Prawdziwego pecha miał mieszkaniec
Moskwy, Konstanty Miakusz. Spacerował w parku z córkami i
„zarobił” 60-centymetrową strzałę z łuku prosto w szyję.
Nie stracił przytomności (ani umysłu,
ani tej „fizycznej”) i natychmiast zadzwonił do żony po pomoc.
Na szczęście mógł coś tam wydukać. Żona zadzwoniła po
pogotowie i jakoś dobrze się to skończyło, ale pobyt w szpitalu
może trwać nawet kilak tygodni. Strzała nie uszkodziła żadnych
arterii, ani ważnych organów wewnętrznych.
Świadkowie twierdzą, że „pocisk”
przeleciał z pobliskiego klubu łuczniczego, którego członkowie
trenowali na powietrzu.
Nigdy nie wiesz - gdzie dosięgnie Cię strzała Amora!? - a tak poważniej, to facet miał nie pecha, ale dużo szczęścia, i strzelec też, że był wyborowy i trafił w samą tkankę miękką - niczego nie uszkadzając.
OdpowiedzUsuń