kontakt

sobota, 31 maja 2014

Nie ma to jak autoreklama!

           W 1809 r. na łamach nowojorskiego dziennika „Evening Post” ukazało się ogłoszenie, które narobiło sporo szumu. Właściciel hotelu Columbian przy Mulberry Street oskarżył niejakiego Diedricha Knickerboxera, że prysnął bez uregulowania rachunku za noclegi. W pokoju zostawił jedynie książkę swojego autorstwa „Historia Nowego Jorku od początku świata do końca dynastii holenderskiej, zawierająca wiele spraw zadziwiających i ciekawych”. Hotelarz zagroził sprzedaniem książki na poczet długu, co też ponoć uczynił. 
 


            Sęk w tym, że hotel, jego właściciel i Diedrich Knickerboxer … nie istnieli! Autorem książki naprawdę był Washington Irving, a cała akcja była chwytem reklamowym. Udało się znakomicie! Po ukazaniu się w księgarniach książka stała się niekwestionowanym hitem. 
























           Washington Irving (ur. 3 kwietnia 1783 w Nowym Jorku, zm. 28 listopada 1859 w Tarrytown) swoją twórczością wpisuje się w nurt amerykańskiej prozy romantycznej, ale był także dyplomatą. W latach trzydziestych pracował w poselstwie USA w Londynie, a w okresie 1842 -1846 był ministrem pełnomocnym USA w Hiszpanii.

piątek, 30 maja 2014

Sprzedaj swoje ciało, będzie niezła kasa!



             Ciało ludzkie to przede wszystkim woda (61-75%), ale także wiele innych złożonych związków chemicznych. Gdyby rozbić je na poszczególne pierwiastki, okazuje się, że 99% ciała człowieka składa się z sześciu elementów: tlenu, wodoru, węgla, wapnia i fosforu. Gdyby to sprzedać, fortuny nie dostaniemy, ot jakieś 4 dolary... Jest jeszcze śladowa ilość pierwiastków rzadkich, za które można skasować więcej, ale gra nie warta świeczki.
              Nie jest jednak tak źle, wartość mają połączenia w związki organiczne i organy, które nadają się do przeszczepów. Według niedawnego artykułu w magazynie Wired, ciało może być warte nawet do 45.000.000 dolarów. Pod uwagę brano sprzedaż szpiku kostnego oraz DNA, płuca, nerki, serce ... jako elementy „do recyklingu”.  





 


            Tak to wygląda według cen czarnorynkowych.
             Ciało ludzkie z wiekiem traci na wartości, to oczywista oczywistość. Jasne też jest, że palacze, drinkerzy czy narkomani nie są zbyt cenni.

             Jeżeli jesteś ciekawy ile możesz na swoim ciele zarobić, wystarczy sprawdzić to na specyficznym kalkulatorze
 

Mnie wyszło 23 513 zł... Co się mam zachwycać, jak się nie zachwycam? Gdzie te miliony?!




poniedziałek, 26 maja 2014

Płać i nie pytaj dlaczego

            Kuriozalny jest fakt, że do ceny każdego nowego pendrive'a lub karty pamięci doliczana jest opłata dla twórców i artystów (0,47%). Pamięci USB traktowane są bowiem przez ZAiKS jako urządzenia, które posiadają możliwość zapisu utworów opisanych w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Czyli z polskiego na nasze - każdego kupującego traktuje się jako potencjalnego pirata, ściągającego z sieci co tylko można.
            Opłatę pobierają producenci i importerzy nośników (zazwyczaj doliczana jest do ceny urządzenia), a inkasuje ją siedem stowarzyszeń twórców i artystów, m.in. ZAiKS, SAWP, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Stowarzyszenie „Polska Książka”.
              Oprócz tzw. czystych nośników (kart pamięci, pendrive'ów itp.) kasę pobiera się również za płyty CD, odtwarzacze MP3, magnetofony, radia samochodowe, zestawy muzyczne, odtwarzacze DVD i inne. Takie opłaty przewiduje ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Na jej podstawie minister kultury wydał rozporządzenie, w którym wymienił urządzenia objęte opłatą, także tzw. czyste nośniki (karty pamięci i pendrive'y).
             Łącznie zrzeszenia twórców i artystów dzielą się rocznie kasą rzędu od 7 do 10 milionów. I tak twórców to nie zadawała. Powołują się na dyrektywy unijne i wpływy w innych państwach (Czechy – 5 mln euro, Węgry – 8 mln euro, Niemcy – 200 mln euro).
            Tak naprawdę nie do końca wiadomo, co się a tą kasą dzieje. Do twórców trafiają ochłapy.
Ale jest nadzieja! Na dodatkowe opodatkowanie czeka papier, bo przecież na nim - jak nic - można nielegalnie wydrukować książkę!
            Jak w starym dowcipie, gdy sądzą bimbrownika za posiadanie aparatury.
            - To i za gwałt mnie sadźcie, też mam aparaturę!


sobota, 24 maja 2014

Kto nie ryzykuje, w Rawiczu nie siedzi...

            Rosyjski fotograf Witalij Raskalow, zainicjował modę na … trudno to nawet zdefiniować. Nielegalnie dociera do niedostępnych miejsc, by strzelić spektakularne fotki. 

 

 
            Wykonanie takich zdjęć to skrajne ryzyko, nawet niebezpieczeństwo śmiertelnego wypadku. O karach finansowych w przypadku „wpadki” nie warto wspominać! Wygląda na to, że są to samojebki, gdyż nie ma mowy o współautorach zdjęć. 
            Na naśladowców długo nie musiał czekać. Jedną z nich jest Lucinda Grange, która jeździ po całym świecie, fotografując nie tylko ze szczytów niedostępnych budynków, mostów, czy piramid, ale również z nieodkrytych podziemi wielkich metropolii.

  Chrysler Building – wieżowiec znajdujący się w Nowym Jorku w dzielnicy Manhattan
  Carpe Diem - wieżowiec znajdujący się w Paryżu
  Na szczycie Times Square w Nowym Jorku
  Most Transporter w Newport w Walii
  Most Manhattan w Nowym Jorku
  Most Forth Rail w Szkocji
  Podziemia Londynu
            Adrenalina rośnie! Im większe ryzyko, tym większa sława w necie. A to kusi! Jedno jest pewne – któryś z tych ryzykantów prędzej czy później otrzyma nagrodę Darwina! Pewne jak w banku!







 

czwartek, 22 maja 2014

Mocny pierd!

He-Gassen to bardzo swoista japońska zabawa. Można to przetłumaczyć jako „bitwę na bąki” czy może bliżej sedna, dosadniej „zawody w pierdzeniu”. 
 

               Ilustracje z tej rywalizacji, wykonywane były tuszem na papierze, często w zwojach jak jakaś ciekawa historia. Autorzy-malarze są najczęściej bezimienni. Najsłynniejszy jest zwój tokijskiego Uniwersytetu Waseda. Pochodzi z 1864 r. i jest reprodukcją z okresu Edo (1603 - 1868). 

            Wymiary He-Gassen były różne, ten najsłynniejszy ma ok. 30 cm wysokości i ok. 1m długości.
Co ciekawe, He-Gassen to nie tylko karykatura, humor, swoiste „jaja”. Okres Edo to era szogunatu Tokugawa, która charakteryzuje się nieufnością wobec cudzoziemców i bezwzględnym prześladowaniem chrześcijan.
Rysunki są jakby protestem wobec wtargnięcia do Japonii cudzoziemców. Nie zawsze można było jasno i wyraźnie powiedzieć, co jest grane, ale każdy kumał przekaz. 
Tu widać to najdobitniej. He-Gassen traktować można jako chorobliwy obraz ksenofobii Japonii. Cudzoziemcy przebywać mogli tylko w określonych rejonach Kraju Kwitnącej Wiśni i to nie wszyscy. Tolerowano jedynie Chińczyków, grupę angielskich przedsiębiorców i przedstawicieli Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Jeśli wylądował jakiś niepożądany gość, bez sądu był stracony.
Japonia otwarła się na świat dopiero w XIX w., a w zasadzie została do tego zmuszona. Matthew Calbraith Perry (ur. 10 kwietnia 1794 w Newport, zm. 4 marca 1858 w Nowym Jorku) komodor Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, demonstracją siły militarnej wymusił nawiązanie kontaktów zagranicznych przez Japonię i doprowadził do podpisania 31 marca 1854 r. Traktatu z Kanagawy i zakończenia 220 letniej izolacji Japonii zwanej Sakoku.




wtorek, 20 maja 2014

Dziary na starość

            Starość, nie radość... Więdnie wszystko – ciało, umysł, chęci i możliwości. Czasem z młodości pozostały dziary i teraz pasują jak kwiatek do kożucha. 
 

 

 

 


 
               To se ne vrati, pane Havranek!
               „Trzeba z żywymi naprzód iść” - jak pisał wieszcz. A ci żywi, młodzi śmieją się, kpią, szydzą. Bo oni nigdy starzy nie będą, bo oni jeszcze... żyją. Czaszka Yoricka szczerzy żeby – takimi będą drogi wasze! Ty też, Ty też kiedyś poczujesz na sobie oddech czasu.
             Jak pewien man, który na pewnej części ciała miał wydziargany gotykiem napis – Tylko dla pań! Teraz pozostało niewiele – T...d...p. Czasem nawet środkowa literka znika.

sobota, 17 maja 2014

Co całymi dniami robią zakonnice?

            Pytanie wydaje się banalne, a odpowiedź narzuca się sama – modlą się!
              Prawda, ale nie całkiem. Amerykanka Shannon Taggart przedstawiła cykl fotografii poświęcony zakonnicom kościoła katolickiego i jawią się jakby w innym świetle.


 
              Zakonnice, według Kościoła katolickiego, składając śluby w szczególny sposób poświęcają się Bogu, a także realizują misję ekumeniczną. W powszechnym pojęciu prowadzą ascetyczny tryb życia, bez rozrywek i przyjemności. Fotoreportaż został opublikowany w magazynie „Time” i jak by nie patrzeć, jest nieco dwuznaczny. Shannon Taggart udając się do klasztorów, aby dokładnie dowiedzieć się, jak wygląda życie zakonnic pokazała... hmmm... normalne kobiety, wiodące pełne radości życie. Bilard, siatkówka, huśtawka...
             Shannon Taggart zachowała neutralność, zdjęcia nie były obrabiane, odbiorcy mogli sami wyrobić sobie pogląd. Cykl nie został jeszcze ukończony.
             Nie mogę się powstrzymać od jajcarskiego dowcipu, „najwyższego lotu”:
             Co mają wspólnego zakonnice z gwiazdami? Te świcą, i te świcą!