Mieszkająca w malej, syberyjskiej
wiosce, 61-letnia Rosjanka Ludmiła Strzeblicka dwa razy przez
lekarzy została uznana za zmarłą.
Pierwszy raz w listopadzie 2011 r. ,
kiedy to źle się poczuła i przewieziono ją się do szpitala w
Tomsku. Lekarze nie potrafili postawić diagnozy i pozostawiono ją
na obserwacji.
Po kilku dniach do szpitala zadzwoniła
jej córka Anastasia, którą poinformowano, że mama nie żyje.
Zaczęła więc przygotowania do pogrzebu, obdzwoniła rodzinę i
znajomych.
Po trzech dniach pojechała do Tomska
po ciało matki, ale...okazało się, że matka żyje, jest tylko
mocno wyziębiona po trzech nicach spędzonych w kostnicy.
Przebudziła się, gdy lekarze powoli przygotowywali się do
autopsji.
Pogrzeb oczywiście odwołano, ale
dolegliwości nie ustąpiły. Ludmiła Strzeblicka znów trafiła do
szpitala w Tomsku. Historia się powtórzyła. Lekarze znów
stwierdzili jej zgon. Teraz jednak przebudziła się po kilku
godzinach i „medyczni fachowcy” nie zdążyli
obwieścić jej śmierci.
W zasadzie dalej nie zdiagnozowano jej
dolegliwości, a winnych dwóch orzeczeń śmierci jak nie ma , tak
nie ma. Dyrektor Regionalnego Szpitala Klinicznego w Tomsku zapewnia,
że wszelkie procedury zostały dotrzymane i do tej pory zawsze
działały bezbłędnie.
Anastasia
i jej matka stały się „sławne”. W gazetach ukazało się kilka
artykułów, a regionalna telewizja nakręciła program dokumentalny
o „fachowości” lekarzy. Kobiety nie mają do nich żalu, cieszą
się, że „wyrok śmierci” został odroczony.
Przecież coś musiało w tej kobiecie - żyć! - jeżeli nie umarła? To jest horror, a gdyby tak ją pochowano żywą, to już " mogiła ".
OdpowiedzUsuń