kontakt

sobota, 24 sierpnia 2013

Potomkowie Robin Hooda

           Prawdziwego pecha miał mieszkaniec Moskwy, Konstanty Miakusz. Spacerował w parku z córkami i „zarobił” 60-centymetrową strzałę z łuku prosto w szyję.
               Nie stracił przytomności (ani umysłu, ani tej „fizycznej”) i natychmiast zadzwonił do żony po pomoc. Na szczęście mógł coś tam wydukać. Żona zadzwoniła po pogotowie i jakoś dobrze się to skończyło, ale pobyt w szpitalu może trwać nawet kilak tygodni. Strzała nie uszkodziła żadnych arterii, ani ważnych organów wewnętrznych.
             Świadkowie twierdzą, że „pocisk” przeleciał z pobliskiego klubu łuczniczego, którego członkowie trenowali na powietrzu.

1 komentarz:

  1. Nigdy nie wiesz - gdzie dosięgnie Cię strzała Amora!? - a tak poważniej, to facet miał nie pecha, ale dużo szczęścia, i strzelec też, że był wyborowy i trafił w samą tkankę miękką - niczego nie uszkadzając.

    OdpowiedzUsuń