Jan Ptaszyński został skazany we
wrześniu 2005 r. przez Sąd Okręgowy w Białymstoku na dożywocie,
za podwójne morderstwo - konkubiny i jej 3-letniej córeczki. Czynu
tego nie popełnił, a już siedem lat siedzi w więzieniu.
Proces był poszlakowy i tak naprawdę
nie było przeciwko niemu żadnego dowodu, wręcz przeciwnie. W tym
dniu był na wsi, u siebie w Michnówce i zdawał mleko do mleczarni.
Potwierdziła to jego matka oraz sąsiedzi, którzy go widzieli i
kasjerka. Na nic to się zdało!
Nie dość tego - przeprowadzone w
sprawie ekspertyzy z linii papilarnych oraz DNA włosów znalezionych
na miejscu zdarzenia wykluczyły jego udział w tej zbrodni!
DNA z miejsca zbrodni, włos, ślady
butów i krwi nie należały do Jana Ptaszyńskiego ale nie
sprawdzono do kogo. Oględziny miejsca zbrodni i sekcja zwłok ofiar
zostały przeprowadzone w sposób kompromitujący - nie zabezpieczono
wielu dowodów o fundamentalnym znaczeniu.
W marcu 2003 r. prowadzący sprawę
prokurator Marek Żendzian z Prokuratury Okręgowej w Białymstoku
uznał, że Ptaszyński jest niewinny i podjął decyzję o umorzeniu
śledztwa. Szybko je jednak wznowiono. Na polecenie prokurator Bożeny
Romańczuk ekspertyzę sporządził wskazany przez nią biegły
psycholog. Uznał, że Ptaszyński nienawidzi kobiet. To wystarczyło,
by oskarżyć go o zabójstwo. Wszelkie zeznania świadków zostały
zlekceważone. Uwzględniono jedynie konfabulacje recydywisty z celi,
gdzie „siedział” Ptaszyński. Ponoć przyznał się do
popełnienia tych zbrodni. Ale w tych zeznaniach nic się nie
trzymało kupy!
Na dr Marię Rydzewską-Dudek, biegłą
sądową z dziedziny medycyny, która miała przygotować dla sądu
ekspertyzę dotyczącą godziny zgonu Marioli i jej córki,
naciskano, by ją sfałszowała. Sugerowano, by
ustaliła termin zgonu Marioli S. na trzy dni przed znalezieniem jej
zwłok, to bowiem pasowało do koncepcji sądu. Kiedy wydała
opinię sądowo-lekarską całkowicie podważającą ustalenia
prokuratury, jej analiza została przez sąd odrzucona.
Zbrodnię popełniono w 2001 r.
Ptaszyńskiego skazano we wrześniu 2005 r. Rok później wyrok
podtrzymał Sąd Apelacyjny w Białymstoku. W marcu 2007 r. Sąd
Najwyższy odrzucił wniosek o kasację.
To zupełna kompromitacja, nie pierwsza
zresztą, wymiaru (nie)sprawiedliwości! Ale dlaczego tak uparto się
na Jana Ptaszyńskiego? Ano – pasował do sztandaru! W tym czasie
bowiem w białostockim szukano zabójcy młodych kobiet, była to
cała seria zbrodni. Został uznany za dziwaka, ponieważ nie pił
wódki, a nawet kawy i herbaty. Coś z nim nie tak! - stwierdzono.
Poza tym był... wyznania prawosławnego, a to już samo w sobie jest
podejrzane w katolandzie.
Jan Ptaszyński zostawił samotną
matkę (wdowę), którą dzisiaj nie ma się kto opiekować. Jest
przekonany, że padł ofiarą sądowych matactw i bezduszności,
usiłował nawet popełnić samobójstwo.
Los Jana Ptaszyńskiego i poczynania
sądów w tej sprawie, poruszyły także sumienie europosła Janusza
Wojciechowskiego, byłego Sędziego Sądu Najwyższego, który
publicznie powiedział, iż jest wstrząśnięty „nieznośną
lekkością sądu”, z jaką wydano wyrok w tej sprawie i ujął się
za skazanym.
Petycję można podpisać na stronie:
http://www.petycjeonline.com/petycja_o_uaskawienie_niewinnie_skazanego_jana_ptaszyskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz