorowski i Jerzy Skoczylas. PO dała też zarobić ok. 48 tys. zł firmie Bereś Baron Media Production za doradztwo medialne.
Puszkę Pandory otworzył Jarosław Gugała (Polsat), który takie praktyki ostro potępił w „Poranku Radia Tok FM".
             Zdecydowana większość dziennikarzy nie widzi nic złego w pracy „na zlecenie” polityków. Jak to się ma do obiektywizmu i niezależności mediów – cicho sza!
             Trudno wymagać, by „Gość Niedzielny” chwalił poczynania Leszka Millera, ale jakaś przyzwoitość powinna być zachowana. Prościej mówiąc dla szmalu, choć nie śmierdzi, nie wszystko można robić.

czwartek, 13 czerwca 2013

Nie ma to jak w kiblu!

             Ciekawie spędził noc 54-letni mężczyzna z Roztropic. Wieczorem odwiedził restaurację w Skoczowie, mocno „użył” i zasnął w kiblu. O dziwno, obsługa niczego nie zauważyła! 
             Rano gościu obudził się nieco zdziwiony, ale też mocno skacowany. Ruszył do baru i niechcący uruchomił alarm. Na miejsce przyjechał patrol, ale policjanci nie znaleźli śladów włamania. Przyjechał właściciel lokalu i otworzył drzwi, a tam za barem „rządził” niedopity mężczyzna.
           Pewnie zdążył „poprawić” gdyż na komisariacie stwierdzono u niego 1,7 promila. Miał też przy sobie gotówkę, którą wyciągnął z barowej kasy oraz wino i whisky „na później”.
             Trzeba było wypić! Jak mądrość ludowa mówi – co mam w dupie, tego mi nikt nie wyłupie!. A tak... zabrali i pozostał żal!


środa, 12 czerwca 2013

Jak rząd propagandowo robi społeczeństwo w ciula

           Avram Noam Chomsky (ur. 7 grudnia 1928 w Filadelfii) to amerykański lingwista, filozof, działacz polityczny. Jest jeden z najczęściej cytowanych naukowców na świecie. Język jest według Chomsky'ego nieskończonym zbiorem zdań, generowanych za pomocą skończonej liczby reguł i słów. Opracował tzw. hierarchię Chomsky'ego - klasyfikację gramatyk języków formalnych. Zajmuje się również manipulacją językową, chwytami propagandowymi. Jego klasyfikacja „chłytów” jest czymś, co powinno być intelektualnym alarmem na co dzień. 
1. Odwróć uwagę
              Kluczowym elementem kontroli społeczeństwa jest strategia polegająca na odwróceniu uwagi publicznej od istotnych spraw i zmian dokonywanych przez polityczne i ekonomiczne elity, poprzez technikę ciągłego rozpraszania uwagi i nagromadzenia nieistotnych informacji. Strategia odwrócenia uwagi jest również niezbędna, aby zapobiec zainteresowaniu społeczeństwa podstawową wiedzą z zakresu nauki, ekonomii, psychologii, neurobiologii i cybernetyki. „Opinia publiczna odwrócona od realnych problemów społecznych, zniewolona przez nieważne sprawy. Spraw, by społeczeństwo było zajęte, zajęte, zajęte, bez czasu na myślenie, wciąż na roli ze zwierzętami”.

2. Stwórz problemy, po czym zaproponuj rozwiązanie
            Ta metoda jest również nazywana „problem – reakcja – rozwiązanie”. Tworzy problem, „sytuację”, mającą na celu wywołanie reakcji u odbiorców, którzy będą się domagali podjęcia pewnych kroków zapobiegawczych. Na przykład: pozwól na rozprzestrzenienie się przemocy, lub zaaranżuj krwawe ataki tak, aby społeczeństwo przyjęło zaostrzenie norm prawnych i przepisów za cenę własnej wolności. Lub: wykreuj kryzys ekonomiczny aby usprawiedliwić radykalne cięcia praw społeczeństwa i demontaż świadczeń społecznych.

3. Stopniuj zmiany
             Akceptacja społeczna ma to do siebie, że człowiek „przyzwyczaja się” do zmian na gorsze tylko do określonego poziomu. Przesuwaj granicę stopniowo, krok po kroku, przez kolejne lata. W ten sposób przeforsowano radykalnie nowe warunki społeczno-ekonomiczne (neoliberalizm) w latach 1980 i 1990: minimum świadczeń, prywatyzacja, niepewność jutra, elastyczność, masowe bezrobocie, poziom płac, brak gwarancji godnego zarobku – zmiany, które wprowadzone naraz wywołałyby rewolucję.

4. Odwlekaj zmiany
             Kolejny sposób na wywołanie akceptacji niemile widzianej zmiany, to przedstawienie jej jako „bolesnej konieczności” i otrzymanie przyzwolenia społeczeństwa na wprowadzenie jej w życie w przyszłości. Łatwiej zaakceptować przyszłe poświęcenie, niż poddać się mu z miejsca. Do tego społeczeństwo, masy, mają zawsze naiwną tendencję do zakładania, że „wszystko będzie dobrze” i że być może uda się uniknąć poświęcenia. Taka strategia daje społeczeństwu więcej czasu na oswojenie się ze świadomością zmiany, a także na akceptację tej zmiany w atmosferze rezygnacji, kiedy przyjdzie czas.

5. Mów do społeczeństwa jak do małego dziecka
              Większość treści skierowanych do opinii publicznej wykorzystuje sposób wysławiania się, argumentowania czy wręcz tonu protekcjonalnego, jakiego używa się przemawiając do dzieci lub umysłowo chorych. Im bardziej usiłuje się zamglić obraz swojemu rozmówcy, tym chętniej sięga się po taki ton. „Jeśli będziesz mówić do osoby tak, jakby miała ona 12 lat, to wtedy, z powodu sugestii, osoba ta prawdopodobnie odpowie lub zareaguje bezkrytycznie, tak jakby rzeczywiście miała 12 lub mniej lat”

6. Skup się na emocjach, nie na refleksji
              Wykorzystywanie aspektu emocjonalnego to klasyczna technika mająca na celu obejście racjonalnej analizy i zdrowego rozsądku jednostki. Co więcej, użycie mowy nacechowanej emocjonalnie otwiera drzwi do podświadomego zaszczepienia danych idei, pragnień, lęków i niepokojów, impulsów i wywołania określonych zachowań.

7. Utrzymaj społeczeństwo w ignorancji i przeciętności
             Spraw, aby społeczeństwo było niezdolne do zrozumienia technik oraz metod kontroli i zniewolenia. „Edukacja oferowana niższym klasom musi być na tyle uboga i przeciętna na ile to możliwe, aby przepaść ignorancji pomiędzy niższymi a wyższymi klasami była dla niższych klas niezrozumiała”.

8. Utwierdź społeczeństwo w przekonaniu, że dobrze jest być przeciętnym
           Spraw, aby społeczeństwo uwierzyło, że to „cool” być głupim, wulgarnym i niewykształconym.

9. Zamień bunt na poczucie winy
           Pozwól, aby jednostki uwierzyły, że są jedynymi winnymi swoich niepowodzeń, a to przez niedostatek inteligencji, zdolności, starań. Tak więc, zamiast buntować się przeciwko systemowi ekonomicznemu, jednostka będzie żyła w poczuciu dewaluacji własnej wartości, winy, co prowadzi do depresji, a ta do zahamowania działań. A bez działań nie ma rewolucji!

10. Poznaj ludzi lepiej niż oni samych siebie
          Przez ostatnich 50 lat szybki postęp w nauce wygenerował rosnącą przepaść pomiędzy wiedzą dostępną szerokim masom, a tą zarezerwowaną dla wąskich elit. Dzięki biologii, neurobiologii i psychologii stosowanej „system” osiągnął zaawansowaną wiedzę na temat istnień ludzkich, zarówno fizyczną jak i psychologiczną. Obecnie system zna lepiej jednostkę niż ona sama siebie. Oznacza to, że w większości przypadków ma on większą kontrolę nad jednostkami, niż jednostki nad sobą.

          Nic dodać, nic ująć! Patrząc na poczynania polskiego rządu rodzi się refleksja, że nasi ministrowie są niezwykle „pojętni” na sugestie Chomsky'iego i stosują je wprost „organicznie”. Pewnie jeszcze, jako suplement, posługują się wskazówkami zawartymi w nieśmiertelnym dziele „Książę” Niccolò Machiavelliego.


wtorek, 11 czerwca 2013

Amputacja nogi, ale nie tej co trzeba

             Pacjent budzi się po operacji i widzi przy swoim łóżku chirurga, który go „ciął”.
- Mam dla pana dwie wiadomości, jedną dobrą, drugą złą – dość wesoło zagaja lekarz. – Od której zacząć?
- Może … od tej złej – decyduje się pacjent.
- Wie pan, przywieźli pana w nocy, a ja zmęczony już byłem jak cholera! Asystent powiedział – amputacja nogi! No to uciąłem… Ale nie tę.. No i drugą też musiałem uciąć – kończy po chwili.
- A ta dobra wiadomość? – pyta pobladły pacjent.
- Gościu, co leży na sali obok, zgodził się od pana buty odkupić!

           Czarny humor, ale najczarniejsze jest to, że taki przypadek miał miejsce w Tampa na Florydzie (USA). 
            Pechowym pacjentem był chory na cukrzycę 52-letni Willie King. W 1995 r. pomyłkowo amputowano mu lewą nogę, zamiast prawej. Tę odcięto mu miesiąc później. Skończyło się odszkodowaniem 900 ty. dolców od szpitala i 250 tys. „zielonych”
od chirurga, którego na pół roku zawieszono.
            Proces sądowy wykazał, że „zdrowa noga”, wcale zdrowa nie była, że i tak trzeba by ją w najbliższym czasie amputować. Nic to jednak nie dało, wyrok był jednoznaczny – ewidentny błąd lekarski!
Willie King zmarł w 2001 r. po operacji wszczepienia bypassów. Wytworzył się zakrzep i zator.