Aleksiej Stachanow był symbolem ZSRR,
podobnie jak Jurij Gagarin. Zasłynął w sierpniu 1935 r., gdy w
kopalni węgla kamiennego Centralna-Irmino w Kadijewce (Donbas,
Ukraina) pobił rekord wydobycia – 102 tony w 6 godzin (1475%
normy!). Miał wtedy 29 lat.
Bilans kopalni wyglądał tragicznie, a
dla kierownictwa zawalenie planu pięcioletniego oznaczało wyrok za
sabotaż i minimum pięć lat obozu pracy. Wykombinowano, że przyda
się spektakularny sukces wydobycia. Ochotników do bicia rekordu nie
było, każdy wzrost wydobycia wiązał się bowiem z podwyższeniem
norm. Do tego przedsięwzięcia nadawał się właśnie Aleksiej
Stachanow. Chciał się „dorobić”, a jego marzeniem było...
kupno konia.
Zorganizowano mu brygadę pomocniczą,
która zajmowała się „czarną robotą”.
Przygotowano przodek, wagonetki i
bierwiona do zabezpieczenia chodnika, zaś Stachanowowi przydzielono
sześcioosobową asystę: pięciu górników (dwóch do ładowania i
wywożenia węgla, dwóch do stemplowania chodnika, jednego do
oświetlania rekordziście fedrunku) i dziennikarza lokalnej gazety.
Cały urobek przypisano Stachanowowi. I potem odtrąbiono sukces na
skalę krajową!
Informacja została wysłana
telegramem do Moskwy i w „Prawdzie” opublikowano artykuł o tym
niezwykłym wydarzeniu. Paradoksem jest fakt, że w telegramie
podano, że ferdował A. Stachanow, a redaktor nadał mu imię
„Aleksander”. Stalin stwierdził, że „Prawda" nie może
się mylić, więc błyskawicznie zmieniono w dokumentach imię
Stachanowa.
Wkrótce górnik z Donbasu stał się
bohaterem całego Związku Radzieckiego i zaczęła się jazda!
Pojawiał się w audycjach radiowych, na plakatach, w gazetach,
wygłaszał odczyty w fabrykach. Jego zdjęcie znalazło się nawet
na okładce magazynu „Time”. Wykorzystując sukces Stachanowa,
władze zdecydowały się na zapoczątkowanie ruchu stachanowskiego.
Praktycznie każdy rodzaj pracy miał ustalane dzienne normy
produkcyjne, a pracowników zachęcano do bicia rekordów.
Sam Stachanow, „bohater pracy
socjalistycznej”, za pobicie rekordu wydobycia otrzymał kasę,
konia, nowe buty z cholewami i wczasy nad Morzem Czarnym. W Moskwie
dostał do dyspozycji samochód i apartament w najbardziej luksusowym
modernistycznym budynku, słynnym szarym domu nad rzeką Moskwą –
Domu na Nabrzeżu. Budynek ten otrzymał w 1929 r. pierwszą nagrodę
na międzynarodowej wystawie architektury w Paryżu. Mieszkali w nim
najbardziej zasłużeni bolszewicy, m.in. marszałek Tuchaczewski i
rodzina Ordżonikidze. W budynku było kino i teatr Udarnik, w każdej
klatce urzędował recepcjonista, a do kuchni z wydzielonym pokojem
dla służby dojeżdżały windy towarowe z zakupami.
Odznaczono go Orderem Lenina, a
legitymację partyjną podpisał osobiście Stalin.
Kilka lat po śmierci Stalina, został
wysłany do miasta Torez, gdzie wkrótce o nim zapomniano. Stachanow
pobierał pensję, ale do pracy chodzić nie musiał. „Lubiał
wypić”, więc wkrótce stał się zdeklarowanym alkoholikiem.
Przypomniano sobie o nim w 1970 r. z
okazji 35-lecia ruchu stachanowskiego. W zasadzie dla większości
(nawet dla Breżniewa) było to zaskoczenie. Powszechnie sądzono, że
dawno nie żyje.
Zaczęły się ponownie zaczęły
liczne podróże, odczyty, wywiady. Krótko to trwało i Stachanow
znów popadł „w niebyt”. Pocieszycielką była butelka, byle
pełna.
W konsekwencji trafił do wariatkowa w
Doniecku, gdzie w 1977 r. odwiedzili go dziennikarze. Stachanow od
dawna nikogo nie poznawał, nie mówił. Jadł, spał i martwo
patrzył w jeden punkt. Lekarze twierdzili, że być może nawet nie
wie, gdzie się znajduje. Personel szpitala nie był nawet pewien,
czy pacjent wie, gdzie się znajduje.
Mówił o przyjaźni ze Stalinem, o
nocnych hulankach w Moskwie, o sławie i orderach i rozdawał
wymyślone nagrody. Zmarł na drugi dzień po wizycie dziennikarzy.
Jego grób jest zarośnięty i zaniedbany.
Stachanow znalazł naśladowców w
całych demoludach. W Polsce jako „stachanowiec” najbardziej
zasłynął Wincenty Pstrowski. Pracując jako rębacz w kopalni
„Jadwiga" w 1947 r. wystosował list otwarty do górników,
wzywający do współzawodnictwa pracy i przekraczania norm. Sam był
rekordzistą, wykonał 270% normy. Ogłoszony został przez
propagandę pierwszym polskim przodownikiem pracy. W wersji
oficjalnej zmarł na białaczkę (w 1948 r., miał 44 lata), ale
przyczyną zgonu mogło być usunięcie trzech zębów i zbyt szybki
powrót do pracy, co spowodowało zakażenie krwi.
No i taki los - czeka wszystkich, którzy chcą byc najlepsi!
OdpowiedzUsuń