Były prezydent Lech Wałęsa błysnął
formą intelektualną w wywiadzie udzielonym dla „Wprost”.
Wydawało się, że książka jego żony Danuty „Marzenia i
tajemnice”, miała już swoje pięć minut, a tu znowu - trup w
szafie!
- Książka mojej
żony nie powinna powstać. Jestem za prawdą i równouprawnieniem,
ale nie nagle, nie po 50 latach małżeństwa! - mówi Lechu.
- 50 lat miałem spokój, byłem ważniejszy! Teraz ważniejsza jest
żona. Przychodzę do domu, lodówka pusta, bo ona akurat pojechała
na spotkanie autorskie – dodaje gorzko.
Tak, pusta lodówka boli! Tym
bardziej jak człowiek był przyzwyczajony do hołdów i skakania
wokół niego. A tu chleb trzeba pokroić, posmarować, coś tam
między kromki włożyć. I ta ważność żony! Służyć ma, a nie
gdzieś się włóczyć!
Jest też aspekt „artystyczny”. -
Jestem zły, bo wydałem z pięć książek i wszystkich razem nie
sprzedałem tyle, ile ona jednym ruchem. Byliśmy pięknym
małżeństwem. Żadnej kłótni, a teraz to się trochę za głowy
łapiemy – żali się Lechu.
Jak ona śmiała?! Gdyby książka
okazała się porażką – to co innego! Wtedy Danka by wiedziała,
ze jej miejsce jest w kuchni przy krojeniu chleba dla noblisty.
- Posłałem żonę po Nobla, a ona
mówi, że pojechała jako matka Polka? No to była zmiana koncepcji!
Jednak byłem za sterem, a nie żona.
Dla niego to oczywista oczywistość,
ze Nobla dostał za zasługi, a nie koniunkturalnie. Przecież zawsze
był sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem. A że czasami totalnie
„odpływa”, to już inna bajka, chociaż kilka razy przerabiana.
Zabolało, ale nie na tyle, by jak
twierdzi noblista, by rozbić małżeństwo. „Pomroczność jasna”
jest, jak widać, chorobą rodzinną.
Trochę to jak z zajączkiem. Budzi
się rano i podśpiewuje nad rzeczką.
- Jestem królem zwierząt, jestem
królem zwierząt!
Nagle widzi ziewającego lwa.
- Coś mi się popierdoliło, coś mi
się popierdoliło! - kontynuuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz