Joel-Peter
Witkin jest amerykańskim fotografem mieszkającym w Albuquerque w
Nowym Meksyku. Jego prace często dotyczą takich tematów jak
śmierć, jest to wręcz fascynacja. W kadrach pojawiają się
zwłoki, w kontrze z postaciami rodem z surrealistycznych majaków
(np. krasnoludy). Na zdjęciach pojawiają się również
transseksualiści, hermafrodyci czy ludzie fizycznie zdeformowani.
Witkin często przetwarza archetypowe motywy sztuki, mitologii czy
religii, wszystko w duchu turpizmu, skrajnej brzydoty.
Przykładem
może być choćby „Leda z łabędziem”. Jego ulubionym artystą
jest Giotto.
Joel-Peter Witkin urodził się w 1939
roku w Brooklynie, jego brat bliźniak - Jerome - jest malarzem.
Rodzice szybko się rozwiedli, powodem był zgrzyt religijny. Ojcem
chłopców był litewski Żyd, matką Włoszka, zagorzała
katoliczka. Nie mogli się porozumieć w jakiej wierze wychowywać
dzieci.
W
dzieciństwie Joel-Peter Witkin był świadkiem śmiertelnego wypadku
samochodowego, widok martwej dziewczynki stał się dla niego traumą
na całe życie.
Fotografować
zaczął w wieku 11 lat, a sukces osiągnął już w 1956 r. Jedna z
jego prac trafiła do Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku. W tym
czasie portretował głównie ludzi z marginesu społecznego. Pięć
lat później zaciągnął się do wojska, gdzie służył trzy lata.
Jego zadaniem było udokumentowanie samobójstw i śmiertelnych
wypadków żołnierzy. Na początku 70. lat, został przyjęty do
słynnej sztuki szkoły Cooper Union w Nowym Jorku i studiował
rzeźbę, jednocześnie jako utalentowany poeta otrzymał stypendium
na Uniwersytecie Columbia. Po ukończeniu studiów przeniósł się
do Nowego Meksyku.
Jego prace są czarno-białe, a
stylizacja czasami szokuje. Sam artysta twierdzi, że w ten sposób
pokazuje „odczłowieczenie” śmierci. Stała się ona czymś
„zmiatanym pod dywan”, wstydliwym i bez szacunku. Kiedyś ludzie
umierali w domu, w otoczeniu rodziny, teraz najczęściej w
szpitalach, w osamotnieniu. Zanika kulturowy związek między życiem
a śmiercią i cierpieniem.
Odpierają
zarzuty profanacji zwłok mówi, że fotografuje ciała bezimienne,
których tożsamości w kostnicach nie można ustalić. Do zdjęć
pozują mu również żywi ludzie, wtedy im po prostu płaci.
Efekt
końcowy starych zdjęć uzyskuje przez obróbkę negatywu, potem
pozytywu i specjalne techniki druku.
" Ojcem chłopców był litewski Żyd, matką Włoszka, zagorzała katoliczka. Nie mogli się porozumieć w jakiej wierze wychowywać dzieci." I tego efekt widzimy! Nie będę komentować, samych zdjęć. - Ale sztuką jest nie tylko pokazywanie - piękna i uroków życia, ale też tego co przedstawiają załączone prace. Mnie to nie szokuje - c'est la vie i śmierć!
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń