Szumnie zapowiadana reaktywacja
kultowej „Kobry”, totalnie mnie rozczarowała.
W TVP 1 zaprezentowano na żywo sztukę
Rogera Mortimera Smitha, „Dawne grzechy”, w reżyserii Krzysztofa
Langa. Już w czasie prób robiono klakę (fotki z przymiarek do
spektaklu)
Miało to być połączenie sensacji i
elementów komediowych, a wyszło … jak wyszło. Ni pies, ni wydra,
coś na kształt świdra.
Przez większą część przedstawienia
aktorzy monologowali, opowiadając co i jak, bo na scenie nic się
nie działo. Pokrętne tłumaczenia akcji, po prostu nudziły, a
drewniana gra, usypiała. Najlepiej bawili się chyba sami wykonawcy,
którym jednak nie za bardzo chciało się nauczyć tekstu.
Szczególnie bezradny, momentami, był Jan Frycz. To była raczej
parodia roli, niż rola.
Pozostali aktorzy ( Kamila Baar, Adam
Woronowicz, Tomasz Karolak) jakby dostosowali się do tego poziomu.
Energii nie było w nich za grosz, wygłaszane kwestie raziły
sztucznością. Wszystko na jednym poziomie emocjonalnym, bez zmiany
tempa, czy intonacji głosu. Ten poziom emocji oscylował w granicach
zera, jak usypiająca mantra. Sama akcja, jeśli była, to
szczątkowa. Jednym słowem – flaki z olejem!
Po spektaklu były ochy i achy, na
scenę zaproszono autora, którego ściągnięto na przedstawienie.
Był kosz kwiatów, jakby to było jakieś epokowe wydarzenie
teatralne.
Nie było to pierwsze podejście do
reaktywacji „Kobry”. W 2008 r. też Krzysztof Lang w „Fabryce
Trzciny” wystawił „Kobietę w czerni”, na postawie powieści
Susan Hill. Entuzjazmu nie było.
Wydaje się, że po raz drugi para
poszła w gwizdek.
Wyjątkowo - zgadzam się z Tobą, w całej rozciągłości, tego komentarza! - A nawet dodam, że była to najgorsza " KOBRA " w moim życiu!
OdpowiedzUsuń