kontakt

poniedziałek, 30 września 2013

Pierwszy „job”, czyli żadna praca nie hańbi

            Nie ma pracy dla ludzi z mim wykształceniem! - mawia Ferdek Kiepski. Siedzi więc przed telewizorem i obciąga kolejne piwo. Nie sieje, nie orze, a zbiera! Za co piwkuje?! To pozostanie słodką tajemnicą scenarzystów serialu! Tak jak ubiór jego żony Halinki, która już do pracy wychodzi ubrana w fartuch i czepek pielęgniarki. Żyję już parę lat na tym najlepszym ze światów, ale takiego stwora na ulicy jeszcze nie widziałem!
            Ale „do jaja”! Skoro o aktorach mowa... Wydaje się, że światowym, hollywoodzkim gwiazdom, zawsze było z górki. Nie do końca... Pierwszą czy kolejną pracę, nie wszyscy zapamiętali „z wdzięcznością”. Czasem było nieciekawie, wręcz siermiężnie. Ale na chlebek trzeba było jakoś zarobić... 
 
Danny DeVito
           Był okres, gdy nie miał nawet na czynsz za mieszkanie. Podejmował się wszytkich prac, jakie się nawinęły. Przez pewien czas pracował w zakładzie pogrzebowym i stylizował fryzury nieboszczyków.







Christophen Walken
           Ponoć ma niebywałe podejście do zwierząt. Kiedyś zajmował się nawet ich tresowaniem w cyrku. 











 
Brad Pitt
            Pracował w restauracji El Pollo Loco na Sunset Boulevard w Los Angeles w dość specyficznej „roli”. Chodził po ulicach przebrany za kurczaka i zapraszał gości do środka.









Megan Fox
             Podobną fuchę podłapała Megan Fox. Przebrana za banana reklamowała sklep z koktajlami mlecznymi, w którym pracowała.









Jennifer Aniston
          Myła kiedyś toalety. Potem była kurierem rowerowym.


















    
Al Pacino
           Pracował jako bileter w kinie. Potem, gdy go wyrzucono, przez kilka lat był doręczycielem przesyłek w redakcji „Cemmentary”, ucząc się jednocześnie w szkole aktorskiej Herbert Berghof Studio.













 
Bruce Willis
            Zaczynał od hodowania owiec w Alabamie, później był ochroniarzem. Po przeprowadzce do Nowego Jorku pracował jako kelner w Cafe Central, która w owym czasie była popularnym miejscem spotkań amerykańskich celebrytów. Marzenia o karierze aktorskiej były jakby placem na wodzie pisane, bo... mocno się jąkał. 




Sandra Bullock
             Po porzuceniu studiów na East Carolina University w Greenville w Północnej Karolinie (ostatni semestr), przeniosła się na Manhattan, gdzie utrzymywała się pracując m.in jako barmanka, kelnerka, garderobiana, itp. 









Mickey Rourke
              Zanim został aktorem pracował w domach publicznych i nocnych klubach jako porządkowy, kładł linoleum, był tragarzem, trenerem psów obronnych oraz bokserem amatorem w Miami.















Sean Connery
              Gdy miał 13 lat, zakończył edukację. Później pracował m.in. jako ochroniarz i model. W siedemnastym roku życia wstąpił do wojska, lecz zwolniono go z powodu wrzodów żołądka. Mając 18 lat, zajął się kulturystyką – jednym z ważniejszych jego sukcesów w tej dziedzinie było zajęcie trzeciego miejsca w konkursie Mister Universum (1953 r.). Następnie dostał się do chórku marynarzy.










            Nieźle, prawda? Na polskim podwórku też by się kilkanaście takich przykładów znalazło. Tak więc - Głowa do góry! - jak mówił kat do skazańca. Może twoje pięć minut czeka za rogiem? Nadzieja, ponoć, umiera ostatnia.


niedziela, 29 września 2013

Trochę lata jesienią, czyli nagie cycki na pustyni

              Burning Man („Płonący człowiek”) to coroczna impreza na pustyni Black Rock w północnej Newadzie. Nazwa pochodzi od rytualnego, tradycyjnego podpalenia kukły w sobotni wieczór. Jeden z pomysłodawców tych spotkań, Larry Harvey, chciał podobno w ten sposób symbolicznie pogrzebać przeszłość po tym, jak zostawiła go dziewczyna. Inne niepotwierdzone przez pomysłodawców źródło inspiracji to słynny film „Kult”.
              Festiwal rozpoczyna się w ostatni poniedziałek sierpnia i trwa osiem dni.
              Uczestnicy, spotkanie traktują jako eksperyment w wyrażaniu swojej ekspresji, praktycznie bez ograniczeń. Przypomina to nieco neopogańskie święto zaadaptowane do współczesnych warunków.
              Oprócz płonącej kukły, będącej punktem kulminacyjnym imprezy, organizatorzy zapewniają m.in. rozbudowane pokazy laserowe czy prezentacje wizualnych efektów wysokich napięć w postaci maskotki, Magneto Mana. Atrakcyjność Burning Mana polega na aktywności samych uczestników, na ich barwnych strojach (czasem ich braku), wymyślnych środkach lokomocji poruszających się po terenie festiwalu czy prowizorycznych konstrukcjach, które ustawiane są na pustyni. Bardzo często nawiązują do baśni, mitologii, tradycji religijnych, przez co impreza nabiera niecodziennego charakteru, coś jak kilkudniowe parateatralne zaimprowizowane show, bez podziału na widownię i wykonawców.
             W 2008 r. udział w Burning Manie wzięło 49599 osób, wśród nich dużo osób z Doliny Krzemowej, związanych z technologią i biznesem. By nad tym w miarę rozsądnie zapanować, organizatorzy od następnego roku, z założenia, ograniczyli liczbę uczestników do 50.000. 
              Jednym z elementów Burning Mana jest Critical Tits Bike Parade (Rowerowa parada krytycznych cycków). 

              Kierowana jest głównie do kobiet, ale biorą w niej udział również nieliczni mężczyźni.

              Gromadzi ok. 5000 uczestniczek, które w strojach topless na swoich „rumakach” przemierzają pustynię. Są aktywistkami „Masy Krytycznej”, międzynarodowego ruchu rowerowego. 
               Z fotografowaniem są problemy, trzeba mieć specjalne pozwolenie, ale wszystko jest do załatwienia. Głównie chodzi o wyeliminowanie niezdrowych emocji. 

                 Niektóre kobiety zasłaniają twarze szalikami, chustami czy apaszkami, ale są to wyjątki. 
                Zadzieram kiecę i już lecę!


sobota, 28 września 2013

Stopy jak u laleczki – kalekie piękno

              Krępowanie (bandażowanie) stóp to chiński obyczaj kultywowany od ok. X do początków XX wieku, polegający na bandażowaniu stóp dziewcząt, celem ich skrócenia, co miało być cool. Wiąże się to z ich deformacją do tego stopnia, ze kobiety miały kłopoty z utrzymaniem równowagi, a w krańcowych przypadkach nie mogły nawet chodzić. 
 
             Zabieg polegał na owijaniu stóp bandażem, tak aby zagiąć palce - z wyjątkiem wielkiego - w kierunku pięty, co doprowadzało do złamania kości śródstopia. Najkrótsze stopy, zwane „złotym lotosem” miały 7-10 cm długości.   Zwykle to matka doglądała krępowania stóp u córki, bo krótkie stopy były istotną kartą przetargową podczas swatania dziewczyny i umożliwiały awans społeczny. Im krótsze stopy - tym większy awans.






               Najczęściej zabieg zaczynano u dziewcząt w wieku 5 -12 lat. Stopy owijano bardzo ciasno bandażem, a dziewczynie podawano dietę, która miała wywołać zmiękczenie kości, co ułatwiało złamanie i deformację. Bandaż co tydzień owijano ciaśniej. Krępowanie było źródłem wielkiego bólu. Powstające na skutek złamania otwarte rany niosły ryzyko zakażenia i powikłań. Szacuje się, że umierało od nich co najmniej 10 proc. dziewcząt.
Stopy trzeba było owijać bandażem do końca życia. Jeżeli zabieg wykonano niepoprawnie, były one dla właścicielki źródłem przewlekłego bólu. Czasem zabieg wywoływał częściowy paraliż i/lub zanik mięśni (atrofię). 
                Początkowo krępowanie stóp stosowano u dziewcząt z wyższych klas społecznych, od których nie wymagano wykonywania intensywnych prac fizycznych. Obyczaj, który był wyznacznikiem statusu społecznego, przyjął się z czasem również wśród klas niższych. Za czasów ostatniej dynastii, Qing (1644-1912), rozpowszechniony był wśród wszystkich warstw społecznych, szczególnie na północy kraju. Krótkie stopy były w Chinach symbolem wytworności i zapewniały właścicielce dobre zamążpójście. Krępowanie miało także podtekst erotyczny, na co zwrócił uwagę również Zygmunt Freud dostrzegając w nim fetyszyzm.
               Po powstaniu Republiki Chińskiej w 1912 r. zabieg został zakazany, ale w tajemnicy dlej go praktykowano.Po utworzeniu Chińskiej Republiki Ludowej w 1949 r. całkowicie go wypleniono. W Chinach wymarło już niemal całkowicie ostatnie pokolenie kobiet, które poddawano krępowaniu stóp.
 
             102-letnia Han Qiaoni jest jedną z nielicznych żyjących kobiet, która w dzieciństwie przeszła gehennę krępowania stóp. Mieszka we wsi Yuxian na północy Chin (prowincja Shanxi). 

















 
           Zabieg przeprowadzono, gdy miała zaledwie dwa lata. Pół roku trwało, zanim przyzwyczaiła się do bólu i nauczyła chodzić. 





















            Szacuje się, że takiemu zabiegowi w XIX w. poddawano ok. 50% dziewcząt. Mimo zakazu tych praktyk, jeszcze współcześnie około miliona chińskich kobiet
ciągle myśli, że małe stopy są wyznacznikiem atrakcyjności i dziewczynki (szczególnie na zapadłych wsiach) są poddawane tym rytuałom.
            


                          

piątek, 27 września 2013

Broda mężczyźnie urody doda

            39-letni Isaiah Webb z San Francisco nie lubi się golić, więc zapuścił brodę. Ale jaką brodę! Hoduje ją od 14 lat i co tydzień zmienia „fryzurę”. Urosła do imponujących rozmiarów, jest co kształtować!
            Pomysły ma zupełnie odlotowe!
             A to używa ją jako miskę do makronu, co podsunęła mu żona
             a to wykorzystuje rady i koncepcje fanów z netu. Tę wersję nazwał „Schody do nieba”.
              Co tydzień swoje fotki „w nowej fryzurze” prezentuje na portalach Reddit, Instagram i Tumblr.
              Jedna z jego ulubionych wersji to „uchwyt na kubki”. 
               Może to być też „przenośny stolik”. Isaiah Webb używa ksywki Incredibeard, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „niesamowity brodacz”. 
               Oczywiście bierze udział w różnych konkursach i kosi nagrody. Ten projekt nazwał „The Terminal Trapezoid” (coś jak trapezowy terminal) I zdobył pierwszą nagrodę w klasyfikacji generalnej na NorCal Beard w Folsom „w stylu wolnym”.
              Broda jest dla mężczyzny tym, czym dla kobiety dziecko – uważa Isaiah Webb.
W Polsce mówi się inaczej – twarz mężczyzny bez brody wygląda jak dupa niemowlaka.




czwartek, 26 września 2013

W tym szaleństwie jest metoda! Cynizm czy realizm?

            Janusz Korwin-Mikke, stojący na czele Nowej Prawicy, jest politykiem najdłużej popierającym zniesienie absurdalnych przepisów antynarkotykowych w Polsce. Jego stanowisko w tej sprawie jest niezmienne od ponad dwudziestu lat, a dotyczy głównie „marychy”. Przez ten czas dał się poznać, jako bezkompromisowy obrońca wolności osobistej i gospodarczej, tak bardzo w praktyce kwestionowanych i łamanych.
            W zasadzie, by niczego nie przekłamać, warto zacytować słowa Janusza Korwin-Mikke.
  „Powiedzmy, że jutro Władzuchna w łaskawości swej postanowi, że codziennie każdemu będzie dawać za darmo wiązkę trawki. Wolne Konopie byłyby zachwycone. My – wściekli.
I to aż z trzech powodów:
1) Bo nadal istnieje (i umocnił swoją pozycję!) KTOŚ, kto może mi POZWOLIĆ – a więc i NIE POZWOLIĆ – ma jedzenie, picie, palenie, wąchanie - tego, na co ja mam ochotę.
2) Bo KAŻDEMU – a więc i nieletnim bez zgody i wiedzy rodziców.
3) Bo „za darmo” - czyli z kieszeni podatników (także i tych, którzy palenie marijuany surowo potępiają!)
Chyba różnica – zasadnicza – jest jasna?
Na Wolne Konopie możemy liczyć tylko w jednej sprawie. I na ich poparcie, oczywiście, liczymy. Po prostu: mamy wspólny interes.
Oni chcą ćmić gandzię – my: zmieniać Polskę!”
               Nic dodać nic ująć! Szczere do bólu postawienie sprawy! Nie ma tu rozmydlenia i zakulisowych „dogadywań”. Zresztą Janusz Korwin Mikke od dawna wpisuje się w hasła z 1968 r. rzucane na paryskiej Sorbonie – Zabrania się zabraniać!
              Nawet Janusz Palikot wygląda przy takim dictum bezbarwnie. Tak naprawdę podpiera się tezami o nieszkodliwości jarania, bez żadnej społeczno-politycznej wizji.

środa, 25 września 2013

Zmartwychwstanie Johna Lennona

             Kanadyjski dentysta, Michael Zak, wpadł na pomysł, by sklonować Johna Lennona. W 2011 r. za 32 tys. dolarów kupił na aukcji ząb trzonowy ex Beatlesa i z niego chce uzyskać kod DNA. Mają tym się zająć amerykańscy lekarze, którym przekazał ząb. Jak na razie wszystko jest OK, ale współpraca naukowców w klonowaniu stoi pod dużym znakiem zapytania. 
Opanowano obecnie metody klonowania wielu gatunków roślin i zwierząt.
Klony otrzymane w czasie procesu nie są w 100% genetycznie identyczne z dawcami. W trakcie tego procesu wymienia się bowiem tylko materiał genetyczny zawarty w jądrze komórkowym pozostawiając DNA biorcy. Ma on jednak minimalny wkład w dziedziczenie cech genetycznych, ale jakiś ma. 
Naturalną konsekwencją sukcesów w klonowaniu ssaków jest idea sklonowania człowieka. Budzi ono jednak głębokie kontrowersje natury etycznej. Pierwsze pozornie wiarygodne doniesienie o sukcesie transferu jądrowego u człowieka pojawiło się w 2004 roku z południowokoreańskiej grupy badawczej pod kierunkiem Hwang Woo-suka. Rok później okazało się jednak, że badania te były sfałszowane.
Klonowanie ludzi w celach reprodukcyjnych ma niewielki sens praktyczny, dodatkowo niedoskonałości natury technicznej i mutacje somatyczne w komórkach będącymi donorami materiału genetycznego, powodują, że przy obecnym stanie technologii, ludzki klon najprawdopodobniej cierpiałby na zaburzenia natury genetycznej. Tak więc klonowanie ludzi, przynajmniej na razie, z medycznego punktu widzenia jest nieetyczne, ale… pewnie ktoś coś tam kombinuje. 
Innym pomijanym problemem jest kwestia psychiki i zdolności klonu. Czy byłby tak samo uzdolniony i w tym samym kierunku, jak dawca DNA?
Człowieka kształtują głównie przeżycia, emocje i doświadczenia zakodowane gdzieś w podświadomości. Na tej podstawie wyrabiamy sobie sądy o rzeczywistości i najprościej mówiąc – charakter. 
Jaki byłby sklonowany John Lennon, który został zastrzelony (1980 r.) w bramie swojego domu Dakota na nowojorskim Manhattanie przez Marka Davida Chapmana?
Może lepiej nie widzieć, nie próbować przechytrzyć i oszukać natury? Na pewno nie byłby to „ten sam” John Lennon, byłby to fizycznie „taki sam”, ale mentalnie, charakterologicznie i emocjonalnie „inny” Lennon.
            Idąc dalej tym tropem… „Oczeń smieszno i straszno” było by spotkać na ulicy co krok - Jimmi Hendrixa, Elvisa Predley’a, Jima Morrisona czy Janis Joplin... O Marylin Monroe nie wspominając…


 

 

 

wtorek, 24 września 2013

Obrażone mohery i faceci w sukienkach

            Wydawało się, że „aresztowanie obrazów” wprost z wystawy, to domena działań rosyjskich cenzorów. Niedawno bowiem rosyjska policja zarekwirowała kilka obrazów i instalacji z galerii Muzeum Organów w St Petersburgu.

            Ale nie! Polska nie pozostaje w tyle!
            Podczas festiwalu ART.eria w Częstochowie, który odbywał się w Alejach, „zniknęły” cztery obrazy, które prześmiewczo traktowały sferę religii. Wcięło je pierwszej nocy festiwalowej, z 7 na 8 września.
           ART.eria to festiwal sztuk wizualnych i w Częstochowie odbywa się po raz trzeci. Organizuje go fundacja Kulturoholizm, stworzona przez młodych plastyków i animatorów kultury. Przez kilka dni w centrum miasta odbywały się happeningi, wystawy, prowokacje artystyczne. 
              Poszło o plenerową wystawę prac artysty występującego pod ksywą „Sztuczne Fiołki". Jego memy znane są z netu, teraz wydruki komputerowe umieszczono na specjalnych stojakach wzdłuż częstochowskiej alei Najświętszej Maryi Panny. Gościu przerabia znane dzieła sztuki dodając komiksowe dymki. 
               Obrazy „odnalazły się” po dziesięciu dniach w kurii biskupiej.
               Oczywiście nikt nic nie wie – kto, jak i dlaczego. Rzecznik prasowy archidiecezji częstochowskiej, ks. Piotr Zaborski, mówi na zasadzie – ktoś przyniósł, ktoś zostawił... Pracownicy, którzy je odebrali, „nie wiedzieli”, że są one częścią jakiejś wystawy. Ponieważ na tylnej części obrazów widniało nazwisko dyrektora Muzeum Częstochowskiego, został poinformowany, że prace znajdują się w kurii. Rzecznik trochę się plącze „w zeznaniach”, gdyż najpierw mówił, że obrazy odebrali pracownicy kurii na portierni, potem, że pozostawiono je w poczekalni. „Gazeta Wyborcza” twierdzi, że prace „zwinęli” księża.
             To doprawdy drobiazg, że organizatorzy twierdzą, iż obrazy skradziono w nocy z 7 na 8 września, a kuria, iż przyniesiono je 15 września.
             „Dobrzy ludzie” zareagowali, gdyż obrażono ich uczucia religijne. Jaka to pojemna formuła!






poniedziałek, 23 września 2013

Statki na złom!

             Złomiarze w Polsce lekko nie mają, by zarobić na kieliszek chleba gotowi są nawet w ekspresowym tempie rozebrać tory kolejowe, czy zdemontować trakcję elektryczną. Oczywiście, gdyby to miała być oficjalna tyra, nikt by się nie fatygował.
              Tymczasem złomowanie potężnych „ustrojstw”, w tym pełnomorskich statków, może być intratnym interesem. Jest to ważny element gospodarki wielu krajów Azji Południowej.
Przodują w tym biznesie Indie i Bangladesz. 
                Złomowanie przeprowadza się w prowizorycznych stoczniach, często kilka kilometrów w głębi lądu. Statki wciąga się tam w czasie przypływu. 
             Warunki pracy są często zabójcze. Złomowanie najczęściej wiąże się z utylizacją szkodliwych odpadów i substancji, kiedyś w normalnym użyciu, jak np. azbest czy trujące farby. 
              Zdarzają się również grożące wybuchem resztki paliwa czy pozostałości ładunku.
O jakimś tam BHP nikt nie słyszał. Pracownicy zarabiają kupę szmalu, bo jakieś 5 dolców dziennie.


niedziela, 22 września 2013

Najdroższe gówno świata

            Kopi luwak to gatunek kawy pochodzący z południowo-wschodniej Azji, wytwarzany z ziaren kawy, które wydobywane są z odchodów zwierzęcia z rodziny łaszowatych, łaskuna muzanga (Paradoxurus hermaphroditus), nazywanego popularnie cywetą, a lokalnie luwak.
 
             Łaskun chętnie zjada owoce kawowca, ale nie trawi jego nasion, a jedynie miąższ. Po nadtrawieniu przez enzymy trawienne i lekkim sfermentowaniu przez bakterie produkujące kwas mlekowy ziarna przechodzą przez przewód pokarmowy i są wydalane. 















 
            Zwierzę zjada tylko najlepsze owoce, a przez przejście przez przewód pokarmowy łaskuna ziarna kawy tracą gorzki smak i kawa z nich wytwarzana zyskuje nowy, łagodny aromat.







                Po oczyszczeniu kawę przetwarza się w typowy sposób. Ten gatunek zbierany jest przez ludność z wysp indonezyjskich (Sumatra, Jawa, Celebes), a w mniejszym stopniu z Filipin i Wietnamu. Wysoka cena skupu czasem skłania mieszkańców tych terenów do łowienia łaskunów i karmienia ich owocami kawy dla łatwego uzyskania znacznych ilości tego gatunku kawy.



               Kopi luwak jest najdroższą kawą na świecie - kilogram kosztuje około tysiąca euro. Wynika to z faktu, że jej światowe „zbiory" wynoszą zaledwie 300 - 400 kg rocznie. Głównymi konsumentami są Stany Zjednoczone i Japonia, chociaż staje się dostępna też w innych krajach, w tym także w Polsce.
              A jak! W Polsce każde odpowiednio rozreklamowane gówno zawsze znajdzie nabywców! Snobów ci u nas dostatek!


sobota, 21 września 2013

Pocztówka dotarła do adresata po 51 latach

           „Majstry” od innowacji największe pole do popisu mają grzebiąc w usługach pocztowych i kolejowych rozkładach jazdy (o wyprzedaży po kawałku majątku nie wspominając). Okazuje się, że nie tylko w Polsce. 
              51 lat trwało doręczenie kartki z pozdrowieniami do Roe Volciano koło Brescii w Lombardii, we Włoszech. Adresowana była do Alessandro Scarpelliniego, a wysłał ją z Ostii pod Rzymem jego sąsiad, który bawił tam na wakacjach w 1962 r.
             Adresat zmarł 20 lat temu, kartkę w swojej skrzynce pocztowej znalazł jego syn – Giuliano. Zaadresowana była zupełnie poprawnie, przyklejony był też odpowiedni znaczek za 15 lirów.
             Co, jak i dlaczego pozostanie słodką tajemnicą tamtejszego urzędu pocztowego.

 

piątek, 20 września 2013

Szarża Huzarska sprawnego umysłowo inaczej

              Radnemu miasta Legnicy (z nadania SLD), Michałowi Huzarskiemu, poluzowały się śrubki w mózgu.
              Oszczędności dla budżetu widzi w innej „organizacji” pomocy dla niepełnosprawnych. „Zamiast płacić za wiele etatów pracownic socjalnych, które chodzą codziennie do niepełnosprawnych, w jednym domu pomocy społecznej można stworzyć kilka stanowisk pracy. A to byłaby znaczna oszczędność” – postuluje.
              W swoich pomysłach idzie dalej. Sam jest wicedyrektorem ds. finansowych legnickiego szpitala, więc idzie za ciosem. Miejscowa służba zdrowia ma problemy z pomocą medyczną dla ludzi niepełnosprawnych. Nie dość, że sami sobie nie radzą, to jeszcze chorują. A to kosztuje! Za czas ich rekonwalescencji w lecznicy, nawet wielomiesięczny, płaci szpital, który w tym czasie mógłby zarabiać na wysokopłatnych operacjach czy zabiegach.
  Tak więc najlepiej ich ubezwłasnowolnić, by nie gęgali, odebrać majątek (wszystko, razem z mieszkaniami!), sprzedać i umieścić wszystkich w jednym DPS-ie. Będzie kasa na ich utrzymanie!
Samorządowcy obecni na posiedzeniu komisji zdrowia zupełnie serio podeszli do tych bredni, nikt nie zaprotestował. Dorota Purga, wiceprezydent Legnicy, odpowiedzialna za opiekę medyczną i pomoc społeczną zauważyła jedynie, że... nie ma możliwości prawnych, aby taki projekt wdrożyć w życie. Radny Michał Huzarski przekonywał, że możliwości są, tylko trzeba chcieć je wykorzystać.
Jasne! Są przecież równi i równiejsi! Prawo można nagiąć, albo odpowiednio zinterpretować.
Spokojnie również wszystko przyjęła Grażyna Ostrowska, rzecznik praw pacjenta w legnickim szpitalu. Zwróciła nawet uwagę, na dużą ilość niepełnosprawnych osób zajmujących łóżka w lecznicy, które mogłyby być lepiej, pożyteczniej i korzystniej dla placówki wykorzystane.
Czyli wazelina! Popierajmy się! Nieważne, że to granda!
Docelowo projekt może objąć w Legnicy kilkadziesiąt osób.
„Natychmiast zajmiemy się tą sprawą. Brak mi słów" – skomentował odlot Huzarskiego, Wojciech Olejniczak.
SLD czy LSD?! Polecą głowy?



czwartek, 19 września 2013

Pierwsze ofiary iPhone 5S – dziury w mózgu!

               Jutro ma się rozpocząć oficjalna sprzedaż najnowszego produktu Apple - iPhone 5S. Przed flagowym, firmowym sklepem w Londynie, kolejkowicze czekają nawet kilka dni. A że pogoda nie bardzo, chronią się w prowizorycznych namiotach. 
               iPhone 5S będzie dostępny w trzech kolorach (złoty, srebrny i szary) i ma wbudowany skaner linii papilarnych. Za jego pomocą można odblokować telefon i kupić dodatkowe aplikacje.
Kosztować ma 16GB - £ 549, 32GB - £ 629 i 64GB - £ 709.
              Za odstąpienie miejsca w kolejce trzeba zapłacić niezłą kasę. Jak na razie w granicach £ 250, ale pierwsze pozycje wyceniane są nawet na £ 1000.
             Jak to zwykle bywa, każda nowość, każde gadżety, niektórym ludziom mózg lasują, pewnie czasem powodują również trwałe uszkodzenia, czyli po polsku mówiąc – pierdolca.



środa, 18 września 2013

Rekin spacerujący po dnie oceanu

             Australijscy naukowcy odkryli w wodach wschodniej Indonezji nowy gatunek „chodzącego" rekina. Dotychczas znane były dwa gatunki, które poruszają się odpychając płetwami piersiowymi i miednicy od podłoża, co przypomina „chodzenie”. 
             Nowy gatunek rekina, zupełnie niegroźny dla ludzi, nazwano Hemiscyllium Halmahera. Osiąga długość do 70 cm. Według ichtiologów jest najbardziej podobny do gatunku Hemiscyllium Galei, który można spotkać w zachodniej Papui Nowej Gwinei. Wyraźnie jednak różni się ubarwieniem.
Znane są ryby „latające”, pływające pionowo, żyjące przemiennie w wodzie i na drzewach, teraz ryba „chodzi”. O tempora, o mores!
             Przypomina mi się stary, ale jakby na czasie dowcip.
Dwie krowy siedzą na drzewie i robią na drutach.
- Słoń przeleciał – mówi jedna z nich. Druga milczy.
- Drugi słoń przeleciał!
- Co się tak dziwisz? Może szukają sobie nowego gniazda?