kontakt

sobota, 30 listopada 2013

Pierwszy wibrator i dmuchana lalka

             Każdy orze jak może... A jak urodzajnej „gleby” nie staje, jakoś trzeba sobie ulżyć. Co tu owijać w bawełnę, dotyczy to zarówno kobiet jaki i mężczyzn. Nic co ludzkie, nie jest mi obce, mówił Terencjusz.              
            Temat jakoś mi się skrystalizował po wczorajszej emisji filmu „Histeria”, który „lekko, łatwo i przyjemnie”, nieco beletryzując na potrzeby kina, zobrazował historię upowszechnienia wibratora.
            Początkowo pojawiły się w XIX wieku, w krajach anglosaskich, jako przyrządy medyczne. 
               Za wynalazcę tego urządzenia uznaje się George'a Taylora, którego napędzana parą lub pedałami maszyna, w ciągu 10 minut przenosiła kobiety „do nieba”. Potem konstrukcję uproszczono i urozmaicono.
Stosowano je do leczenia histerii u kobiet. Przypadłość ta, objawiała się … hmmm... w zasadzie wszystkim. Ból głowy, nerwowość, bezsenność, ociężałość, tracenie tchu, słabnięcie, utrata apetytu, apatia czy tak popularne „strzelanie focha”. No to „lekarz” brał się do roboty i „naukowo” doprowadzał „chorą” do orgazmu. Działało!
               Pod koniec XIX wieku, wraz z elektryfikacją domostw wcześniej dostępne tylko dla lekarzy wibratory zaczęły coraz częściej pojawiać się w katalogach dla gospodyń i trafiać do gospodarstw domowych – proces ten rozpoczął się na wiele lat przed pojawieniem się pierwszych elektrycznych żelazek czy odkurzaczy. Stosunkowo niedawno wibratory zaczęto postrzegać głównie jako akcesoria erotyczne.
             Popularność tej „terapii” spadła gwałtownie po roku 1910 r., gdy poddano ją publicznej debacie i kobiety zaczęły się wstydzić „swojej przypadłości”. „Leczyły się” w zaciszu domowym. 
               Napęd wibratorów jest czymś niezbędnym i tym się różni od zwykłego „samoobsługowego” dildo. Zasilane są zwykle bateriami lub bezpośrednio z sieci energetycznej, a wiele nowoczesnych modeli posiada specjalne magnetyczne ładowarki. Dostępny na rynku asortyment jest bardzo zróżnicowany. Oczywiście, można regulować częstotliwość i moc drgań.
              Jako materiały stosuje się m.in. gumę, akryl, silikon, lateks, twarde plastiki, metal, szkło (najczęściej pyrex), a mogą być pochwowe, łechtaczkowe, g-spot, analne i wiele kombinacji tych wariantów.
                Chłopy też jakoś sobie musiały radzić. Co mieli robić i z kim np. marynarze? Nie każdy majtek był „urody” Justina Biebera czy Dawida Wolańskiego. Substytut kobiety zaczęto stosować już w XVII wieku, głównie właśnie wśród francuskich marynarzy. Pierwszą taką „konstrukcją” była „Dame de Voyage”, wykonana ze starych ubrań, czyli po prostu, kilka poskręcanych szmat.
                Bardziej naturalnie wyglądające lalki pojawiły się dopiero po opatentowaniu gumy. W 1904 roku, alchemik Rene Schwaeble napisał o spotkaniu w Paryżu pewnego „Doktora P.”, który zajmował się produkcją dmuchanych lalek dla bardziej wymagających panów.
              Gdzieś cztery lata później, niemiecki dermatolog i seksuolog Iwan Bloch, wspomniał o produkcji masowej dmuchanych gumowych lalek, reklamowanych w paryskich katalogach. Co ciekawe, były w wersjach „damskiej” i „męskiej”. Te ostanie imitowały nawet wytrysk.

            Technologia poszła do przodu! Lalki produkowane są nie tylko z gumy, lateksu czy silikonu, stosuje się również elastyczny żel, który „pamięta” kształt i zachowuje twardość. Niektóre takie „kobiety” mają także system podgrzewania. A wykonanie ich jest takie, że często nawet z bliska wyglądają „jak żywe”. Mistrzami w tej branży są Japończycy.
               W czerwcu 2006 r., Henrik Christensen z fabryki w Network w Wielkiej Brytanii, zajmującej się produkcją różnistych „automatów”, stwierdził w wywiadzie dla Sunday Times, że „ludzie będą uprawiać seks z robotami, w ciągu pięciu lat".
              O tempora! O mores!

czwartek, 28 listopada 2013

Dupa z zatwardzeniem

             Dupa jest do srania, aktor jest do grania! – mawiał ponoć Aleksander Bardini. Gdyby ta spojrzeć na „całokształt”, krakowski Teatr Stary przechodzi wyraźne zatwardzenie. Ongiś wiodąca scena w Polsce, jawi się jako miejsce personalno-formalnych przepychanek.
            Nie widziałem „Do Damaszku” w reżyserii dyrektora Jana Klaty, więc nic nie mam na ten temat do powiedzenia. Wiadomo jednak, że nie ma znaczenia, czy jest to Strindberg, Witkacy czy Szekspir, będzie to przede wszystkim Klata. Podpórka nazwiskiem dramaturga jest tylko pretekstem do prezentacji autorskich wizji.
Przerwanie spektaklu, nie było czymś spontanicznym, była to ewidentna ustawka, o czym zresztą skwapliwie później poinformowali organizatorzy protestu. 
             Aktorzy są jakby „narzędziem” w rękach reżysera, z założenia plastycznym i uległym. Jasne, że do pewnych granic. Czasem za nimi jest tylko ściana. I co wtedy? Albo grają wbrew sobie i wszystko spływa po nich jak po kaczce, albo odchodzą, jak Anna Polony. Nie mam pojęcia jak się czuł Krzysztof Globisz kopulujący ze scenografią, czy Dorota Segda wulgarnie, podobno, imitującą akt seksualny. Ich sprawa i ich artystycznego sumienia.
W zasadzie, jeśli już, pretensje o kierowanie Teatrem Starym w ten, a nie inny sposób można mieć do ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego. On mianował w styczniu nowego dyrektora Teatru Starego. Czego się spodziewał? Że Jan Klata nagle zmieni front i wbrew sobie, będzie sztuki wystawiał „po bożemu”?
„Wynoście się stąd!” – słowa skierowane do protestujących przez Jana Klatę mogą się również odnosić do wszystkich widzów, którym jego wizja nie pasuje. Pozostaje kwestia kto nie przystaje do Teatru Starego i jego tradycji – dyrektor i reżyser, czy widzowie.
Ktoś się musi wynieść.


środa, 27 listopada 2013

Diabeł na XVI-wiecznym muralu

             Mieszkające w Milverton (hrabstwo Somerset, Anglia) małżeństwo Angie i Rhodri Powell podczas remontu swojego domu, odkryło XVI- wieczne malowidło na jednej ze ścian. Jest to prawie naturalnej wielkości portret Henryka VIII. 
               Przez przypadek Rhodri Powell spojrzał na odwróconą do góry nogami pocztówkę, przedstawiajacą mural i … dostrzegł diabła. Z rogami i oczami kozy. Szatana zobaczyć można również, gdy na malowidło patrzy się przez odwracający zestaw optyczny. 
 
             Mural prawdopodobnie powstał „dla jaj”, a umieszczony był w jadalni ówczesnego właściciela posiadłości. Był nim archidiakon z Taunton, Thomas Cranmer, który miał tam letnią rezydencję. 






 
             Fachowcy, którzy zajmują się historią sztuki, twierdzą, że w tamtych czasach dość popularne były zabawy z perspektywą. Świadczą o tym choćby zniekształcenia na słynnym portrecie Henryka VIII pędzla Hansa Holbeina (ok. 1540 r.). Być może również oglądano go przez jakiś układ optyczny.




wtorek, 26 listopada 2013

Reaktywacja „Kobry” - nudy na pudy!

              Szumnie zapowiadana reaktywacja kultowej „Kobry”, totalnie mnie rozczarowała.
              W TVP 1 zaprezentowano na żywo sztukę Rogera Mortimera Smitha, „Dawne grzechy”, w reżyserii Krzysztofa Langa. Już w czasie prób robiono klakę (fotki z przymiarek do spektaklu)
             Miało to być połączenie sensacji i elementów komediowych, a wyszło … jak wyszło. Ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra.
               Przez większą część przedstawienia aktorzy monologowali, opowiadając co i jak, bo na scenie nic się nie działo. Pokrętne tłumaczenia akcji, po prostu nudziły, a drewniana gra, usypiała. Najlepiej bawili się chyba sami wykonawcy, którym jednak nie za bardzo chciało się nauczyć tekstu. Szczególnie bezradny, momentami, był Jan Frycz. To była raczej parodia roli, niż rola. 
              Pozostali aktorzy ( Kamila Baar, Adam Woronowicz, Tomasz Karolak) jakby dostosowali się do tego poziomu. Energii nie było w nich za grosz, wygłaszane kwestie raziły sztucznością. Wszystko na jednym poziomie emocjonalnym, bez zmiany tempa, czy intonacji głosu. Ten poziom emocji oscylował w granicach zera, jak usypiająca mantra. Sama akcja, jeśli była, to szczątkowa. Jednym słowem – flaki z olejem!
            Po spektaklu były ochy i achy, na scenę zaproszono autora, którego ściągnięto na przedstawienie. Był kosz kwiatów, jakby to było jakieś epokowe wydarzenie teatralne.
           Nie było to pierwsze podejście do reaktywacji „Kobry”. W 2008 r. też Krzysztof Lang w „Fabryce Trzciny” wystawił „Kobietę w czerni”, na postawie powieści Susan Hill. Entuzjazmu nie było.
Wydaje się, że po raz drugi para poszła w gwizdek.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Śmierć na boisku, czyli Pon Buczek sprzyjał gospodarzom

             Niecodzienne i w zasadzie do dzisiaj nie wyjaśnione zdarzenie, miało miejsce w 1998 r. w czasie meczu piłkarskiego w Demokratycznej Republice Konga. W Kinszasie zmierzył się drużyny Basanga (gospodarze) i Bena Tshadi (goście). Wynik był 1:1, gdy nagle, podobno z jasnego nieba, w boisko uderzył piorun. Zginęła cala drużyna gości, gospodarze – o dziwo! - wyszli bez szwanku. 30 innych osób zostało poparzonych i trafiły do szpitala.
             Zaraz pojawiły się oskarżenia o czary, co w tych regionach Afryki nie jest czymś niezwykłym.
Hmmm... Sprawa nigdy nie została dokładnie zbadana, gdyż był to czas wojny domowej, toczącej się na wschodzie Konga.
            Nikt nie wpadł na pomysł obejrzenia butów piłkarzy. Być może goście mieli, po prostu, metalowe korki, a wiadomo, metal przewodzi prąd...
           Co ciekawe, bardzo podobny przypadek miał miejsce kilka dni wcześniej w Johannesburgu (RPA). Mecz piłkarski toczyły drużyny Jomo Cosmos i Moroko Swallows, wynik był 2:0 dla Jomo, do końca brakowało 12 minut, gdy w boisko walnął piorun. 
 
               Tym razem było po równo, połowa jednej i drugie drużyny padła na murawę wijąc się z bólu, pozostali byli wyraźnie oszołomieni, rękami osłaniali oczy i uszy. Sędzia jakby się „zaciął”, gwizdał bez przerwy.
Obyło się bez ofiar śmiertelnych, ale i tak kilka osób trafiło do szpitala (arytmia serca), w tym dwóch graczy „Jaskółek”.
               Po dokładniejszych badaniach okazało się, że nie było tak źle. Pojawiły się oskarżenia, że większość graczy gości symulowała porażenie, by przerwać mecz. Byli przecież „do tyłu”.

niedziela, 24 listopada 2013

Porno i duszno w Pompejach

               Pompeje, dawniej Pompeja, to miasto w regionie dzisiejszej Kampanii we Włoszech, zniszczone w czasach cesarstwa rzymskiego przez erupcję Wezuwiusza w 79 r. Popiół wulkaniczny, który zasypał Pompeje, utrwalił budowle, przedmioty oraz niektóre ciała ludzi i zwierząt, co współcześnie umożliwia obejrzenie wyglądu starożytnego rzymskiego miasta. Ruiny Pompejów położone są ok. 20 km na południowy wschód od Neapolu, a zabytki odkopano już w połowie XVIII w.
               Odkopano, ale problem w tym, że nie wszystkie zostały „upublicznione”. Cześć uznano za „nieobyczajne” i ukryto w „Gabinetto Segreto” ( „Tajemniczy pokój”, część Narodowego Muzeum Archeologicznego w Neapolu), na blisko 200 lat.
             Sprawcą „zamieszania” był król Obojga Sycylii, Franciszek I Burbon, który obejrzał kolekcję w 1819 r. Był tak oburzony, że kazał „pornograficzne elementy” ukryć. Dopiero niedawno udostępniono je zwiedzającym.
                 Stosunkowo najbardziej znanym eksponatem z Gabinetto Segreto, jest posąg bożka Pana, w czasie seksu z kozą. 





                  Erotyczne freski również dostały „szlaban” na dokładne oglądanie. Zasłonięto je metalowymi żaluzjami i były tylko częściowo widoczne. 
                Dla pruderyjnych uczonych, zupełnie nie do przyjęcia były falliczne symbole, które rozmieszczone były dookoła miasta, a nawet jako freski na fasadach sklepów. 

 
             Erotyczne obrazy i rzeźby były częścią codziennego życia w Pompejach, podobnie jak w całym cesarstwie rzymskim. Nagie przedstawienia kobiet i mężczyzn były czymś zupełnie normalnym, dopiero późniejsze pokolenia poczuły się „zgorszone”, szczególnie w epoce wiktoriańskiej, gdzie seks był zupełnym tabu.
            Ano, tak jest... Jednego podnieca naga baba, innego kura czy owca, a jeszcze innych dziupla w dębie. To tak jak z tym żołnierzem, któremu wszystko kojarzyło się z dupą.


sobota, 23 listopada 2013

Pijany jak Polak, pijany jak świnia…

             Powiedzenie „pijany jak Polak”, ponoć ma korzenie we Francji. Wbrew pozorom, nie jest tak zupełnie „do tyłu”. Oznacza bowiem kogoś, kto mimo stanu „wyraźnie wskazującego”, zachowuje sprawność fizyczną i „jeszcze” myśli. Innymi słowy człowieka z „mocną głową", co to lubi i może wypić. Chodzi to jeszcze inaczej, określa człowieka z nieprzeciętną odwagą i brawurą.
Znane są, co najmniej, trzy wersje pochodzenia tego powiedzenia, ale wszystkie wiążą się z postawą polskich żołnierzy w czasie wojen napoleońskich.
Wąwóz Somosierra
Rozkaz szarżowania wąwozu na przełęczy Somosierra (1808 r.) wywołał wśród generałów otaczających cesarza tak wielkie zdumienie, że jeden z nich miał powiedzieć: „Trzeba być pijanym, by taki rozkaz wydać i trzeba być pijanym, by go wykonać”.
To raczej mało prawdopodobne. Inny przekaz mówi, ze słowa te brzmiały: „Trzeba być pijanym, by wykonać taki rozkaz”. Po zwycięskiej szarży Napoleon dowiedział się o tych słowach i podobno powiedział: „Chciałbym, żeby wszyscy moi żołnierze byli pijani jak ci Polacy”.
  Porządek musi być!
Po jednej z bitew z hiszpańskimi powstańcami, żołnierzom wydano dodatkowe racje gorzałki i innych trunków. W nocy niespodziewanie na inspekcję oddziałów przyjechał Napoleon wraz ze swoim sztabem. Ogłoszono alarm, co spowodowało niezły kocioł.
Jedynie oddziały polskie stanęły natychmiast do przeglądu w należytym porządku, pozdrawiając Napoleona okrzykami. Bonaparte, zwracając się do sztabu, powiedział: „Życzyłbym sobie, aby każdy żołnierz mojej armii był zawsze pijany jak Polak”.
  Bitwa pod Frydlandem
Po bitwie (1807 r.), w której brali w udział m.in. Wielkopolanie dowodzeni przez Jana Henryka Dąbrowskiego, zarządzono odpoczynek i… rozpoczęło się ponoć trzydniowe pijaństwo. W gardło dawali wszyscy, ale gdy niespodziewanie Rosjanie rozpoczęli kontratak, okazało się, że jedynie Polacy stanęli do walki, reszta wojska była zbyt nawalona.
Udało im się powstrzymać nieprzyjaciela i osłonić resztę armii. Napoleon miał w rozkazie dziennym następnego dnia napisać: „Jeżeli już macie pić, to pijcie jak Polacy”.
Hmmm… Nie od dzisiaj wiadomo, że człowiek nie wielbłąd, napić się musi, szczególnie Polak. W sprawach „gardłowych” dużo do powiedzenia miał by wywodzący się z zamku Świny (Pogórze Bolkowskie, Dolny Śląsk) ród Świnków (von Schweinichen). 
Władał od 1270 r. zamczyskiem i jego rzeźbiony herb widnieje ponad wejściem do zamku. Ród Świnków zasłynął z konsumpcji ogromnych ilości alkoholu, głównie wina. Kilkupokoleniowa „wprawa” spowodowała przekazywaną genetycznie, dużą odporność „na procenty”
Przykładem specyficznego „talentu” rodu może być odnotowana wzmianka o pijackim pojedynku (1750 r), podczas którego Georg von Schweinichen, wypił ceber do pojenia koni napełniony winem.
Inni „rodowi” nie pozostawali w tyle, odnotowując kolejne rekordy i alkoholowe ekscesy. Czasem jednak przeceniali swoje siły i „legli w boju”. Stąd też po okolicy krążyło powiedzenie: „Pijany jak Świnka”, przerobione później, pewnie spontanicznie i „okolicznościowo”, ze względu na zachowania i wygląd „amatora kwaśnych jabłek”, na bardziej adekwatne i zrozumiałe: „Pijany jak świnia”.

 



piątek, 22 listopada 2013

WyRUCHani bez mydła, czyli ruchy posuwisto-zwrotne

             „Tryptyk z życia klasy próżniaczej" taki tytuł miał billboard, który w centrum Warszawy próbowali wywiesić politycy Twojego Ruchu. Próbowali, bo banner nie zawisł, interweniowała bowiem policja. Twierdzi, że przedstawicielka wspólnoty mieszkaniowej, po zapoznaniu się z treścią reklamy, zerwała umowę z Twoim Ruchem dotyczącą wynajmowania powierzchni pod bannery. 
  „Alpiniści” krakowskiej agencji reklamowej, z którą kontrakt ma podpisany Twój Ruch, chcieli powiesić billboard przy pl. Konstytucji. Jego treść przypomina powiązaniach rodzin polityków SLD, PiS ze spółką KGHM oraz korupcję polityczną w PO. 
  Działo to się w nocy, a od rana sprawę komentowali politycy Twojego Ruchu, z Januszem Palikotem na czelne. Jego partia będzie żądała zadośćuczynienia od wspólnoty mieszkaniowej. Żąda również wyciągnięcia konsekwencji wobec funkcjonariusza, który podejmował decyzję o zablokowaniu wywieszenia reklamy.
Andrzej Rozenek, prawa ręka Palikota i rzecznik prasowy Twojego Ruchu, twierdzi, że billboard jest zupełnie „niewinny”, że tylko punktuje ogólnie znane fakty. Oskarża również policjantów, że ci po prostu przedstawicielkę wspólnoty zastraszyli „przyszłymi kłopotami”. To nawet nie są standardy białoruskie! – oburza się.
Na swoim blogu, Poletko Pana P. , Janusz Palikom pisze:
„Funkcjonariusze mieli prawo, a nawet powinni, zainteresować się co się dzieję. Jednak po ustaleniu, że jest umowa na powieszenie reklamy powinna odstąpić od jakichkolwiek dalszych czynności. Tymczasem jakiś nadgorliwy funkcjonariusz wcielił się w rolę sądu i biegłego (wydał opinię o rzekomym naruszeniu dóbr), adwokata (wystąpił w obronie opisanych na reklamie osób) i gangstera (bezprawnie zastraszył przedstawicielkę wspólnoty)”.
  Jak by nie było, dziwne to, że policja wciela się w rolę „sumienia narodu”, cenzora na zasadzie „bo nam się nie podoba”.
Niby prawda, z tymi zastrzeżeniami, ale… Cała afera kojarzy mi się z „dziadkiem z Wermachtu”, z wyciąganiem „trupów z szafy Lesiaka”. Co sugeruje? Że największe afery z udziałem polityków SLD i PiS to zatrudnianie rodziny, czyli nepotyzm, a największymi „beneficjentami” takich działań są syn Millera i żona Hofmana.
Bzdura i jeszcze raz, totalna bzdura! Nie ma zdrowia przypominać przekrętów „baronów” czy „lwicy” SLD, przetargów ustawianych za wszystkich rządów, działań „archanioła” PSL czy skoku na państwową kasę „facetów w sukienkach”. Wprawdzie to nie politycy, ale klasa próżniacza pełną gębą!
Tak mi wychodzi, że Janusz Palikot powinien podziękować policji za interwencję. Nie dopuściła do ośmieszenia Twojego Ruchu beznadziejnym bannerem, badziewiem, na które pieniądze poszły w błoto. Nie ma to jak mieć samojeba w ręce!

czwartek, 21 listopada 2013

Ostatni posiłek przed egzekucją – homar, zielony groszek, kawa

                Zgodnie z tradycją, w wielu krajach, skazańcowi przed egzekucją przysługiwał wybór ostatniego posiłku i … wypalenie papierosa. Przeciąganie czasu na nic się zdało, orzeczona kara śmierci była i tak wykonana. Obecnie USA jest jednym z krajów, w którym wykonuje się najwięcej egzekucji. Wyprzedzają je Chiny, Iran i Wietnam. W 2012 r. dziewięć amerykańskich stanów (Teksas, Arizona, Missisipi, Ohio, Delaware, Oklahoma, Floryda, Idaho i Dakota Południowa) przeprowadziło łącznie 43 egzekucje. Obecnie większość wyroków wykonuje się za pomocą zastrzyku, niektóre stany pozwalają skazańcom na wybór alternatywnej metody.              
               Ostatnia, jak do tej pory, egzekucja za pomocą krzesła elektrycznego miała miejsce 16 stycznia 2013 r.. 42-letni skazaniec - Robert Charles Gleason Jr - został stracony w stanie Wirginia za zamordowanie dwóch współwięźniów.
               Ciekawe są wybory więźniów z Florydy (USA). Jedni decydowali się na coś „tradycyjnego”, inni kosztowali dań, które znali tylko z opowiadań i reklam restauracji. 
             Gwałciciel i morderca William Happ, wybrał pudełko czekoladek i duża porcję lodów czekoladowych. Karę śmierci wykonano przez podanie mu nowego „leku” o nazwie midazolam. 
           Oba Chandler, który zgwałcił i zamordował kobietę w Ohio oraz jej dwie nastoletnie córki, gdy poprosiły o podwiezienie (1989 r.), przed egzekucją zjadł kanapki z salami i masłem orzechowym oraz galaretkę.
               Zabójca John Spenkelink był pierwszą osobą, skazaną na karę śmierci po jej przywróceniu w 1976 r. Ewenementem jest fakt, że był chyba nieźle nawalony. W drodze wyjątku (mocny alkohol do ostatniego posiłku jest zabroniony), jako „pierwszemu” superintendent więzienia przydzielił mu flaszkę whisky - Jack Daniels. 
               Allen Lee Davis, morderca kobiety w ciąży i jej dwóch córek (1982 r.), miał wyraźnego pecha. Trafił na nowe krzesło elektryczne, które w 1999 r. zastąpiło używane od 1924 r. Egzekucja przypominała sceny z „Zielonej mili”. Umierał w konwulsjach, z nosa trysnęła mu krew.
               Na ostatni posiłek wybrał homara, krewetki, smażone ziemniaki, pieczywo czosnkowe i dwa półlitrowe piwa A & W.
               Zabójczyni Aileen Wuornos, pierwowzór postaci granej przez Charlize Theron w filmie „Monster”, na ostatni posiłek chciała tylko filiżankę kawy, którą wypiła dziewięć godzin przed egzekucją. 
               Angel Nieves Diaz zabił właściciela klubie ze striptizem w Miami. Przed egzekucją poprosił o tacos. Clarence Hill, złodziej i zabójca policjanta, również wybrał danie meksykańskie
              Ostatni posiłek na Florydzie nie może być droższy niż 40 dolarów. Musi być zamówiony z odpowiednim wyprzedzeniem, a przegotowuje się go w więzieniu. Sztućce są plastykowe, podobnie jak pojemniki na jedzenie.
              Za posiłek więźniowie muszą zapłacić! 
              Polak by pewnie sobie zażyczył schabowego, setę i piwo!  

 

środa, 20 listopada 2013

Lord Vader biega w Dolinie Śmierci

            Zarówno sporty ekstremalne, jak i niecodzienne warunki do ich uprawiania, kręcą pasjonatów nie od dzisiaj. Jednym z takich wyzwań jest bieganie w upale (heat running) i to nie byle jakim! Cztery lata temu Jonathan Rice postanowił podnieść poprzeczkę. Wyruszył na milową trasę (ok. 1610 m) w kalifornijskiej Dolinie Śmierci (część pustyni Mojave) w kostiumie Lorda Vadera!


   
         Teraz corocznie organizuje osobiste zawody, czyli bieg Darth Valley Challenge. Towarzyszą mu kibice w strojach bohaterów Star Wars, od od R2D2 po księżniczkę Leię. Czasem biegną razem z nim, ale najczęściej tylko krótkie odcinki trasy.

            Rice startuje w czerwcu, kiedy wokół wszystko prawie się „gotuje”. Lekko nie jest, bo temperatura dochodzi do pięćdziesięciu kilku stopni Celsjusza! Jego rekord to 06:13, w tym roku osiągnął czas 06:36. Przez całą trasę asekurował go samochód, a kierowca przebrany był za futrzanego Chewbacca.



wtorek, 19 listopada 2013

Przymusowy odwyk pięcioletniego chłopca

            5-letni obecnie Indonezyjczyk Aldi Rizal, mieszkający z rodzicami w biednej wiosce na Sumatrze, zaczął palić w wieku 2 lat. 
               Dziennie „kopcił” dwie paczki, a gdy sprawa przez net obiegła świat, zainteresował się tym rząd Indonezji i skierowano go na przymusowy odwyk. Jest to częścią większego programu, gdyż w tym kraju taki przypadek nie jest odosobniony. Szacuje się, że jedna trzecia dzieci próbuje palić przed ukończeniem dziesięciu lat życia.
              Aldi uczestniczył w dwutygodniowych zajęciach terapeutycznych w Dżakarcie, gdzie psychiatrzy i psychologowie pracowali z nim i jego matką. 
             Pojawił się jednak inny problem. Gdy chłopiec przestał palić, pochłania olbrzymie porcje wysokokalorycznego jedzenia, głównie fast foodów i tłuszczowych przekąsek. Potrafi wypić trzy puszki skondensowanego mleka dziennie! 
               Terapia polegała głównie na zabawie, zachęcano Aldiego do aktywności fizycznej, ale jak na razie skutki są mizerne. Chłopiec waży stanowczo za dużo, prawie 24 kg, a powinien w granicach 17 – 19 kg. Zalecono mu specjalną dietę, ale nie rygorystyczną, czego ma dopilnować matka. Jedzenia Aldi domaga się w podobny sposób jak papierosów. Na odmowę reaguje płaczem i napadami złości.
               Co pewien czas chłopiec musi się zgłaszać na kontrolę, by stwierdzić, czy sobie nie popala.           Lekarze twierdzą, ze waga Aldiego może się unormować, gdy zacznie zdecydowanie rosnąć.
               Paradoksem jest fakt, że wielu ludzi, wiedząc o jego uzależnieniu, nadal częstuje go papierosami. Jak na razie jakoś się trzyma!

poniedziałek, 18 listopada 2013

Serb czy nie Serb? Kapcie, pozłacany kibel i miecz samurajski

             W 2009 r. na rosyjskim portalu randkowym LiveJournal okazało się ogłoszenie sygnowane imieniem Igor (39 lat, mieszkaniec St. Petersburga). Gościu, zilustrował je odjazdowymi fotkami, które zrobiły furorę w necie. Anons zaczął krążyć po Europie, a śmichom-chichom nie było końca. Swoją drogą, gostek wymagań dużych nie miał. Ot, chwali się „domem urządzonym ze smakiem, być może właśnie dla CIEBIE". Sam wszystko zaprojektował. Oferta skierowana była „do wszystkich niezamężnych, które chciałyby spędzić swoje życie ze mną, korzystając ze wszystkich uroków tego domu”. Warunek jest w zasadzie jeden – wiek 16 -24 lat.
             Prawdopodobnie w Serbii ktoś sobie zrobił jaja i przechrzcił gostka na „Don Milisav Juan Gonzales Brzi”, co w tym języku znaczy mniej więcej „Speedy Gonzales”. Od tej pory w necie pojawia się jako „bogaty Serb”. Kilka fotek warto zobaczyć, szerszy komentarz jest chyba zbyteczny. 
 


             Siara, jarmark i nowo bogactwo! Brzi prezentuje wszystko, co ma! Gustowne meble, wystrój jak z psychodelicznego snu, zróżnicowane ubiory, począwszy od piżamki do futra. Na uwagę na pewno zasługuje różowy szlafrok. 
             Niektóre meble pokryte są folią, by się nie kurzyły. A co, porządek musi być!
            Gościu gust ma sprecyzowany, prawie wszystko jest pozłacane. Tapety, szafy, kolumny przy łóżku, nawet kibel i bidet.
              To „reprezentacyjnie” zdjęcie jednak przebija wszystko! Brzi na tle świątecznej dekoracji, w kapciach i futrze, trzymający samurajski miecz.
              Śladem tajemniczego Serba ruszyła w październiku tego roku amerykańska blogerka, Marina Galperina. Doszła do wniosku, że gostek na zdjęciach to naprawdę Islandczyk Vilhelm Ulfar. Malo powiedziane! To Jego Świątobliwość Carewicz Vilhelm Ulfar Vilhelmsson Romanow. Gostek bowiem twierdzi, że jest zaginionym synem słynnej księżnej Anastazji.
              Nie tylko twierdzi, że jest potomkiem Romanowów, ale jest również założycielem religii zwanej Ulfaryzmem. Jej główne założenie, to obietnica życia wiecznego, niezależnie od czynów popełnionych za życia.
             Marina Galperina doszła do wniosku, że anons z 2009 r. miał na celu li tylko finansową przewałkę. „Świątobliwość” liczył ponoć na wyciągniecie kasy od naiwnych dziewczyn.
Mieszkał wtedy na Łotwie, ale powrócił do Islandii i osiedlił się w Reykjavik, gdzie pracuje w...małym fast foodzie. Wszytko się zgadzało, podobieństwo uderzające, ale...
            Marina Galperina skontaktowała się ciotką „carewicza” i sprawa się rypła. To nie on jest na fotkach z 2009 r. Blogerka „odszczekała” wszystko i przeprosiła za pomyłkę. Z samym interesowanym nie udało jej się skontaktować, gdyż przebywał w szpitalu psychiatrycznym.
            Teraz twierdzi, że na zdjęciach może być autentyczny Igor, który jest producentem mebli.