Bardzo
by się pomylił ktoś, kto by mnie nazwał zwolennikiem Jarosława
Kaczyńskiego i prezentowanej przez niego linii politycznej. Nie
lubię chłopa i już!
Bulwersuje mnie
jednak ostatnia prasowa nagonka na prezesa, związana z kosztami
leczenia jego niedawno zmarłej matki.
Jakiś piesek
obszczymurek PiS-owski, wyskoczył przed szereg i szczeknął o wydaniu przez Jarosława
Kaczyńskiego „całych oszczędności”, czyli kwoty 50 tys. zł i
pożyczce 200 tys. zł na urządzenie w domu lecznicy. Przecież
prezes o tym nie powiedział ani słowa!
Na jego miejscu
tego szczekliwego „przyjaciela” powiesił bym za jaja!
Pomijam fakt, że
dziwi mnie suma oszczędności Jarosława Kaczyńskiego.
W 2011 r. pensja
posła wynosiła 9892 zł brutto + 2473 zł nieopodatkowanej diety.
Wychodzi m,niej więcej 8 tys. na rękę. Tylko pozazdrościć!
A że prezes nie
zaoszczędził więcej? Nic nikomu do tego! Mógł pieniądze
przeznaczyć na badania życia seksualnego pingwinów na Wyspach
Trobriandzkich, mógł przegrać obstawiając wyścigi koników
polnych, mógł też przeznaczyć na budowę schronu atomowego.
Jeszcze raz powtarzam - nic nikomu do tego! To były jego pieniądze
i dopóki nie złamał prawa, może z nimi robić co chce.
Zaglądanie do
portfela i sugerowanie, że stęka, narzeka na koszty leczenia matki,
jest chwytem poniżej pasa. Chamstwo! Słoma z butów wyłazi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz