Jeśli
mówi się, że Rosja to nie kraj, a mentalność i stan umysłu, to
co powiedzieć o Japonii? Czasem odnosi się wrażenie, że większość
obywateli tego kraju jest nieco świrnięta. Może z przepracowania?
W każdym razie to co w innych krajach uchodzi za ekstrawagancję i
odlot, tam często jest nie dziwiącą nikogo normą.
Sfera
seksu dawno przestała być w tym kraju tabu, zresztą bez większego
błędu można nawet powiedzieć, że chyba nigdy nie była. Dość
dziwne upodobania, szczególnie panów, są kultywowane od wieków.
Pojawiają się jednak ciągle nowe „propozycje”, a Japończycy
na to jak na lato!
Yobai
Zwyczaj
zachował się po wsiach do końca XIX wieku i polegał na tym, że
młody mężczyzna mógł pod osłoną nocy zakraść się do
sypialni dziewczyny i... za jej zgodą „pobaraszkować”. Kojarzy
to się nieco z tradycją Romów (w Polsce również), gdzie
dziewczynę trzeba było „wykraść” z taboru.
Warunek
sine qua non – mężczyzna musiał znać zarówno dziewczynę, jak
i jej rodziców. Takie wizyty najczęściej kończyły się ślubem,
były czymś w rodzaju specyficznych „zaręczyn”. Jeszcze dzisiaj
w wiejskich regionach Japonii yobai jest usankcjonowaną formą
zalotów.
Imekura
W
zasadzie niby nic nowego... po prostu „przybytek miłości”, po
naszemu mówiąc – ekskluzywny burdel. Ale, ale!
Imekura
to swoiste działa wyobraźni „twórców”. Każdy z domów
publicznych jest „tematyczny”, ma swoją specjalizację. Na
kanapach i przy barach zasiadają dziewczynki w szkolnych mundurkach,
stewardesy, policjantki, czy postacie z mangi. Klient może nawet
wybrać postać, z którą chce miło spędzić czas.
Datchi
Waifu
W
wolnym tłumaczeniu „holenderska żona”. Holenderska, gdyż
marynarze w czasie długich rejsów, robili sobie z bambusa
„poduszki-przytulanki”.
W
zasadzie powinna być „francuska żona”, gdyż to właśnie
marynarze tej nacji upowszechnili substytuty kobiet w postaci lalki.
Pierwsze, szmaciane, siermiężne „żony”, zostały
technologicznie „udoskonalone”. Teraz można brać i wybierać!
Guma, lateks, rozmaite tworzywa sztuczne, a lalki jęczą, łkają,
krzyczą!
Chikan
To nic
innego jak „macanie”. Nagminnie zdarza się w środkach
komunikacji miejskiej. Badania przeprowadzone w 2001 r. w Tokio
ujawniły, że ponad 70 procent uczniów liceów i studentów
spotkało się z taką formą „zalotów”. Co ciekawe, „macantami”
są zarówno kobiety jak i mężczyźni.
Władze
niektórych miast dzielą wagony metra na cześć „damską” i
„męską”, ale jakoś to się nie przyjmuje. Swoistą odmianą
„chikanów” są napaleńcy, którzy wsuwają pasażerkom pod
spódniczki telefony komórkowe i pstrykają fotki.
No-pan
kissa
Dosłownie
znaczy to „bez majtek”. W niektórych restauracjach i kawiarniach
kelnerki obsługują bez bielizny. Oczywiści, spódniczki muszą być
mini!
Klient
płaci i wymaga, ale kelnerek nie wolno mu dotykać. Te „wymagania”
to zamówienia z „górnej półki”. Dosłownie i w przenośni.
Kelnerka czasem musi wchodzić na drabinę, a klient co się
napatrzy, to się napatrzy, tym bardziej, że w około są lustra i
lusterka. Mina może mu zrzednąć, gdy przyjdzie do płacenia
rachunku. Nie trzeba chyba dodawać, że najdroższe dania, znajdują
się najwyżej.
Pierwsza
taka restauracja powstała w Kioto w 1978 r. i nazywała się
„Johnny". Długo nie działała, policja ją zamknęła. Dziś
są w każdym większym japońskim mieście i ...interes się kręci!
Nyotaimori
Zwyczaj,
a w zasadzie ceremonia, jedzenia sushi z niekompletnie ubranej
kobiety, został adaptowany chyba na całym świecie (w Polsce
również). Stopień „ubrania”, a rarczej rozebrania „talerza”
jest specyficzną, modyfikowaną ofertą. Ceny też „modyfikowane”,
czym bardziej goło, tym drożej.
W
klasycznej wersji cipka jest osłonięta jakimś liściem, który nie
należy do „oferty” posiłku. Zdarza się, że gdy zjawia się
bardzo głodny „królik”, liście mogą być zjedzone.
Przelicznik jest dość prosty – wielość liścia=grubość
portfela.
Tamakeri
Coś
dla pań! Tamakeri to dosłownie „kop w jaja". Amatorzy
kwaśnych jabłek, taką pieszczotę ponoć uwielbiają! Co ciekawe,
ta typowo japońska odmiana BDSM (sadyzm i masochizm w jednym)
zyskuje na popularności i stała się oddzielną kategorią porno.
Brrr...
Jak można tak nie dbać po swoje „rodowe klejnoty”? Chyba, że
to tylko imitacja... Jakieś zbuki...
O kuźwa! - a Ty ciągle o tym samym!!! A ja - oddałabym wszystkie te rozkosze, za TAMAKERI! - Oczywiście w wersji - obronnej!
OdpowiedzUsuń