Żółte skarbonki przy drogach, które
mały zarobić tyle szmalu, budzą coraz więcej wątpliwości. I to
nie na zasadzie mają być - nie mają, czy też, że stoją nie tam,
gdzie potrzeba.
Zdaniem ekspertów fotoradary, mają
wadę prawną, którą można wykorzystać negując prawidłowość
pomiarów.
Przepisy dotyczące
sprzętu pomiarowego są dość rygorystyczne. Urządzenia do pomiaru
prędkości pojazdów podlegają prawnej kontroli metrologicznej, co
oznacza, że każde z nich musi uzyskać zatwierdzenie typu (ZT) -
reguluje to Rozporządzenie Ministra Gospodarki z dnia 9.11.2007 r.
(Dz. U. 225/2007 poz. 1663). W dokumencie tym są podane wymagania
dotyczące urządzeń, sposób ich sprawdzania, itd. Gdy urządzenie
uzyska ZT, każdy egzemplarz po kilku sprawdzeniach uzyskuje tzw.
świadectwo legalizacji pierwotnej, które co roku trzeba
aktualizować.
Nowe fotoradary
ponoć posiadają nieaktualne zatwierdzenie typu. Urządzenia
stawiane przy drogach są inne, niż udostępnione Głównemu
Urzędowi Miar do zatwierdzenia. Sprawa rozbija się o zastosowane
urządzenia pośredniczące w przekazywaniu danych.
To oczywiste, ale
widocznie nie dla wszystkich, że każda zmiana elementów
stosowanych w fotoradarze oznacza, że na nowo powinien on przejść
procedurę zatwierdzenia typu w Głównym Urzędzie Miar. Tak się
nie stało i w efekcie nie zostało urzędowo potwierdzone, czy taki
zestaw prawidłowo mierzy prędkość przejeżdżających obok niego
samochodów.
Jasne, że Inspekcja Transportu
Drogowego wzięła dupę w troki! Urzędnicy nabrali wody w usta!
Nie jest to jedyna
wątpliwość, dotycząca funkcjonowania systemu fotoradarów w
Polsce. Od lipca 2011 r. kontrola przydrożnych urządzeń i obróbka
wyników, została odebrana policji i przydzielona Inspekcji
Transportu Drogowego, która wcześniej zajmowała się tylko
wykrywaniem nieprawidłowości w transporcie ludzi i towarów. W
październiku 2012 r. Rzecznik Praw Obywatelskich stwierdziła, że
ITD nie posiada uprawnień do przetwarzania danych osobowych, a to
przecież łączy się z wysyłaniem zawiadomień o zarejestrowaniu
przekroczenia prędkości.
Nie przeszkadza to
jednak tej instytucji w dalszym funkcjonowaniu, ba! - zgłaszaniu i
realizacji nowych pomysłów.
Kilka stówek i
punkty karne - takie są skutki przesyłki od Inspekcji Transportu
Drogowego. W ekstremalnych przypadkach skończyć się może
odebraniem prawa jazdy.
Legalnie po
bandzie?! Znowu trzeba będzie czekać na orzeczenie sądu czy
Trybunału Konstytucyjnego, jeśli i niego się sprawa oprze? A co z
ściągniętymi już mandatami? Co jeśli fotoradary naprawdę mają
wady konstrukcyjne? Jeśli działają źle?
Może jednak
lepiej „pozdrowień z fotką” od IDT nie olewać? Coś się musi
w końcu z tą sprawą ruszyć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz