kontakt

niedziela, 8 września 2013

Zalkoholizowany bohater pracy socjalistycznej w wariatkowie

           Aleksiej Stachanow był symbolem ZSRR, podobnie jak Jurij Gagarin. Zasłynął w sierpniu 1935 r., gdy w kopalni węgla kamiennego Centralna-Irmino w Kadijewce (Donbas, Ukraina) pobił rekord wydobycia – 102 tony w 6 godzin (1475% normy!). Miał wtedy 29 lat. 
 
            Bilans kopalni wyglądał tragicznie, a dla kierownictwa zawalenie planu pięcioletniego oznaczało wyrok za sabotaż i minimum pięć lat obozu pracy. Wykombinowano, że przyda się spektakularny sukces wydobycia. Ochotników do bicia rekordu nie było, każdy wzrost wydobycia wiązał się bowiem z podwyższeniem norm. Do tego przedsięwzięcia nadawał się właśnie Aleksiej Stachanow. Chciał się „dorobić”, a jego marzeniem było... kupno konia.












              Zorganizowano mu brygadę pomocniczą, która zajmowała się „czarną robotą”.
             Przygotowano przodek, wagonetki i bierwiona do zabezpieczenia chodnika, zaś Stachanowowi przydzielono sześcioosobową asystę: pięciu górników (dwóch do ładowania i wywożenia węgla, dwóch do stemplowania chodnika, jednego do oświetlania rekordziście fedrunku) i dziennikarza lokalnej gazety. Cały urobek przypisano Stachanowowi. I potem odtrąbiono sukces na skalę krajową!
              Informacja została wysłana telegramem do Moskwy i w „Prawdzie” opublikowano artykuł o tym niezwykłym wydarzeniu. Paradoksem jest fakt, że w telegramie podano, że ferdował A. Stachanow, a redaktor nadał mu imię „Aleksander”. Stalin stwierdził, że „Prawda" nie może się mylić, więc błyskawicznie zmieniono w dokumentach imię Stachanowa. 
              Wkrótce górnik z Donbasu stał się bohaterem całego Związku Radzieckiego i zaczęła się jazda! Pojawiał się w audycjach radiowych, na plakatach, w gazetach, wygłaszał odczyty w fabrykach. Jego zdjęcie znalazło się nawet na okładce magazynu „Time”. Wykorzystując sukces Stachanowa, władze zdecydowały się na zapoczątkowanie ruchu stachanowskiego. Praktycznie każdy rodzaj pracy miał ustalane dzienne normy produkcyjne, a pracowników zachęcano do bicia rekordów.
              Sam Stachanow, „bohater pracy socjalistycznej”, za pobicie rekordu wydobycia otrzymał kasę, konia, nowe buty z cholewami i wczasy nad Morzem Czarnym. W Moskwie dostał do dyspozycji samochód i apartament w najbardziej luksusowym modernistycznym budynku, słynnym szarym domu nad rzeką Moskwą – Domu na Nabrzeżu. Budynek ten otrzymał w 1929 r. pierwszą nagrodę na międzynarodowej wystawie architektury w Paryżu. Mieszkali w nim najbardziej zasłużeni bolszewicy, m.in. marszałek Tuchaczewski i rodzina Ordżonikidze. W budynku było kino i teatr Udarnik, w każdej klatce urzędował recepcjonista, a do kuchni z wydzielonym pokojem dla służby dojeżdżały windy towarowe z zakupami.
             Odznaczono go Orderem Lenina, a legitymację partyjną podpisał osobiście Stalin.
Kilka lat po śmierci Stalina, został wysłany do miasta Torez, gdzie wkrótce o nim zapomniano. Stachanow pobierał pensję, ale do pracy chodzić nie musiał. „Lubiał wypić”, więc wkrótce stał się zdeklarowanym alkoholikiem.
             Przypomniano sobie o nim w 1970 r. z okazji 35-lecia ruchu stachanowskiego. W zasadzie dla większości (nawet dla Breżniewa) było to zaskoczenie. Powszechnie sądzono, że dawno nie żyje.
Zaczęły się ponownie zaczęły liczne podróże, odczyty, wywiady. Krótko to trwało i Stachanow znów popadł „w niebyt”. Pocieszycielką była butelka, byle pełna.
             W konsekwencji trafił do wariatkowa w Doniecku, gdzie w 1977 r. odwiedzili go dziennikarze. Stachanow od dawna nikogo nie poznawał, nie mówił. Jadł, spał i martwo patrzył w jeden punkt. Lekarze twierdzili, że być może nawet nie wie, gdzie się znajduje. Personel szpitala nie był nawet pewien, czy pacjent wie, gdzie się znajduje.
            Mówił o przyjaźni ze Stalinem, o nocnych hulankach w Moskwie, o sławie i orderach i rozdawał wymyślone nagrody. Zmarł na drugi dzień po wizycie dziennikarzy. Jego grób jest zarośnięty i zaniedbany. 
              Stachanow znalazł naśladowców w całych demoludach. W Polsce jako „stachanowiec” najbardziej zasłynął Wincenty Pstrowski. Pracując jako rębacz w kopalni „Jadwiga" w 1947 r. wystosował list otwarty do górników, wzywający do współzawodnictwa pracy i przekraczania norm. Sam był rekordzistą, wykonał 270% normy.    Ogłoszony został przez propagandę pierwszym polskim przodownikiem pracy. W wersji oficjalnej zmarł na białaczkę (w 1948 r., miał 44 lata), ale przyczyną zgonu mogło być usunięcie trzech zębów i zbyt szybki powrót do pracy, co spowodowało zakażenie krwi.









1 komentarz:

  1. No i taki los - czeka wszystkich, którzy chcą byc najlepsi!

    OdpowiedzUsuń