Pod
koniec XIX wieku wśród kobiet należących do arystokracji lub
bogatego mieszczaństwa, „modna” stała się choroba nazwana
„histerią”. Dotknięte nią zostały szczególnie panie …
zaniedbywane w alkowie przez mężów. Cierpiały na bezsenność,
drażliwość, nerwowość lub „nadmierną wilgotność wewnątrz
pochwy”. Dotyczyło to szczególnie szczególnie Anglii, Francji,
Niemiec i Austrii.
„Leczenie”
polegało na masowaniu całego ciała, za szczególnym uwzględnieniem
łechtaczki. Pacjentka najczęściej była naga, ale dla zachowania
„inkoguto” miała opaskę na oczach lub maskę. Seanse odbywały
się w hotelach lub prywatnych rezydencjach.
Jedynym z
najbardziej wziętych lekarzy był Anglik Joseph Mortimer Granville.
Przeprowadził tak dużą liczbę zabiegów, iż nabawił się
kontuzji nazwanej później „łokieć tenisisty”. Dumał, dumał
i wydumał elektryczny wibrator. Wkrótce oferowane były w katalogu
Sears Roebuck, jako produkt medyczny.
Dopiero w 1952 r., ponad pół wieku
po śmierci doktora w Granville, American Psychiatric Association
stwierdziło, że kobieta histeria była mitem, a nie chorobą.
Sprzedaż wibratorów w celach
seksualnych pozostaje nielegalna w wielu krajach, a także w
amerykańskich stanach Alabama, Georgia, Indiana, Luizjana,
Massachusetts, Mississippi, w Teksasie i Wirginii. W 2007 r. Sąd
Najwyższy USA odmówił uchylenia tych zakazów.
Histeria jakoś kojarzy mi się z
migreną i dowcipem. Przychodzi baba do lekarza i mówi:
- Mam migrenę!
- Migrenę to może ma hrabina
Potocka, a panią po prostu głowa napierdala! - komentuje lekarz.
A na histerię jest ludowe określenie
- baby wściku macicy dostają!
I jeszcze jedno, zupełnie a propos...
Do baru dla penisów wchodzi wibrator.
- Zobacz! Cyborg! - mówi jeden z
klientów do kumpla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz