sobota, 22 grudnia 2012

Obywatelko! Zrób sobie dobrze sama!

Pod koniec XIX wieku wśród kobiet należących do arystokracji lub bogatego mieszczaństwa, „modna” stała się choroba nazwana „histerią”. Dotknięte nią zostały szczególnie panie … zaniedbywane w alkowie przez mężów. Cierpiały na bezsenność, drażliwość, nerwowość lub „nadmierną wilgotność wewnątrz pochwy”. Dotyczyło to szczególnie szczególnie Anglii, Francji, Niemiec i Austrii.
„Leczenie” polegało na masowaniu całego ciała, za szczególnym uwzględnieniem łechtaczki. Pacjentka najczęściej była naga, ale dla zachowania „inkoguto” miała opaskę na oczach lub maskę. Seanse odbywały się w hotelach lub prywatnych rezydencjach. 
Jedynym z najbardziej wziętych lekarzy był Anglik Joseph Mortimer Granville. Przeprowadził tak dużą liczbę zabiegów, iż nabawił się kontuzji nazwanej później „łokieć tenisisty”. Dumał, dumał i wydumał elektryczny wibrator. Wkrótce oferowane były w katalogu Sears Roebuck, jako produkt medyczny.
Dopiero w 1952 r., ponad pół wieku po śmierci doktora w Granville, American Psychiatric Association stwierdziło, że kobieta histeria była mitem, a nie chorobą. 

Sprzedaż wibratorów w celach seksualnych pozostaje nielegalna w wielu krajach, a także w amerykańskich stanach Alabama, Georgia, Indiana, Luizjana, Massachusetts, Mississippi, w Teksasie i Wirginii. W 2007 r. Sąd Najwyższy USA odmówił uchylenia tych zakazów.
Histeria jakoś kojarzy mi się z migreną i dowcipem. Przychodzi baba do lekarza i mówi:
- Mam migrenę!
- Migrenę to może ma hrabina Potocka, a panią po prostu głowa napierdala! - komentuje lekarz.
A na histerię jest ludowe określenie - baby wściku macicy dostają!
I jeszcze jedno, zupełnie a propos...
Do baru dla penisów wchodzi wibrator.
- Zobacz! Cyborg! - mówi jeden z klientów do kumpla.


 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz